Recenzja: Rainbow Moon (PS3)
Recenzowanie gier RPG nigdy nie należy do rzeczy łatwych. Ten gatunek nie pozwala na skończenie gry w 5 godzin po których wie się już wszystko. Jednak to właśnie gry RPG najchętniej przygarniam pod swoje skrzydła, gdyż łączy mnie z nimi połowa mojej historii związanej z grami. Nie ma co ukrywać, że gdy tylko pojawiła się możliwość zrecenzowania Rainbow Moon, przyjąłem ten tytuł z pewną dozą niepewności.
Kompletnie nieznane studio rzuca wyzwanie branży i tworzy RPG-a, który ma wyjść w cyfrowej dystrybucji i być dłuższy od połowy głośnych gier. Czy ten szalony plan został zrealizowany?Jeśli chodzi o sam fakt długości gry, czy też czasu potrzebnego na zwykłe ukończenie Rainbow Moon – jak najbardziej. Te 40 godzin podawane w każdej informacji prasowej było chyba planem minimum, bo gra zajmuje trochę więcej czasu i licznik zamyka się około 50 godzin na blacie. Jednak najważniejszą kwestią jest nie to ile się w to gra, ale czy przez ten czas człowiek nie dostanie białej gorączki z powodu któregoś elementu gry. W teorii strategicznego RPG-a ciężko zarżnąć żeby był kompletnym niewypałem. Jak jest w teorii? Wystarczy jakiś element interfejsu, głupi pomysł, który skutecznie nam obrzydzi klikanie przez parędziesiąt godzin. Tutaj wrzucam kamyczek, a raczej dwa w ogródek developera za dwa pomysły które są niestety irytujące i przeszkadzają w rozgrywce. Numerem jeden jest interfejs, a dokładniej to menusy. Same w sobie są przejrzyste i błyskawicznie się w nich operuje, jednak ten kto wymyślił, żeby umieścić opcję szybkiego zapisu gry w menu, przez które za każdym razem trzeba się przebijać powinien dostać jakąś Złotą Malinę w dziedzinie designu.
Jeśli jest szybki zapis i szybkie wczytanie gry, to to ma być szybkie. Wciskamy start i mamy te opcje, a wchodzenie do menu, przełączanie się między zakładkami, wybranie danej opcji, potwierdzenie, wybranie zapisu trwa zdecydowanie za długo. Tak, za długo. Nie jestem leniem, uwielbiam tabelki, rozbudowane menusy, ale matko boska, pewne rzeczy muszą być ergonomiczne i proste w użyciu. Drugą rzeczą która mnie denerwowała i nadal denerwuje w tej grze to sterowanie w walce. Nie wiem dlaczego nie ma możliwości swobodnego ruchu po mapie walki, tylko trzeba skakać po kwadratach. Tak samo nie rozumiem dlaczego nie można po ludzku wybrać kogo atakujemy, tylko trzeba ruszyć gałką w odpowiednim kierunku. Nie mówię, że takie rozwiązanie kosztuje pomyłki w poruszaniu się, atakowanie nie tego przeciwnika, którego się chce i mnóstwo nerwów oraz frustracji.
Coś jeszcze? O dziwo nie, bo to dwa główne grzechy tego tytułu. Całościowo jestem zaskoczony, bo mało znane studio tak pieściło ten tytuł, że wypieściło kawał dobrej gry. Oczywiści do klasyki gatunku w postaci Tactics Ogre czy Final Fantasy Tactics nadal brakuje, ale za tak niską cenę fani strategicznych RPG-ów muszą się na to skusić. Mocną stroną jest system rozwoju postaci, który został opracowany bardzo interesująco. Owszem podnosimy poziom (do trzycyfrowej liczby maksymalnie), ale każdy następny zwiększa nam tylko HP, MP, a także dodaje dodatkowe kolejki lub miejsca na umiejętności. Jeśli chcemy podnieść swoje statystyki, musimy użyć do tego Tęczowych Pereł, które dostajemy za pokonanie przeciwnika. I o ile doświadczenie się dostaje nawet po jednym ataku, to perły dostaje tylko ten zawodnik, które zabił danego stwora. Jest jeden zgrzyt – można je kupić razem z monetami na PS Store, co jest ułatwieniem dla ludzi z nadmiarem gotówki. Ja jednak wolę klasyczne grindowanie, bo te przynosi też materiały do ulepszania zbroi i broni, a także różne przedmioty, które są głównie potrzebne do zaspokajania głodu. Ten element na szczęście nie irytuje, aczkolwiek zdarzyło mi się o nim zapomnieć. Jednak gdy głód będzie wystarczająco duży, dostaniemy przypomnienie.
Całość gry opiera się tak naprawdę na chodzeniu po mapie, wykonywaniu questów i walkach z przeciwnikami. I tutaj zostało to fajnie rozwiązane gdyż po świecie chodzimy normalnie jak w każdym innym jRPG-u, a dopiero w trakcie walk jesteśmy przeniesieni na osobne pole walki. Plus także w tym aspekcie, że losowe walki możemy aktywować sami jeśli chcemy (pokazuje się odpowiednie powiadomienie). Starć obowiązkowych jest relatywnie mało i dotyczą one z reguły miejsc w które musimy pójść by pchnąć fabułę, lub takie, które skrywają jakiś skarb. Skoro już przy fabule jesteśmy, to muszę niestety powiedzieć, że mnie nie zachwyciła. Jest jaka jest, głupotą nie straszy, ale nie stanowi motoru napędowego gry. Bardziej mnie cieszyło bieganie i expienie niż interesowanie się fabułą. Wiem, że w przypadku RPG-ów to powinna być podstawa, ale można tej grze to wybaczyć, bo czasami czujemy się jak w klasycznym dungeon crawlerze.
Na temat grafiki czy muzyki ciężko się jakoś rozwodzić znacząco. Ścieżka dźwiękowa jest. Tak o, po prostu jest. Żaden utwór mi nie zapadł w pamięć, żaden mnie nie irytował, także ekipa SideQuest w tym aspekcie nic nie schrzaniła, ale i nie rzuciła nas na kolana. Podobnie jak z efektami dźwiękowymi, które trzymają dobry poziom i poniżej niego nie schodzą. Kwestia graficzne to tak naprawdę dwie rzeczy – design gry, który jest przyjemny dla oka i kolorowy, oraz modele postaci i przeciwników, które nie są już takie fajne i przypominają mi raczej czasy wczesnego PS2, niż konsoli tej generacji. Boli też zdawkowa animacja, co sprawia, że postaci wyglądają jak ubrane kukły w trakcie wykonywania jakichś czynności. Większość ludzi przymnie na to oko, ale mnie to bolało, bo zwracam uwagę na każdy możliwy szczegół, zwłaszcza gdy ogląda się niektóre ruchy przez paręnaście lub parędziesiąt godzin.
Dlatego też po ograniu całości jestem pewien jednej rzeczy. To nie jest gra dla osób, które nie grały w żadne sRPG-i. Od tego tytułu odbiją się jak od ściany, zrażą ich błędy o których pisałem a także pewne dziwne rozwiązania w interfejsie. Także graficznie nie ma szału, bo jest gorzej niż lepiej, ale to ratuje design gry. Tytuł jest kierowany dla fanów gatunku, którzy za 47 złotych szukają gry, która dostarczy im dziesiątki godzin. Więc jeśli Vandal Hearts, które jest dostępne w PS Store zwiodło, to w tym przypadku tak nie będzie. Ale uprzedzam – to tytuł nie dla każdego śmiertelnika.
Ocena - recenzja gry Rainbow Moon
Atuty
- Czas potrzebny na ukończenie gry
- Wciąga jak bagno
- Ciekawy system rozwoju postaci
- Mnogość możliwości
- Styl graficzny
Wady
- Mało ergonomiczne menu
- Sterowanie w trakcie walk
- Słaba animacja
Całkiem przyjemny, taktyczny jRPG, który z braku większej konkurencji potrafi przykuć na kilkadziesiąt godzin. Jednak widać, że całość była robiona niskim nakładem budżetowym.
Przeczytaj również
Komentarze (24)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych