Wulverblade - recenzja gry. Golden Axe XXI wieku
Uwielbiacie Golden Axe? Traciliście ciężko zarobione monety w salonach z automatami na Caddilakach i Dinozaurach? A może po prostu zarywaliście nocki grając w Double Dragon na wysłużonych NESach? Jeśli tak, to Wulverblade będzie grą idealną dla Was.
Brytania, rok 120 n.e.. Imperium rzymskie podbija południe kraju i zamierza zdobyć północną część wyspy wysyłając nań 9. legion składający się z pięciu tysięcy wojowników. Nie podoba się to jednak rdzennym mieszkańcom północy Brytani, którzy postanawiają stawić czoła rzymskiej opresji i powstrzymać najeźdźców za wszelką cenę.
W tej bogatej w fakty historyczne przygodzie wcielimy się w Caradoca (bądź jego siostrę lub brata), mężnego wojownika który bez mrugnięcia okiem potnie wroga na kawałki a jego głowę, rękę czy inną kończynę wykorzysta przeciw kolejnym adwersarzom. Tęskno Wam za klasycznymi beat’em upami? To przygotujcie się na osiem poziomów pełnych lejącej się posoki, latających części ciała, miłych dla oka widoków i przede wszystkim istnego zatrzęsienia wrogów do zabicia. Oto Wulverblade.
Ręka pod ręką
Wulverblade to współczesny przedstawiciel klasycznych mordoklepek. Na starcie wybieramy jedną z trzech dostępnych postaci: “uśrednionego” Caradoca, silnego, acz wolnego Brennusa lub zwinną lecz słabą Guinevere. Każdy z nich bazuje na podobnym schemacie ataków, jednocześnie oferując unikalne umiejętności. Potem już klasyka gatunku: Idziemy w prawo poruszając się w pseudo trójwymiarowej przestrzeni i przy użyciu dość skromnej liczby ataków przebijamy się przez kolejne fale wrogów. Ale to właśnie ta prostota mnie przekonała do debiutanckiego tytułu Fully Illustrated (firma zajmowała się już wcześniej grami, ale to ich pierwszy w pełni samodzielny tytuł).
Prosta mechanicznie, ale nie prostacka. Tak bym określił system walki w Wulverblade. Przebijając się przez kolejne zastępy wrogich rodów Brytanii oraz rzymskich legionistów nie będziemy używać finezyjnych kombinacji przycisków czy wykonywać efektowne combosy na ekranie (choć i te się zdarzają). Wcielamy się wszakże w typowego, staroszkolnego szkota z rudą brodą więc nie ma co oczekiwać finezji. Lekki atak, skok i tarcza będą naszymi towarzyszami przez większą część rozgrywki. Jasne, przy użyciu drobnych kombinacji przycisków możemy np. Wykonać uderzenie tarczą albo zamachnąć się mieczem w biegu w celu wybicia przeciwników w powietrze, ale tego typu akcje możemy policzyć na palcach jednej ręki. Istotniejszym jest to, że poza tymi akcjami możemy również, wzorem klasyków podnosić przedmioty z ziemi. A jest tu co podnosić, biorąc pod uwagę, że rodowity bryton to bestia krwiożercza nie brzydząca się przemocą, która chętnie odcina kończyny swoim przeciwnikom. Ręce, nogi czy głowy równie dobrze służą za oręż co leżące obok trucheł miecze, sztylety czy widły. Pochlastać członka innego rodu, podnieść jego głowę i rzucić w jego wybrankę życia? Lubię to! Przeciwników możemy nadziewać na pale, jeśli tylko są one obecne na arenie, rzucać w ogniska, uderzać podniesionymi dzbanami czy skrzyniami.
Poza zwykłą bronią znaleźć na poziomie możemy broń specjalną, którą używamy w ramach silniejszego ataku. Typów broni jest wiele, zadają znacznie mocniejsze obrażenia i w późniejszych etapach gry trafimy nawet na oręż dający nam różne bonusy (jak np. leczenie się poprzez zadawanie przeciwnikom obrażeń). Minusem jednak jest fakt, że tego typu bronie dość szybko się niszczą, więc lepiej obchodzić się z nimi oszczędnie.
Tarcza służy nam oczywiście do obrony przed atakami przeciwników. Zatrzymany w dobrym momencie atak sprawi, że czas zwolni i będziemy w stanie wykonać szybkie, mocne combo na przeciwniku co w późniejszych etapach będzie kluczowe do zwycięstwa. Poza fizyczną obroną możemy również stosować uniki, by np. szybko przeturlać się za plecy opancerzonego wroga niewrażliwego na frontalne ataki. A nie wspomniałem jeszcze nawet o tym, że wraz z zadawanymi razami przeciwnikom napełniamy pasek furii. Po jego wypełnieniu możemy uaktywnić specjalną moc dzięki której nasz protagonista delikatnie podleczy swoje rany, chwilowo staje się nietykalny i zadaje szybkie, silne ciosy każdemu napotkanemu adwersarzowi. Mało Wam? No to jeszcze wspomnę tylko, że Caradoc i spółka mają w rękawie jeszcze jednego asa, a mianowicie watahę wilków, którą można przyzwać raz na cały poziom. Wilki jak to wilki, wpadają, rozszarpują na kawałki widocznych na ekranie przeciwników i uciekają w siną dal.
[ciekawostka]
Dark Souls beat’em upów
W tym miejscu muszę wspomnieć o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Wulverblade nie tylko mechanicznie przypomina klasyki gatunku, sami twórcy zresztą nie ukrywają inspiracji m.in. Golden Axe. Podobnie jak starsze pozycje, omawiany tutył jest piekielnie trudny i w momencie gdy debiutował w październiku na Switchu oferował jedynie “normalny” poziom trudności. Dopiero w późniejszych patchach i w omawianej tutaj wersji na PS4 (i X1/PC) twórcy postanowili zlitować się nad mniej wprawionymi graczami i udostępnili dla nich tryb easy. Oczywiście nie mogłem splamić swojego honoru i grać na łatwym poziomie trudności, dlatego parłem przed siebie nieubłaganie w trybie normalnym i muszę przyznać, że gra potrafi dać w kość. Przeciwnicy uderzają licznie i silnie. Chwila nieuwagi, zły naciśnięty przycisk i prawie zawsze możemy liczyć się z solidną karą. Już pal licho przechodzenie poziomu, tutaj ginąć raczej nie będziecie zbyt często, ale za to bossowie na końcu każdego levelu… No to już inna para kaloszy. Ja wiem, że ostatnimi czasy porównywanie na każdym kroku trudnych gier do Soulsów to przesada, ale w tym wypadku nie sposób tego nie zrobić. Każdy boss ma przynajmniej dwie fazy walki, konkretne ruchy sygnalizowane w konkretny sposób więc nie ma innego wyjścia jak po prostu nauczyć się schematów ataków przeciwnika by z nim zwyciężyć. Zwykłe granie na pałe nic tu nie da. Oczywiście, jak będzie Wam za trudno, to możecie przełączyć na tryb easy, ale… kto by chciał się zhańbić? No kto? To już lepiej wezwać na pomoc drugiego, bardziej doświadczonego gracza by ułatwić sobie grę. Bo oczywiście Wulverblade oferuje lokalną grę dla dwóch graczy.
Gra oferuje dwa podstawowe tryby: Klasyczną przygodę ze stanem zapisu, checkpointami w trakcie gry i nieograniczoną ilością kontynuacji oraz coś dla fanów masochizmu - tryb arcade, gdzie na przejście całej gry mamy zaledwie trzy “continue” i tyle. Niestety, w tym wypadku schowałem ego do kieszeni i z podkulonym ogonem poszedłem do trybu klasycznego, ale hej, z pewnością znajdą się śmiałkowie którzy jedną ręką z zamkniętymi oczami przejdą tryb arcade bez najmniejszego zadrapania! Poza tymi dwoma trybami Wulverblade oferuje jeszcze tryb Areny, gdzie na wybranej przez siebie planszy będziemy pokonywać kolejne fale wrogów w celu nabijania punktów. Proste, ale cieszy.
Historyczne bogactwo
Wulverblade to dzieło w którym na każdym kroku widać troskę o detale. Grafika jest po prostu świetna, prześlicznie ręcznie rysowane krajobrazy z świetnymi dwuwymiarowymi postaciami bogatymi w szczegóły wyglądają olśniewająco na dużym ekranie telewizora. Animacja jest płynna, trzyma stałe 60 klatek i po prostu chce się patrzeć na to co się dzieje na ekranie. Czasem się zdarzy jakiś graficzny glitch (niewidoczna ręka czy koń), ale bardzo sporadycznie. Przeszkadzało mi jednak natomiast małe zróżnicowanie przeciwników. Jasne, do końca gry trafiamy na nowe typy wrogów ale zdecydowanie za często widzimy ciągle tych samych przeciwników. Po jakimś czasie zaczyna to po prostu nużyć. Co do warstwy audio, tu również mam pewne zastrzeżenia. Muzyka, choć klimatyczna i pasująca do epoki w której rozgrywa się nasza historia wydaje się być momentami jakaś taka… miałka. Nie czuć przysłowiowego uderzenia, poweru. Dialogi również nie są najwyższej jakości, głos narratora często usypia, frazy wypowiadane przez przeciwników często się powtarzają a same głosy… Cóż, jeśli ktoś jest fanem typowo brytyjskich, szkockich, walijskich głosów to będzie wniebowzięty. Mnie chwilami aż zęby bolały jak słyszałem te akcenty, ale to jest sprawa czysto indywidualna.
To, za co muszę pochwalić twórców gry to wręcz do przesady dbałość o szczegóły historyczne. Każdy jeden poziom wzorowany jest na autentycznych lokacjach. Każdy oręż, pancerz, przeciwnik nie odbiega od ich prawdziwych (bądź legendarnych) odpowiedników. Kojarzycie historyczne wstawki w Valliant Hearts, gdzie mogliśmy poczytać o faktycznych wydarzeniach z frontu I Wojny Światowej? Fully Illustrated zrobiło tutaj coś bardzo podobnego, bo na każdym kroku znajdziemy notatki opisujące jakieś ważne wydarzenia z podboju Brytanii przez rzymian, informacje o lokacjach. Znajdziemy jakieś listy, notatki, opisy broni i tak dalej. Twórcy nie ograniczają się nawet do czystego, suchego tekstu, ale w wielu przypadkach między kolejnymi akapitami informacji możemy podejrzeć zdjęcia opisywanego tematu! Twórcy gry nie bali się również sięgnąć bo mity i folklor tamtych czasów, sporo broni czy tekstów jest opartych na bazie starych wierzeń. Naprawdę zrobiło to wszystko na mnie spore wrażenie, zwłaszcza, że po odblokowaniu danej notatki możemy ją w dowolnym momencie potem podejrzeć, by spokojnie przy kawce, bez przelewu krwi, kontemplować zdobyte notatki. Ewentualnie podejrzeć bardzo rozległą galerię szkiców i obrazków koncepcyjnych, odblokowywanych wraz z postępami w misjach. Uwielbiam tego typu rzeczy w grach i biorąc pod uwagę fakt, że coraz rzadziej spotykamy tego typu bonusy - każde jego pojawienie się trzeba chwalić, trzeba zachęcać innych do podobnych praktyk!
Wulverblade
Nie ukrywam mojego entuzjazmu wobec projektu Fully Illustrated bo pozycja pomimo kilku wad naprawdę mocno mi się spodobała. Gra nie jest długa, przejście fabuły zajmie 2-4 godzin w zależności od trybu i umiejętności gracza, ale jak wiadomo, w takich grach nie kończy się na jednym ukończeniu przygody. Chcąc zdobyć wszystkie bronie, notatki, odkryć sekretne lokacje i tak dalej, trzeba będzie poświęcić masę czasu. Nie każdemu przypadnie do gustu wysoki poziom trudności, ale podejrzewam, że fani gatunku wiedzą na co się będą porywać. Historia Caradoca i reszty rodziny, choć prosta, warta jest prześledzenia, a wszystkie historyczne smaczki są cudownym bonusem do solidnej rozgrywki. Jeśli tylko jesteście złaknieni klasycznego beat’em upa i macie ochotę podlać trawę hektolitrami krwi - Wulverblade Was zadowoli.
Ocena - recenzja gry Wulverblade
Atuty
- Walory historyczne
- Rozgrywka
- Warstwa wizualna
- Bossowie
Wady
- Powtarzalni przeciwnicy
- Średnie audio
- Dwa (trzy) tryby gry to troszkę mało
- Drobne glitche graficzne
Wulverblade to kawał solidnego beat'em upa w który gra się z nieukrywaną przyjemnością. Jest trudno, jest brutalnie, jest przyjemnie i dodatkowo można się dokształcić. Polecam każdemu fanowi gatunku.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych