Reklama
Recenzja: Singularity (PS3)

Recenzja: Singularity (PS3)

Pyszny. | 12.07.2010, 21:51

Raven Software to leciwa ekipa doświadczonych ze wszech miar rzemieślników i jeśli od samego początku miałbym być z Wami szczery, to Singularity idealnie wpasowuje się w owe rzemieślnicze nazewnictwo. Na długo przed premierą wiadomo było, że tytuł nie zaoferuje zbyt pokaźnej ilości świeżych patentów. A gdy tylko pojawiła się informacja o "przełomowej" możliwości manipulacji czasem, po chwili przykrył ją news dotyczący nowego Call of Duty bądź Battlefielda. A szkoda

Katorga-12 to wyspa położona na wschodnim wybrzeżu Rosji, na której w latach 50. XX wieku odkryto tajemniczy pierwiastek o jeszcze bardziej tajemniczej nazwie - E99. Rosyjskim naukowcom udało się ustalić jedynie tyle, że pozwala on na zaginanie czasoprzestrzeni i manipulację czasem do indywidualnych ludzkich potrzeb. Okazałoby się to nieodzowne w trwającym wtedy okresie wzajemnej nieufności czasów Zimnej Wojny. Wielka eksplozja całego kompleksu laboratoryjnego rozwiała jednak marzenia ZSRR o uzyskaniu totalnej dominacji nad kapitalistycznymi krajami zachodnimi oraz USA. A jednak... przelatujący nad terenem zniszczonej wyspy satelita szpiegowski został zdezaktywowany. Był to jasny sygnał, że Katogra-12 wciąż jest miejscem bardzo dalekim od normalności. Dalej historyjka toczy się klasycznym torem. Mamy tytułową osobliwość, grupę amerykańskich komandosów lądujących na wyspie w iście katastroficznych okolicznościach oraz wycieczki w czasie między rokiem 1955, a teraźniejszością. Całość w ogóle nie trzyma się fabularnej kupy, ale prawda jest taka, że dużo wyżej oceniane tytuły polegały już w tej materii, żeby wspomnieć chociażby Modern Warfare 2. Swoją drogą, tematyka walki o światową dominację ZSRR oraz USA faktycznie jest wdzięcznym tematem na podłoże dla gry komputerowej. I muszę przyznać, że Raven Software całkiem nieźle udało się z tego potencjału skorzystać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie jest to może poziom pierwszego, ani drugiego Bioshocka, jednak umówmy się, że fascynująca historia podwodnego Rapture wciąż pozostaje fabularnie nieosiągalna dla wszystkich innych przedstawicieli gatunku. Nawet mimo faktu, iż Singularity na każdym kroku stara się z mizernym skutkiem przekonać gracza, że jest czymś więcej niż bezmózgą strzelanką. Wiarygodność podwodnej utopii w Bioshocku była wręcz namacalna. Całość okraszono soundtrackiem z epoki, udostępniono bronie wykonywane domowymi sposobami przez jej mieszkańców. Tutaj z kolei... niech za podpowiedź służy Wam informacja, że w grze znaleźć można nie tylko postaci mówiące w jakiejś tragicznej odmianie języka rosyjskiego, ale również takie, które nawijają do nas po rosyjsku... z amerykańskim akcentem! Wiem, detal, powiecie że się czepiam, ale wiarygodność przedstawionego świata okazuje się być aspektem najwyższej wagi w momencie, gdy sam tytuł nie ma do zaoferowania pokaźnej liczby nowości i dodatkowo skiepszczony jest w kilku innych elementach. Właśnie na KLIMACIE swoją potęgę zbudowało przeciętne w materii samego gameplayu Metro 2033, które, mimo wszelkich niedociągnięć, ukończyłem z wypiekami na twarzy.

Inna sprawa, że Singularity również może pochwalić się paroma momentami potrafiącymi zrzucić z krzesła. Jest też kilka dających ostro do myślenia wizji z przeszłości. Że wspomnę tylko o troskliwej nauczycielce, każącej schować się dzieciom pod ławkami w obawie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem i późniejszą scenę z widokiem na zwęglone ciała i szkielety owych dzieciaków. Moc! Po Katordze-12 porozrzucane są szpulowe magnetofony, zawierające głosowe nagrania członków załogi badającej E99. Potrafią one zaciekawić potencjalnego gracza, ale tylko na początku. Brak im bowiem siły przekonywania, tym bardziej, że w grze nie spotkamy jakichkolwiek napisów czy tłumaczeń. Jest to w mojej opinii karygodne posunięcie. Średnio inteligenty człowiek jest w stanie wymyślić, iż nie wszyscy klienci muszą w komunikatywnym stopniu władać mówionym językiem angielskim.

Rozgrywka prezentuje się nad wyraz klasycznie, z jednym małym wyjątkiem oraz charakterystycznymi dla Raven Software ciekawostkami pokroju latających kończyn i hektolitrów przelewanej juchy. Gra jest liniowa do bólu, ale fakt ten nie powinien nikomu przeszkadzać. SI przeciwników woła z kolei o pomstę do nieba, ale zazwyczaj jest ich na ekranie tylu, że rzadko kiedy zwracamy uwagę na jej błędy i idiotyczne zagrania. Jako amerykański żołnierz skazani jesteśmy na nieprzyjemne "towarzystwo" równie dobrze uzbrojonych radzieckich oponentów lub zmutowanych pozostałości po członkach grupy badającej E99. Co ważne, każdego z napotkanych wrogów możemy rozczłonkować! Nic nie stoi na przeszkodzie, by karabinem snajperskim odrąbać przeciwnikowi nogę, przewrócić go, urwać rękę, łeb, drugą nogę, drugą rękę... Fenomenalna sprawa dla fanów wirtualnego siania mordu. Żołnierze po otrzymaniu pocisku z jakiejkolwiek broni wiele razy przewracają się w niedorzeczne, niemożliwe z punktu widzenia fizyki, miejsca, co obrazuje tylko zacofanie technologiczne producenta. Druga strona medalu jest jednak taka, że naprawdę zabawnie jest obejrzeć postać z urwaną ręką, która brodzi w morzu własnej krwi krokiem "na pijaczka".

Co poza tym? Zapomnijcie o chociażby gościnnym występie maglowanego ostatnimi laty systemu osłon, Singularity stawia bowiem na bezpośrednią konfrontację z przeciwnikiem. Twarzą w twarz. Jest dynamicznie, rześko. Przynajmniej do momentu, w którym gracz zdaje sobie sprawę, iż autorzy nie mieli zbyt wielu pomysłów na urozmaicenie rozgrywki. Mamy co prawda szereg pukawek, ale wszystko to widzieliśmy już wcześniej. Mamy również biedny system rozwoju postaci, dzięki któremu - po zebraniu odpowiedniej ilości pierwiastka E99 - możemy dopakować naszego bohatera, dołożyć mu więcej punktów życia lub uodpornić na dany rodzaj pocisków. Cóż jednak z tego, skoro w związku z tym brak jakichkolwiek odczuwalnych zmian materii samej rozgrywki z jednym tylko wyjątkiem, a mianowicie powiększeniem pojemności magazynka. A więc pic na wodę? Prawdopodobnie. Przyznam bowiem, że grałem w Singularity na normalnym poziomie trudności. Nie wiem jak sytuacja wygląda na tym najwyższym.

Jeśli cokolwiek miałoby wyróżniać Singularity spośród szerokiej gamy innych dostępnych na PlayStation 3 FPS-ów, to jedynie Time Manipulation Device (TMD). Urządzenie manipulujące czasem zamontowane na lewej dłoni głównego bohatera to naprawdę fajna zabawka. Za pomocą TMD możemy postarzać lub odmładzać przewidziane przez twórców gry elementy oraz przeciwników. Możemy również spowolnić lub zatrzymać czas na danym obszarze, co niejednokrotnie albo uratuje nam życie, albo da przewagę taktyczną nad hordą otaczających nas potworów. Jest też możliwość wystrzelenia impulsu elektrycznego odpychającego wszystkich dookoła. Niestety, gra nieszczególnie stara się zachęcić gracza do częstego korzystania z tych możliwości. Gdyby przeciwnicy cechowali się wysokojakościowym SI, rozgrywka z wykorzystaniem TMD z pewnością byłaby dużo ciekawsza. Mylą się jednak gracze twierdzący, że potencjał "czasowstrzymywacza" został w Singularity okrutnie zmarnowany. Fakt, w materii zagadek logicznych Raven Software mogło wysilić się na coś więcej, niż akcje pokroju "zatrzymaj kręcący się w szaleńczym tempie wiatrak, by móc przejść dalej". Inna sprawa, że w ogniu walki wynalazek sprawuje się naprawdę nieźle.

Starożytni mędrcy z Dalekiego Wschodu powiadają, że każda szanująca się strzelanka wydana w XXI wieku musi cechować się miodnym trybem rozgrywki wieloosobowej, by w ogóle myśleć o komercyjnym sukcesie. Wyjątkiem był - jakżeby inaczej - Bioshock. Jeśli wierzyć ich słowom, Singularity powinno w niedługim okresie okazać się finansową klapą. W rozgrywce online otrzymujemy dwie zupełnie różne frakcje - żołnierzy oraz mutanty. Gracze opowiadający się po stronie humanoidów otaczający ich świat widzą w trybie FPP, z kolei mutanty w TPP. I jest to jedyna fajna tycząca się owego trybu informacja. Chwilę później spostrzegamy, że tryby rozgrywki są jedynie dwa. Drużynowy Deathmatch oraz coś na kształt Capture the Flag. W tym drugim trybie mutanci mają za zadanie obronić trzy przyczółki na mapie, z kolei żołnierze muszą jak najszybciej je zniszczyć. Później role się odwracają. Nuda. Szkoda, bowiem w opozycji do moich narzekań oprawa graficzna tytułu prezentuje naprawdę niezły poziom. Zdarzają się oczywiście pikselozy, źle nałożone tekstury i bugi graficzne, ale w ogólnym rozrachunku można śmiało powiedzieć, że Unreal Engine 3.0 wciąż daje radę.

Singularity to dobra, przystępna i całkiem ładna gra. Problem jednak w tym, że praktycznie żadnego z zapoczątkowanych przez siebie wątków nie rozwija w należyty sposób. Grze jakościowo najbliżej do wydanego niedawno Metro 2033, ewentualnie Wolfensteina. Killzone 2 do dziś prezentuje się fenomenalnie w kwestii oprawy graficznej, z kolei Bioshock cechował się wyśmienitym i dopracowanym do granic możliwości scenariuszem, godnym najlepszych tworów hollywoodzkiej kinematografii. Modern Warfare 2 lub Bad Company 2 to natomiast żywy przykład na to, jak w dzisiejszych czasach powinno się w grach FPS projektować tryb multiplayer. Co wobec tak silnej konkurencji ma do zaoferowania Singularity? Dwóch bossów, brudny, mroczny, radziecki klimat, podróże w czasie oraz trzy na tyle odmienne zakończenia rozgrywki, że niejako dopingujące do ponownego zanurzenia się w świecie gry. Czy to wystarczy, by klienci własnymi portfelami opowiedzieli się za najnowszym tytułem Raven Software?

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Singularity

Atuty

  • Klimat
  • Oldskulowa rozgrywka
  • Manipulacja czasem

Wady

  • Tragiczna SI przeciwników
  • Brak napisów
  • Słaby tryb multi

Kilka ciekawych patentów bez wątpienia wyróżniają ten tytuł spośród wielu FPS-ów. Jednak Singularity swoje przywary ma...

Pyszny. Strona autora
cropper