The Surge - recenzja gry

The Surge - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 16.05.2017, 09:00

Przedstawiciele From Software pewnie nawet nie śnili o stworzeniu w 2009 roku nowego podgatunku gier wideo. To właśnie Japończycy zapoczątkowali wielką erę „wymagających RPG-ów akcji”, z którymi mierzą się teraz kolejni deweloperzy. Deck13 jest jedną z najbardziej znanych ekip przygotowujących pozycje „souls-like”, a ich The Surge wymęczy nawet największych fanów Dark Souls.

Zapomnijcie o smokach, kościotrupach i innych golemach. Deck13 zaprasza śmiałków w świat science-fiction obładowany kablami, częściami, przełącznikami oraz specjalnymi wszczepami. Niemcy witają graczy w świecie, w którym wyczerpaliśmy niemal wszystkie zasoby Ziemi i naszą jedyną deską ratunku jest wielka korporacja CREO, która obiecuje, że pozwoli wszystkim przetrwać, ale do pomocy potrzebuje wyszkolonych pracowników. Właśnie jednym z takich zostaje Warren, który na długo zapamięta swój pierwszy dzień w nowej pracy. Zamiast spokojnego dorabiania do emeryturki, główny bohater budzi się z ogromnym bólem głowy. Choć nie męczy go „kac-morderca-nie-ma-serca”, to jednak nie pamięta nic z ostatnich kilku godzin i właśnie temat amnezji jest głównym wątkiem, na którym została osadzona opowieść. Co się wydarzyło w fabryce i dlaczego niemal wszyscy pracownicy zamienili się w bezmyślne-robo-zombie? Od początku męczyła mnie ta atmosfera niewiedzy, bo każda napotkana osoba nie potrafiła odpowiedzieć na narastające pytania, jednak z biegiem czasu wszystko nabiera odpowiedniego kształtu. Nikt za tę historię nie otrzyma Oscara, czy też najmniejszego wyróżnienia, bo wyraźnie widać, że studio choć stara się doścignąć swoich mistrzów, to daleko tutaj do tajemniczej intrygi stworzonej przez Japończyków.

Dalsza część tekstu pod wideo

Twórcy wyraźnie chcą w przypadku opowieści zadowolić bardzo szerokie grono odbiorców, a jak wiadomo taka praktyka bardzo często jest spisana na porażkę. Tutaj trudno mówić o wielkiej klapie, ale lepiej podchodzić do The Surge jako „gry dla walki”, w której scenariusz odgrywa drugorzędną… A może nawet trzeciorzędną rolę. Na całą opowieść wprawieni w bojach gracze powinni przygotować około 22 godzin, ale zdaję sobie sprawę, że sporo zależy w tym wypadku od umiejętności, szczęścia, czy też wprawy… I niektórzy skończą przygodę po dopiero 35 godzinach.

The Surge - główny bohater

The Surge - walka w zwarciu

The Surge - ciemna, klimatyczna lokacja

Odcinaj łapy, twórz bronie i zbieraj złom

Zdecydowanie lepiej udało się deweloperom zrealizować swoją wizję walki, craftingu oraz rozwoju bohatera. Warren po kilku pierwszych minutach wskakuje w buty egzoszkieletu, który pozwala mu przetrwać ataki nawet najgroźniejszych rywali. Heros standardowo potrzebuje czasu na odpowiedni rozkwit swoich mięśni, ale przygotowany system jest sporym, pozytywnym zaskoczeniem.

Sprzęt bohatera składa się z broni, korpusu, głowy, prawego ramienia, lewego ramienia, prawej nogi, lewej nogi oraz drona. Wspominam o poszczególnych elementach osobno, gdyż każdy sprzęt możemy tutaj dowolnie ulepszyć inwestując zdobyty złom. Bez problemu usprawniamy prawy but, lewą rękę i inwestujemy „gotówkę” w lepszy hełm zapominając o pozostałych detalach. Wspomniałem o walucie, ale w tym wypadku jest to wyłącznie częścią niezbędnych surowców do stworzenia czegokolwiek. Wszystkie części zestawu wykorzystują rdzenie, które możemy bez problemu porównać do poziomów – w napotkanych bazach przeznaczamy złom na kolejne rdzenie, ale za ich pomocą nie zwiększamy bezpośrednio statystyk bohatera, a możemy po prostu założyć coraz to potężniejszy sprzęt lub ulepszyć posiadany. Do każdego egzoszkieletu instalujemy również implanty, które w znaczący sposób wpływają na całą grę. Te małe dodatki pozwalają dla przykładu zwiększyć poziom energii, wytrzymałości, czy też życia (skalowanie z mocą rdzenia), pozwalają się leczyć (różne rodzaje regeneratorów-apteczek), czerpać zdrowie z pokonanych przeciwników, czy też umożliwiają magazynowanie energii. Opcji jest naprawdę sporo, a podczas rozgrywki ciągle zbieramy nowe wszczepy, które wpływają na nasze możliwości… Ale oczywiście wciąż musimy zwracać uwagę na liczbę wspomnianych rdzeni, więc od pewnego momentu trzeba się naprawdę nagłówkować, by przygotować zestaw, który okaże się najlepszą opcją na nadchodzące niebezpieczeństwo.

Złom ma tutaj sporą wartość, jednak same śrubki nie pozwolą nikomu na stworzenie potężnych broni. W pozycji został zaimplementowany świetny system, dzięki któremu atakujemy poszczególną część ciała przeciwników – przykładowo widząc fajną łapę oponenta możemy ją zaatakować, by następnie zebrać jej schemat. Gdy wiemy już w jaki sposób stworzyć daną zabawkę, zbieramy dodatkowe części, zgarniamy po drodze sporo złomu i wpadając do bazy zamieniamy się w magika-inżyniera. Mechanika wymaga od czasu do czasu farmowania niezbędnych surowców (przykładowo musimy zebrać trzynaście korpusów chcąc stworzyć własny), ale w gruncie rzeczy jest to bardzo przyjemna innowacja. Deweloperzy wpadli na ciekawy sposób połączenia mechanizmu z rozwojem postaci i jest to bez wątpienia jeden z największych atutów produkcji.

Musicie dodatkowo wiedzieć, że autorzy nie zapominają o podstawach gatunku „souls-like”, dlatego z pokonanych przeciwników czasami wypadają zepsute części, które przypominają przykładowo „dusze nieznanego żołnierza” i po ich użyciu otrzymujemy wyznaczoną liczbę złomu. Natomiast po śmierci nasz dobytek upada na ziemię, a my musimy go podnieść w wyznaczonym czasie… Zegar sprawia, że rozgrywka jest czasami trudniejsza, ale na szczęście zdobyte surowce możemy zostawić w bazie. W The Surge nie musimy biegać z plecakiem pełnym dusz, ale warto wybierać się na dłuższe wędrówki, bo ubijając kolejnych oponentów kolejny raz zyskujemy mnożnik punktów.

The Surge - czas na walkę

The Surge - facet opowiada o firmie

Walcz, unikaj i nie denerwuj się… To tylko gra

Pod względem pojedynków The Surge najbardziej przypomina Bloodborne. Produkcja jest wyjątkowo dynamiczna i od początku byłem zdziwiony szybkim ruchem kamery oraz mobilnością Warrena. Po kilku minutach miałem już jednak opanowane podstawy, bo autorzy nie wymyślają koła na nowo, a sama kontrola bohatera jest bliźniaczo podobna między innymi do Lords of the Fallen. Heros może atakować na dwa sposoby (lekki i ciężki cios), jednak wykorzystując podbieg, czy też uniki możemy tworzyć dodatkowe kombinacje ataków. Każda z zabawek posiada unikalny zestaw ruchów, pozwala kreować inne combosy i oczywiście sprawdza się lepiej na konkretnych oponentach. Standardowo od pierwszej walki trzeba zwracać uwagę na pasek wytrzymałości, który potrafi wyczerpać się w tym najmniej odpowiednim momencie.

Twórcy w kosmetyczny sposób ubarwiają pojedynki dodając do nich energię. Zadając obrażenia napełniamy dodatkowy pasek, którego moc możemy przeznaczyć na specjalne ataki, wykorzystanie potężniejszej broni drona, czy też efektowną egzekucję. Ten ostatni element przypadł mi wyjątkowo do gustu, bo przykładowo atakując kilkukrotnie głowę, możemy ją w efektowny sposób odciąć i tym samym zebrać do swojej kolekcji. Szkoda jedynie, że autorzy w pewien sposób ułatwiają rozgrywkę i gdy odpalona zostaje animacja ładnego ataku, jesteśmy  nietykalni. W grze pojawia się ciekawa korelacja implantów oraz walk, ponieważ za pomocą tych dodatków możemy w istotny sposób wpływać na możliwości bohatera, czy też jego mobilność, ataki oraz nawet leczenie.

A wspominając o poziome trudności, na pewno muszę dodać, że tym razem Niemcy wyraźnie się pogubili. Na początku miałem wrażenie, że przesadzili serwując banalnie proste zmagania, ale była to tylko rozgrzewka… Już drugi etap przypomniał mi najlepsze czasy dzieł From Software, bo gra jest wyjątkowo trudna. Nawet podstawowy, z pozoru bezbronny rywal potrafi zaskoczyć, skoczyć na pół metra i wbić w czerep bohatera potężną broń. Giniemy tutaj wyjątkowo często i jest to bez wątpienia urok produkcji, ale twórcy w kilku miejscach przekroczyli niebezpieczną i cienką linię oddzielającą „przyjemne umieranie” od „frustrującego zdychania”. Nie jest to przypadek, bo w kilku momentach miałem wrażenie, że grze brakuje ostatnich szlifów, przez co można mieć wrażenie pewnego „oszustwa”. Najlepiej sytuację obrazuje starcie z bossami, których musimy pokonać z góry wyznaczonym schematem – atak nie zadaje obrażeń, ponieważ na początku należy zaczekać na wyprowadzenie ciosu rywala… A gdy on już „zrobi swoje”, możemy zaatakować w identyczny sposób w to samo miejsce i dopiero wtedy widzimy efekt swojego działania. Dodatkowo podczas przemierzania kolejnych miejscówek nietrudno natrafić na zdecydowanie za trudnych oponentów, których niemożliwością jest powalić na ziemię bez wcześniejszego dopakowania postaci. Kolejnym problemem okazują się błędy w animacjach, które dla przykładu od czasu do czas sprawiają, że wykonując „finisher” widzimy, jak bohater atakuje powietrze. Ponadto, nie trudno natrafić na zablokowanych przeciwników lub samemu wpaść w "dziurę".

Nie zrozumcie mnie źle, ale od wspomnianego we wstępie 2009 roku zagrywam się we wszystkie kolejne dzieła From Software, cieszyłem michę biegając po świecie Lords of the Fallen, ale dopiero w The Surge napotkałem na takie problemy.

Wielka fabryka pełna zamkniętych drzwi

Akcja pozycji rozgrywa się na terenie fabryki, więc bardzo często przemierzamy bliźniacze lokacje. Po kilku pierwszych godzinach jest to mały problem, jednak nie ukrywam, że postawienie na roboty, złom i wszczepy pasuje do przyjętej koncepcji. Pod względem oprawy trudno mówić o wyznaczaniu standardów, ale wielokrotnie zachwycałem się dobrą grą światła. Graficy odrobili zadanie domowe i choć zdecydowanie za często biegamy po małych, zamkniętych przejściach pod ziemią, które są bliźniaczo podobne do wcześniejszych, to właśnie tutaj nietrudno dostrzec dobrą robotę wykonaną przez deweloperów.

Studio odrobiło również zadanie w przypadku budowy map. Świat został podzielony na zamknięte oraz oddzielone od siebie lokacje, po których podróżujemy za pomocą metra i za każdym razem bez problemu można odnaleźć małą bazę, gdzie między innymi ulepszymy bohatera. Sporym atutem przygotowanych miejscówek są ich połączenia, bo choć na początku miałem wrażenie, że przygotowana jest wyłącznie jedna ścieżka, to później odkrywamy mnóstwo skrótów, dodatkowych przejść, otwieramy drzwi, a nawet aktywujemy windy i możemy w ekspresowym tempie dostać się do kilka sekund wcześniej odwiedzonego miejsca. W trakcie pokonywania kolejnych labiryntów od czasu do czasu wpadamy na bardziej myślących pracowników mających do nas skromny interes – są to małe zadania poboczne, w pewien sposób ubarwiające rozgrywkę, które także sprawiają, że możemy na chwilę zapomnieć o „wielkiej tajemnicy”.  

Podczas rozgrywki na PlayStation 4 Pro nie natrafiłem na większe problemy z płynnością animacji, czy też inne większe błędy. Gra działa dobrze i bez wątpienia nie musicie się tutaj obawiać spadków lub innych błędów psujących przyjemność z rozgrywki. Gracze mają wybór (4K/30fps i 1080p/60fps) i takie rozwiązane się sprawdza.

The Surge - wykonywanie przeciążenia

The Surge - atak z bliska

The Surge - walka z bossem

Przygotujcie się na… Umieranie

The Surge to dla mnie spora, pozytywna niespodzianka. Nie sądziłem, że gra zaoferuje tak ciekawy system rozwoju bohatera, który w tak istotny sposób będzie wpływał na zmagania. Twórcy wyciągnęli lekcje z poprzedniej produkcji, ale jednocześnie zapomnieli odrobinę o ostatnich szlifach. Mimo wszystko Deck13 serwuje graczom wymagający tytuł z wyjątkowo satysfakcjonującym systemem walki. Dynamicznym, okrutnym i taktycznym systemem walki, który wymęczy nawet największych fanów Dark Souls.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Surge

Atuty

  • Bardzo wymagająca walka
  • Świetny system rozwoju bohatera
  • Egzoszkielet wpływa na całą rozgrywkę
  • Rozczłonkowanie oponentów jest genialne
  • Budowa poziomów

Wady

  • Brakuje ostatnich szlifów (błędy)
  • Problemy z balansem
  • Świat mógłby być bardziej zróżnicowany
  • Fabuła...? Można było to lepiej rozwiązać

Deck13 świetnie poradziło sobie z przeniesieniem produkcji w nowe realia. Jest wymagająco, jest ciekawie, jest ekscytująco. Szkoda ostatnich „pociągnięć pędzlem”, ale w ostatecznym rozrachunku naprawdę warto zagrać.
Graliśmy na: PS4

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper