Assassin's Creed: Origins - recenzja gry. Asasyn chce zostać... Wiedźminem

Assassin's Creed: Origins - recenzja gry. Asasyn chce zostać... Wiedźminem

Roger Żochowski | 27.10.2017, 19:36

Assassin's Creed: Dziki Gon - takie miałem odczucia po ukończeniu najnowszej odsłony serii o skrytobójcach. Ubisoft w wywiadach podkreślał, że ogromny sukces trzeciego Wiedźmina wpłynie na kształt kolejnej części gry, na którą musieliśmy wyjątkowo czekać aż dwa lata. Co z tego wyszło? 

Kolejne odsłony Assassin’s Creed zachwycają graczy wspaniałymi trailerami przedpremierowymi zapowiadającymi arcyciekawe wydarzenia i podnoszącymi ciśnienie. Dlatego dziwi mnie, że praktycznie każda kolejna część nie tylko nie oferuje tych przepięknych wstawek FMV w samej grze, ale też nie potrafi nas zachwycić narracją od samego początku. Z Origins jest podobnie. Pierwsze godziny to lekki chaos, urwane sceny i trochę... nuda. Paliwem dla kolejnych wydarzeń jest bowiem kolejny raz zemsta. Bajek, bo tak zwie się nasz bohater, wyrusza na krucjatę, której celem jest wymordowanie członków tajemniczego zakonu, który winnien jest śmierci jego syna. A że owa tajemnicza grupa przy okazji terroryzuje cały Egipt paląc wioski, mordując ludzi i wprowadzając swoich ludzi na szczyty władzy, będzie okazja zrobić coś dobrego dla społeczeństwa. W końcu Bajek jest ostatnim medżajem – świętym wojownikiem, dla którego honor to sprawa nadrzędna. Jednak zanim historia na dobre się rozkręci sporo wody w Nilu upłynie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zwiedzamy więc starożytny Egipt eliminując kolejnych oprychów i poznając postacie, tak fikcyjne jak i historyczne. To znana i sprawdzona formuła, która byłaby ciekawsza, gdyby główny bohater nie był tak szablonowy. Zazwyczaj wali na lewo i prawo patosem, a jak tego nie robi i próbuje być zabawny, zaczynają wypadać zęby. Może komuś taki wiecznie nabuzowany bohater przypadnie do gustu, ja niespecjalnie się z nim zżyłem i gdyby deweloperzy zdecydowali się go ukatrupić i kazali dokończyć grę koniem, niespecjalnie by mnie to zmartwiło. Całe szczęście pozostałe postacie nadają kolorytu całej historii. Partnerująca Bayekowi Aya z miejsca stała się jedną z moich ulubionych bohaterek w grach wideo. Dałbym się jej zdominować oj dał. Ta charakterna i niezwykle urodziwa kobieta powinna wręcz grać tutaj pierwsze skrzypce. Bardzo fajnie przedstawiono też sylwetki wyzwolonej i wiecznie napalonej Kleopatry czy despotycznego Juliusza Cezara. A wspomniałem już o antagonistach? To wiele Wam o nich nie powiem, bo to jeden z najmocniejszych elementów gry. Każda kolejna konfrontacja wygląda inaczej i solidnie napędza dość sztandarową dla serii, ale rozkręcającą się mocno w drugiej połowie gry fabułę. Scenariusz skupia się przede wszystkim na zakulisowej walce o tron Egiptu, historii Bayeka i jego bliskich oraz tajemniczego zakonu. Choć podobnie jak w poprzednich odsłonach będziemy także bardzo sporadycznie wracać do współczesnych czasów poznając dalsze losy Abstergo, to główna linia fabularna serii została zepchnięta na dalszy plan. Jeśli jej nie znacie bez problemu możecie zacząć przygodę z Asasynami od tej części. Zwłaszcza, że w grze znajdziecie pliki ze streszczeniami najważniejszych wydarzeń i małą encyklopedię o uniwersum. Dla fanów serii z pewnością wartością dodaną będzie możliwość poznania początków bractwa, jednak i ten wątek przez baaardzo długi czas tylko majaczy gdzieś w tle.

Last minute: słoneczny Egipt

Ponarzekałem trochę na bohatera, ale to wszystko blednie przy rozmachu, z jakim zaprojektowano świat. Zwiedzenie całego Egiptu podzielonego na ogromne obszary (można je przemierzać z marszu, bez loadingów) i wyczyszczenie go ze wszystkich aktywności zajmie Wam lekką ręką kilkadziesiąt godzin. Twórcy gry przerośli samych siebie tworząc świat, który tak na oko jest ze 3 razy większy od tego w trzecim Wiedźminie. Czego tu niema - przepiękne starożytne miasta pełne świątyń, ornamentów, charakterystycznych posągów i malowideł, ogromne tereny pustynne skrywające niejeden sekret i potrafiące zaskoczyć burzami piaskowymi, zaginione grobowce, mniejsze i większe wioski, budzące respekt piramidy, nekropolie, bagna, malownicze akweny wodne przepełnione drewnianymi łodziami, bagniste wydmy będące siedliskami krokodyli i hipopotamów czy w końcu monumentalne kaniony z obowiązkowymi jaskiniami i dzikimi hienami szukającymi świeżego mięsa. Wjeżdżając do Aleksandrii, największego miasta w grze, miałem takie same ciary na plecach jak wówczas, gdy po raz pierwszy postawiłem nogę w Novigradzie w trzecim Wiedźminie. Możliwość zwiedzenia znajdującej się tu Wielkiej Biblioteki czy hipodromu, na którym odbywają się wyścigi rydwanów, to coś pięknego.

[ciekawostka]

A może chcecie przekonać się jak wygląda wielki Sfinks i wdrapać na słynne piramidy w Gizie? Lub podziwiać kolosalne posagi Ramzesa II w Memfis, jednym z największych miast starożytnego Egiptu? Zakochać w sielskich dorzeczach Nilu pełnych żyznych pól i pracujących chłopów? Zachwycić malowniczą oazą w Fajum, z której niedaleko do Krokodilopolis słynącego z ogromnej świątyni boga Sobka? A może wolicie arenę gladiatorów na obszarze egzotycznej Cyrenajki? To wszystko, jak i wiele więcej, odkryjecie zwiedzając obszary rewelacyjnie zaprojektowanego Egiptu, który na każdym kroku poraża swoimi rozmiarami.  Nie bez powodu w grze możemy w każdej chwili odpalić tryb fotograficzny i bawiąc się filtrami pstrykać zdjęcia dzieląc się nimi ze społecznością graczy. Wprawdzie drażni trochę pop-in, niektóre obiekty potrafią się dorysować na naszych oczach, twarze NPCów są zbyt powtarzalne (no chyba, że jedna baba zleca questy w kilku wsiach i raz jest w ciąży a raz nie), a przy większej zadymie i niektórych cutscenkach animacja leciutko chrupie (grałem na PS4 Pro), ale tytuł mimo tych kilku niedociągnięć wygląda naprawdę znakomicie. Efekty promieni słońca, unoszącego się na wietrze piasku, tętniącego życiem Nilu o poranku - to trzeba zobaczyć. Wersja na Xbox One X ma zaoferować natywne 4K, oraz tryb 60 klatek przy 1080p i aż boje się pomyśleć jak to będzie wyglądać. Każdy nowy teren jest na swój sposób unikalny, czymś zaskakuje oferując niezapomniane widoki, które często mają odzwierciedlenie w miejscowych zwyczajach i wierzeniach. Poznacie lokalne bóstwa i boginie, zderzycie się z kulturą Egipską, Grecką i Rzymską, poznacie wielkie nazwiska, legendy, rytuały i zabobony. W tym aspekcie Ubisoft odwalił kawał dobrej roboty. Jedynie do czego mogę się doczepić to stonowanie z erotyzmem. Po trzecim Wiedźminie wymagam więcej jeśli chodzi o gry dla dorosłych. I choć Asasyn robi mały krok w stronę dojrzałego gracza nie stroniąc od naprawdę dosadnej przemocy, używek, alkoholu, wulgaryzmów a nawet małego buzi-buzi, erotyka wciąż zdaje się być tonowana. Miały być cycki i co? I są, przez większość czasu męskie i owłosione. Pierwszą damską pierś ujrzałem po 15 godzinach gry w jakiejś wiosce zabitej dechami u NPCa wychodzącego ze swojej szopy. Widok był tak zaskakujący, że prawie udławiłem się serowo-cebulowym chrupkiem, którego akurat leniwie przeżuwałem.

Piaskownica dla dużych chłopców


Jedną z minigier są wyścigi rydwanów podzielone na kilka lig. Im wyżej podium tym więcej punktów wpada na nasze konto 

Origins podobnie jak Wiedźmin stara się od samego początku zasypać nas całą masą pobocznych questów (raz miałem ich aktywnych blisko 30), w których zazwyczaj musimy pomóc ciemiężonej ludności, przeczesać jaskinie, eskortować kogoś w bezpieczne miejsce, zbadać klątwy czy wyciąć w pień bandy rzezimieszków. Zdarzają się też questy humorystyczne jak choćby ochrona pewnego pijaczka, który dał się podejść chciwej niewieście czy opieka nad kapryśną córką pewnego zamożnego jegomościa. Są nawet misje bardziej złożone, jak choćby śledzenie losów rytualnego mordercy, który dokonuje makabrycznych czynów w różnych rejonach Egiptu. O rozwiązywaniu lokalnych konfliktów z poborcami podatkowymi nie wspominając. Zadania tak główne jak i poboczne wzbogacają naszą wiedzę o Egipcie i pozwalają jeszcze mocniej chłonąc unikalny klimat, ale nie są tak angażujące jak w trzecim Wiedźminie. Może to wina sztywnego bohatera, braku jakichkolwiek wyborów moralnych czy momentami uproszczonej narracji. Jest dobrze, momentami nawet bardzo, ale mogło być lepiej. A i w misjach nie mamy już zadań opcjonalnych wpływających na ocenę, co zapewne ucieszy łowców platyn. 

Oddajmy grze jedno – czyszczenie mapy ze znajdziek również przypomina Wiedźmina. Znacie to uczucie gdy po nocnym maratonie z grą chcecie iść spać, ale mówicie sobie "zajrzę jeszcze za ten kamień, zaliczę jeden znak zapytania, zwiedzę pobliską jaskinię", i kończycie o 6 rano z przekrwionymi oczami i pełnym pęcherzem? W Origins świat zwiedzamy na grzbiecie Płotki, to znaczy konia. Albo wielbłąda, bo w trakcie gry możemy zdobywać i kupować różne "kobyły", a nawet sprawić sobie własny rydwan. Na konisko wystarczy zagwizdać, by w mig wyskoczyło z krzaków gotowe do drogi. Wierzchowcem steruje się naprawdę bez większych problemów i możemy nawet zmusić go do karkołomnych skoków, które zakończą się utratą zdrowia lub nawet śmiercią. Oczywiście w wodzie zwierze nam się nie przyda, ale od czego mamy łodzie. Zabawny jest fakt, że deweloperzy oszczędzili nam pływania po morzu i rzekach na pieska i gdy tylko znajdziemy się z jakiegoś powodu na głębokiej wodzie zazwyczaj jakiś typ podpływa do nas łódką oferując pomoc. Idąc jednak dalej śladami Wiedźmina - znaki zapytania na mapie świata zmieniają się w legowiska różnych niebezpiecznych zwierząt, pradawne kręgi pozwalające pobawić się gwiazdozbiorami na niebie i przenieść wspomnieniami do starych czasów, pomniki znienawidzonego faraona do zburzenia, obozy bandytów, lokacje z ukrytymi skarbami (czasami niezbędne jest przeprowadzenie śledztwa i badanie obiektów!) o nurkowaniu w celu przeszukiwania wraków oraz uwalnianiu jeńców z klatek nie wspominając. Skąd my to wszystko znamy? Geralt się tylko uśmiecha. Oprócz tego standardowo zaliczamy wspinaczkę na punkty widokowe, które służą następnie za posterunki szybkiej podróży, wykonujemy skoki wiary, szukamy miejsc opisanych na starych papirusach i rozwiązujemy proste zagadki zwiedzając grobowce. Tutaj akurat skojarzenia z Tomba Raiderem są bardziej na miejscu, ale trzeba przyznać, że w tym pożyczaniu pomysłów od innych Asasyn wychodzi obronną ręką. Nudna niegdyś eksploracja stała się w końcu angażująca, bo poza zbieraniem kasy z różnego rodzaju dzbanów (Bayek jest prawie jak Robin Hood, zabiera bogatym i daje sobie) mamy realne korzyści choćby w przypadku odnajdywania unikalnych broni. Te są podzielone na kilka kategorii (miecze, pałki, sztylety, halabardy, buławy, łuki, włócznie) i każda opisana jest stopniem rzadkości. Po raz pierwszy w historii serii uśmiechniemy się pod nosem znajdując purpurowe lub legendarne uzbrojenie w obowiązkowym złotym kolorze. Ba, w kuźniach bronie możemy ulepszać i nie chodzi tu tylko o statystyki, ale dodatkowe atrybuty, jak większa szansa na ciosy krytyczne, możliwość zatrucia wroga (zdycha w wymiocinach) czy dodanie efektu krwawienia. Zresztą - jedną z broni, którą zdobyłem na samym początku gry (Legenda), wykorzystywałem po odpowiednim ulepszeniu również w ostatnich rozdziałach, więc na upartego wcale nie musimy często żonglować orężem. Nasz wybór. Zmiany są jednak na duży plus, a obok przemodelowanego ekwipunku idą też zmiany w systemie walki.

Kto zamawiał mózg na ścianie? 


Z pomocą orła zlokalizujemy sekrety, oznaczymy wrogów na mapie oraz znajdziemy materiały potrzebne do craftingu. Ptaszysko wspomoże nas też w walce odwracając uwagę wroga. 

Teraz mamy pełną swobodę ruchu. Klepanie uników i oglądanie w kółko tych samych animacji poszło do lamusa. Lekkie i mocne ciosy (te drugie przebijają tarcze) zadajemy za pomocą spustów, a możliwość zalokowania się na przeciwniku i krążenia wokół niego z podniesioną tarczą, jak nic przypomina sceny z Dark Souls. Ciosy są bardziej soczyste, a dużo ważniejsze jest dobre ustawianie się na polu walki, obserwowanie ruchów przeciwnika, kontrowanie tarczą szlagów (co jest trochę za proste - za duże okienko czasowe) oraz unikanie ataków zejściem na bok, co pozwala zaatakować rywala w plecy i zadać większe obrażenia. Gra bez wątpienia zrobiła się bardziej skillowa, bo poza dwoma głównymi broniami, które zmieniamy w locie, mamy też niezależnie dwa łuki oraz tarcze więc często łączymy walkę w zwarciu z dystansową siekając headshoty. Przy większej liczbie wrogów niestety robi się mały chaos i wówczas lockowanie niewiele daje, bo kamera utrudnia nam zabawę. Pojawił się też pasek adrenaliny, po naładowaniu którego możemy wyprowadzić zabójczy atak unikalny dla każdego typu broni. A te są soczyście brutalne, więc czerepy trzeszczą, genitalia bolą, kości chrupią a krew chlapie aż miło. Szkoda, że autorzy gry nie zdecydowali się wprowadzić paska staminy, bo ciosy możemy teoretycznie ciskać bez końca i nie wiąże się z tym żadna kara. Jedynie trzystopniowy pasek zdrowia uzupełnia się w trakcie pojedynku tylko częściowo i dopiero ucieczka lub pokonanie wroga pozwala nam się w pełni zregenerować. Sporą rolę odgrywa też ogień - strzały możemy podpalać wykorzystując ogniska, co oczywiście zada większe obrażenia. Z rozbitych słojów wypływa łatwopalna oliwa, a jeśli akurat w pobliżu znajdują się drewniane konstrukcje możemy wszystko puścić z dymem. Albo po prostu odwrócić uwagę strażników wywołując pożarem chaos. Podobne harce możemy wyczyniać z oliwą na wodzie, wykorzystując odpowiednio jej prądy. Ogień służy też wrogom - rozpalając ogniska wzywają posiłki. Można jednak takie akcje sabotować zawczasu zastawiając wybuchową pułapkę. A wspominałem już o możliwości zatrucia mięsa trupa i przyprawienie o niestrawności okoliczną zwierzynę?

[ciekawostka]

Oczywiście w dalszym ciągu sporą frajdę sprawia cicha eliminacja wrogów, choć nie zapominajmy, że tym razem nie sterujemy Asasynem i części umiejętności znanych z poprzednich odsłon tu nie uświadczymy. Choćby możliwości cichego zabicia dwóch typów na raz z pomocą ukrytych w rękawicach ostrzy. Chowanie się po krzakach i ciche wspinanie to często lepsze rozwiązanie niż zadyma. Zwłaszcza, że sama wspinaczka jest banalnie prosta i bardziej intuicyjna. Postać zazwyczaj robi to co planujemy, co w poprzednich częściach nie zawsze było takie oczywiste. Do fortec i baz możemy się zresztą zakraść na różne sposoby np. wykorzystując wjeżdżający z sianem wóz. Gwiżdżąc zwabiamy wrogów do siebie, a zanim ruszymy do akcji, warto skorzystać z pomocy orła, który szybując oznaczy przeciwników, dzięki czemu łatwiej będzie nam śledzić ich ruchy. Zabawa orłem który odnajdzie też ukryte skrzynie, zlokalizuje materiały do craftingu itp. z powodzeniem zastąpiła wzrok orła.

 O dwóch słoniach


Skillpointy zdobywane między innymi wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia pozwalają odblokować nowe zdolności w trzech kategoriach

Rozwój postaci możliwy jest również dzięki zdobywaniu kolejnych leveli (punkty doświadczenia otrzymujemy za misje, ubijanie wrogów oraz eksploracje), a także rozwijaniem zdolności (skillpointy wpadają wraz z levelami, kończeniem grobowców czy odpoczynkach w pustelniach). Na drzewku podzielonym na trzy kategorie - wojownik, myśliwy, wróż – z czasem odblokujemy akie cuda jak kierowanie zdalne wystrzeloną strzałą, oswajanie zwierząt, zdejmowanie jeźdźców z koni, zwalnianie czasu podczas skoków i celowania z łuku, zwiększenie asortymentu towarów w sklepach czy nowe kombinacje ciosów. Ostateczne zdolności z każdej kategorii można ulepszać wielokrotnie, więc nawet jak zapełnimy całe drzewko to zdobyte skillpointy wykorzystamy dalej do pakowania postaci. To wszystko sprawia, że grindowanie daje wymierne efekty a postać staje się coraz lepsza. To miłe uczucie motywujące do szukania i zaliczania aktywności. Dużą rolę odgrywa teraz wspomniany crafting. Zabijając zwierzynę i rozkładając na części niepotrzebne bronie (te wpadają do plecaka naprawdę często), zdobywamy składniki, za pomocą których rozbudowujemy pancerz. Jego poszczególne elementy jak kołczan, rękawice, bransoletka, napierśnik, czy torba na narzędzia (strzałki usypiające, bomby etc.) są przypisane na stałe i nie zmieniamy ich podczas gry, ale ulepszając o kolejne poziomy sprawimy sobie więcej miejsca na strzały, zadbamy o mocniejsze obrażenia czy poprawimy punkty zdrowia. W grze znajdziemy też masę różnych strojów, dostępnych między innymi u kupców w miastach, ale pełnią one głównie funkcję ozdobną. Co nie zmienia faktu, że niektóre prezentują się kozacko, a i bieganie praktycznie w samych gaciach będzie możliwe.

Pod płaszczykiem tych wszystkich pozytywnych zmian wciąż czyhają niektóre grzechy serii, dobrze przypudrowane. Największy zarzut mam niestety do inteligencji naszych wrogów. Twórcy gry chwalili się tym, że mieszkańcy Egiptu w nocy śpią, w dzień pracują i jedzą, załatwiają swoje sprawy, a nawet podróżują z miasta do miasta. I spoko, niech sobie chodzą nawet boso postawić kloca w oazie na pustyni, ale cóż z tego, skoro wrogowie są nadal głupi jak but. Nie ma problemu z wyprowadzeniem ich w przysłowiowe maliny i poderznięcie po cichaczu kolesiowi gardła, gdy obok leży czterech zamordowanych przed chwilą kolegów. To bułka z masłem. A gdy przeciwnicy nas już zobaczą zazwyczaj biegną na pałę bez ładu i składu (wyjątkiem są łucznicy). Fakt, postacią steruje się niezwykle intuicyjne (w żadnej grze jeszcze tak dobrze mi się nie nurkowało), ale gra jest po prostu za łatwa. Grałem na normalnym poziomie trudności i wyzwanie polega zazwyczaj na tym, że na niektórych obszarach przeciwnicy są bardziej odporni i zadają większe obrażenia. Ale nawet ich da się na upartego ubić jak zawieszą się na jakiejś skale. Inna sprawa, że gra bardzo często wymusza na nas grinding po przejściu do kolejnych obszarów. Wpadłem też na ukrytych subbosów - pozdrawiam dwa opancerzone słonie - których bez odpowiedniego dopakowania broni i postaci jest cholernie ciężko ubić. Podobnie jest z niektórymi przeciwnikami na arenie gladiatorów. Co jakiś czas natkniemy się też na łowców - bardzo trudnych przeciwników, którzy mają wyznaczoną nagrodę za naszą głowę i zazwyczaj ich level jest znacznie wyższy od naszego. Gdy więc słyszymy charakterystyczne trąbienie czeka nas ciężkie starcie (choć nagroda też często jest zacna) bądź ewakuacja. Częściej to drugie. Dla osób zdolnych inaczej twórcy gry przygotowali tryb easy, tudzież możliwość zakupu za realną kasę specjalnych kredytów, które pozwalają nabyć bez wysiłku punkty umiejętności, materiały do craftingu, mocniejsze bronie, mapy odkrywające położenie poszczególnych znajdziek i stroje. Ach te mikrotransakcje...

Gdzie te bugi ja się pytam


Aya to jedna z najciekawszych żeńskich postaci w serii. Piękna, charakterna i nie dająca sobie w kaszę dmuchać.

Mając w pamięci niechlubną tradycję Asasyna i plagi bugów nastawiłem się, że podobne cuda będą odchodzić w Origins. O dziwo natrafiłem na niewiele krytycznych błędów, a biorąc pod uwagę ogromny świat, jest to warte odnotowania. Oczywiście trafiały się czasami „kfiatki”. Raz na ekranie wyskoczył komunikat "atak gwardzistów". Mimo prób ich zlokalizowania nie byłem tego w stanie zrobić. Zamiast nich do miasta wkroczyły dziarsko... krokodyle. Gady do gwardii? Co na to PETA? Innym razem przeciwnicy złapali jakiegoś zwiecha i nie byli w stanie wejść na konie turlając się i wyginając ciała w bliżej nieokreślonych kierunkach. To burzy pieczołowicie wbudowany wizerunek świata. No chyba że uznamy, iż panowie po prostu skosztowali za dużo wina i sztuka jazdy konnej stała się dla nich niepojęta. Niewielkie literówki pojawiły się też w polskiej wersji językowej (kinowa), ale i tak szacun za przetłumaczenie wszystkich dokumentów i notatek, których jest sporo.

Assassin's Creed: Origins to nowe otwarcie w serii. Niepozbawione wad, ale na tyle świeże, że potrafi znów zauroczyć. W Origins po prostu chce się grać i poznawać tajemnice skrywane przez wirtualny Egipt. Jest tu coś z klasycznego Asasyna, Dzikiego Gonu (bohater nawet medytuje przyspieszając czas!) Tomb Raidera a nawet God of War. I ta mieszanka okazała się tym, czego seria potrzebowała od lat. Przyznam szczerze, że po Unity i Syndicate miałem serdecznie dość tej serii i na Origins nie zamierzałem zostawić suchej nitki. Ubisoft zrobił mi jednak psikusa. Niech robi tak częściej. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Assassin's Creed: Origins

Atuty

  • Niesamowicie magnetyzujący klimat epoki
  • Przeogromny i wspaniale zaprojektowany świat
  • Udane zmiany w systemie walki
  • Eksploracja i masa zadań pobocznych
  • Konfrontacje z kolejnymi antagonistami
  • Zabawy z ogniem
  • Odczuwalny rozwój postaci

Wady

  • Mało ciekawy główny bohater
  • Fabuła bardzo długo się rozkręca
  • SI przeciwników
  • Powtarzalne modele NPCów
  • Niski poziom trudności sztucznie zawyżany koniecznością grindowania

Pod płaszczykiem ewolucji skryły się niektóre stare grzechy, ale dwuletnia przerwa dobrze zrobiła Asasynowi. Dzięki udanym zmianom seria znów złapała świeżość, a eksploracja i klimat starożytnego Egiptu potrafią oczarować.
Graliśmy na: PS4

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper