Recenzja: MUD: FIM Motocross World Championship (PS3)
Trzeba przyznać, że obecna generacja konsol nie jest zbyt łaskawa dla fanów motocrossu. Fakt, przed kilkoma laty na sklepowe półki trafiło całkiem niezłe MX vs ATV: Reflex, które zostało zastąpione przez o wiele gorsze MX vs ATV: Alive (kto pamięta słynny, hybrydowy model sprzedaży, który został wcielony w życie przez THQ?), jednakże na tym jeszcze do nie dawna kończyła się lista produkcji, w których gracz mógłby ochlapać się błotem śmigając na jednośladzie.
Tematem zainteresowała się mająca doświadczenie w motocyklowych wyścigach ekipa Milestone, która po zakończeniu prac nad WRC 2, w ekspresowym tempie stworzyła MUD: Fim Motocross World Championship. Czy był to udany zabieg? Cóż, zagorzali fani tego sportu będą, mimo wszystko, usatysfakcjonowani, jednakże reszta zapewne zmiesza ten tytuł z, nomen omen, błotem.
Pierwszy kontakt z grą nastraja niesamowicie optymistycznie – całkiem miłe dla oka jest menu główne, które wita nas znanymi z motocrossowych wyścigów logotypami. Już na wstępie warto bowiem nadmienić, iż deweloperzy uzbroili się w licencję FIM (Międzynarodowej Federacji Motocyklowej), czego efektem jest obecność kilkudziesięciu prawdziwych motocykli (MX1 i MX2) oraz zawodników (Antonio Cairoli rządzi). Do dyspozycji graczy został ponadto oddany turniej Monster Energy Motocross of Nations oraz kariera, w której skład wchodzi kilka miniturniejów. Poza standardowymi wyścigami znajdziemy tu pojedynki z pojedynczymi przeciwnikami (Head to Head), Elimination (co jakiś czas odpada zawodnik z ostatniej pozycji, naszym zadaniem jest jak najdłużej utrzymać się przy życiu) oraz Checkpoint Race. W miarę postępów w grze, rozwijamy również swoją postać, ulepszając takie umiejętności jak zręczność, siła, instynkt (zwiększa przyspieszenie po wykonaniu tricku zwanego tutaj Scrub) oraz wytrzymałość (w trakcie wyścigu możemy pić napoje energetyczne, działające tutaj niczym dopalacz), dbając jednocześnie o zaplecze finansowe. Co zatem nie zagrało? Cóż, niemal cała reszta.
Zacznijmy od oprawy graficznej. Gra wyglądałaby naprawdę świetnie, gdyby ukazała się na PlayStation 2. Na obecnej generacji konsol jednak straszy tutaj dosłownie wszystko – począwszy od wyglądu zawodnika, przez brzydkie podłoże, skończywszy na katastrofalnie brzydkich elementach otoczenia (niech Was nie zmylą udostępnione przez producenta obrazki). Jakby tego było mało, kuleje również animacja zawodnika, który owszem, potrafi wykonywać w powietrzu proste tricki, jednakże w żaden sposób nie stara się „składać” do zakrętów, w trakcie ich pokonywania wyglądając, jakby połknął kij. Kto miał do czynienia z „jednośladowymi” sportami ekstremalnymi, ten wie, że w trakcie skręcania przy dużej prędkości, ważny jest nie tylko skręt kierownicą, ale i odpowiednie ułożenie ciała. Niestety, wirtualni zawodnicy w MUD zdają się o tym nie pamiętać.
Skoro mówimy o tym jak się jeździ, warto wspomnieć jeszcze o dwóch istotnych kwestiach. Nasi zawodnicy potrafią wykonywać rozmaite sztuczki (niektóre odblokowujemy dopiero w późniejszej fazie rozgrywki), jednakże i ten aspekt zabawy nie został dopracowany. Owszem, najczęściej gra całkiem nieźle radzi sobie z ocenianiem naszych poczynań, jednakże od czasu do czasu zdarzało mi się, że po wykonaniu tak zwanego „Perfect Scruba”, sterowany przeze mnie zawodnik zaliczał solidną glebę. Do szewskiej pasji doprowadzić może również zachowanie zawodników, którzy zachowują się jak Robocopy na motorach – przepychają się, często uderzają w nas z pełnym impetem, jakby w ogóle nie czuli bólu. Ja wiem, że walka o podium nie może obejść się bez ofiar, jednakże, cytując klasyka: „bez przesadyzmu...”.
Szczerze przyznam, iż miałem nadzieję na to, że licencje zapewnią temu tytułowi jakąkolwiek różnorodność. Niemniej, różnice pomiędzy poszczególnymi maszynami są niestety kosmetyczne, o zawodnikach nawet nie wspominając. Cieszy fakt, iż przynajmniej kwestia podłoża została potraktowana z należytym szacunkiem, przez co po ubitych trasach jeździ się zupełnie inaczej, aniżeli po błotnistych terenach, gdzie koleiny niemal uniemożliwiają normalną jazdę. Uczciwie muszę przyznać, że projekty torów potrafią zachwycić. Mimo że lwia część z nich nie wyróżnia się niczym szczególnym (jak na przykład błotniste pola Holandii), na niektórych znaleźć można swego rodzaju smaczki pokroju wraku samolotu w brazylijskiej dżungli. W prawdziwe osłupienie wprawi Was jednak tor biegnący przez jeden z czeskich zamków lub trasa... na lotniskowcu. Niestety, już po kilku wyścigach trasy znamy na pamięć, przez co gra potrafi naprawdę szybko się znudzić.
Pochwalić mogę natomiast całkiem niezłą ścieżkę dźwiękową, która może nie wyróżnia się niczym szczególnym, jednakże idealnie pasuje do atmosfery panującej na torze. Ciężkie, rockowe brzmienia zawsze są przecież mile widziane w towarzystwie brudnych, męskich dyscyplin sportowych.
Czy jest ktoś, komu z czystym sumieniem mógłbym polecić MUD? Cóż, gra na pewno powinna trafić w ręce każdego zagorzałego fana motocrossu, który raczej przymknie oko na lichą oprawę graficzną i wszelkie tego typu niedogodności (i to właśnie z perspektywy takiej osoby wystawiona została końcowa nota). Reszta natomiast powinna omijać ten tytuł szerokim łukiem, bowiem nie znajdzie tu nic, co mogłoby przykuć ich uwagę na dłużej. Jeśli więc nie przepadacie za takimi klimatami, od werdyktu możecie spokojnie odjąć jedno oczko.
Ocena - recenzja gry MUD
Atuty
- Zróżnicowane rodzaje podłoża wpływają na model jazdy
- Licencja FIM
Wady
- Fatalna oprawa graficzna
- Zawodnik zachowuje się jakby połknął kij
- Niezbyt zróżnicowane tryby rozgrywki
- Szybko się nudzi
Średnio udana gra na podstawie licencji FIM. Jeśli kogoś mocno kręcą motocrossy to może się skusić. Ale ostrzegam - gra jest okropna.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych