Recenzja: Sleeping Dogs (PS3)
Sleeping Dogs ma za sobą długą i wyboistą drogę. Gra, początkowo znana jako True Crime: Hong Kong, była praktycznie na ukończeniu, kiedy zarząd firmy Activision podjął decyzję o wstrzymaniu projektu. Powodem były prognozy, które nie rokowały zbyt wysokiej sprzedaży. Firma Square Enix dostrzegła na szczęście drzemiący w nim potencjał i wykupiła prawa do całej jego zawartości, ukończenie gry powierzając zaznajomionej z nią ekipie United Front Games.
W ten oto sposób powstało Sleeping Dogs, które najzwyczajniej w świecie jest bardzo dobrą produkcją, zdolną zapewnić kilkanaście godzin wspaniałej zabawy nie tylko miłośnikom gier z otwartym światem, lecz również fanom dalekowschodnich klimatów i filmów pokroju „Dzieci Triady”. Głównym bohaterem gry jest niejaki Wei Shen – gliniarz z mroczną przeszłością, wywodzący się z jednej z biedniejszych dzielnic Hong Kongu. Na szczęście los się do niego uśmiechnął, dzięki czemu jeszcze w czasach młodości, miał możliwość wyemigrowania do Stanów Zjednoczonych. Teraz powrócił na stare śmieci, gdzie otrzyma zadanie zajęcia się lokalną Triadą. A że przy okazji może jeszcze wyrównać stare porachunki, to już zupełnie inna sprawa.
Od tej pory będzie więc musiał uważać nie tylko na to, by nie stracić zaufania swoich pracodawców, ale też na to, by nie zostać zdemaskowanym przez przestępców, w których struktury musi przeniknąć. Trzeba przyznać, że warstwa fabularna jest ciekawa, choć zdarzają się tu drobne zgrzyty w postaci nieścisłości czy wręcz głupot, którymi tytuł bombarduje nas na samym początku. Bo niby dlaczego „kumple” Shena nie zwietrzyli żadnego podstępu w błyskawicznym zwolnieniu go z aresztu, do którego trafił razem z nimi? I czemu nikt nic nie robi sobie ze słów jego przełożonego, który mówi mu, że „nie może siedzieć w więzieniu, bo przecież jest jednym z nich”? Niemniej, warto przymknąć oko na tego typu niedoróbki – koniec końców, nawet najwięksi malkontenci powinni z ciekawością śledzić kolejne przygody bohatera i czekać na wielki finał. Jak to się skończy? Zostanie zdemaskowany, czy pozostanie wierny Triadzie?
Przygotowany przez twórców wątek główny powinien Wam zająć około trzynaście godzin, co jest przyzwoitym wynikiem. Historia potrafi tak wciągnąć, że wchłonięcie jej w ciągu jednej nocy nie stanowi tu większego problemu. Niestety, w samej strukturze zadań zlecanych Shenowi, widoczny jest pewien schemat – dojeżdżamy w konkretne miejsce, walczymy z przeciwnikami, uczestniczymy w scenie pościgowej za kierownicą pojazdu lub goniąc cel o własnych siłach. W przypadku tego drugiego wariantu bohater popisuje się średnio imponującymi umiejętnościami przeskakiwania po elementach otoczenia i wspinaczki – jeśli przytrzymamy krzyżyk, nasz protagonista biegnie sprintem i dość niezgrabnie pokonuje kolejne przeszkody. W takim wypadku warto stuknąć ten przycisk tuż przed elementem otoczenia, który chcemy przeskoczyć, by Wei zachował się niczym Ezio z Assassin’s Creed i płynnie pokonał taką „przeszkadzajkę”. Warto również nadmienić, że od czasu do czasu będziemy mieli okazję wykazać się umiejętnością perswazji, na przykład by niepostrzeżenie przekraść się do pilnie strzeżonego miejsca. Prawdziwą wisienkę na torcie stanowią pościgi z udziałem pojazdów, które zostały zrealizowane bardzo widowiskowo, choć… mało realistycznie. Jeśli bowiem znajdziemy się blisko przeciwnika i naciśniemy kwadrat, możemy zagwarantować sobie silniejsze uderzenie w jego samochód – jak wspomniałem, zgodności z rzeczywistością tu niewiele, ale daje to naprawdę sporo frajdy. Bez wpływu na pozytywny odbiór tego elementu rozgrywki nie pozostaje również model jazdy – samochodami jeździ się tutaj znacznie przyjemniej, aniżeli chociażby w Saints Row: The Third, bo nie zachowują się one tak nieprzewidywalnie, dzięki czemu łatwiej jest je „wyczuć”. Rewelacyjnie śmiga się przede wszystkim motocyklami, które wielokrotnie będziemy błogosławić, kiedy przyjdzie nam uciekać po wąskich, bocznych dróżkach. A, prawie zapomniałem – jeżdżąc po dużych ulicach trzeba pamiętać o ruchu lewostronnym, jaki panuje w Hong Kongu.
Stan gry możemy zapisywać w każdym miejscu, ale jeśli zrobimy to w trakcie szwendania się po mieście, po jej ponownym uruchomieniu i tak wylądujemy w naszym mieszkaniu, które jest swego rodzaju naszą bazą wypadową. Ponadto, funkcjonuje tu również system rozsądnie rozmieszczonych checkpointów. Zajmijmy się więc tym, co lubimy najbardziej, czyli piaskownicą. Hong Kong podzielono na cztery dzielnice, różniące się od siebie typem zabudowy – w jednej będą dominować charakterystyczne targowiska, w innej budynki mieszkalne, a jeszcze inna będzie cieszyć oko dużymi połaciami zieleni. Ogólnie rzecz biorąc, miasto pełne jest smaczków, które powinny spodobać się nie tylko osobom interesującym się dalekowschodnią kulturą – wszak nie od dzisiaj wiadomo, że w dobrej piaskownicy, wiarygodność to podstawa. Uczciwie muszę jednak przyznać, że w dzień metropolia robi tylko dobre wrażenie – dominują szare budynki, a kolorowe billboardy prawie się nie wyróżniają. Pochwalić należy zmienne warunki pogodowe – na tej szerokości geograficznej często pada, co zostało tu odnotowane, ku uciesze miłośników ładnych efektów graficznych – mokra nawierzchnia prezentuje się tu znakomicie. Dopiero w nocy jednak wszystko zaczyna nabierać rumieńców – wysokie budynki, u podstaw upstrzone reklamami we wszystkich kolorach tęczy, dzięki swemu nietypowemu urokowi, naprawdę zapadają w pamięć. Po mieście porozrzucano sklepy, w jakich możemy się choćby przebrać (Ci, którzy złożyli zamówienie przedpremierowe, otrzymali dostęp do gustownego wdzianka inspirowanego tym, które nosił Rico Rodriguez w Just Cause 2) lub kupić żarcie, dające nam chwilowego boosta do siły, bądź regeneracji zdrowia.
W zamian za zarobioną gotówkę (na której ilość raczej nikt nie będzie narzekał), możemy również kupować pojazdy – ich przechowywanie w bezpiecznym miejscu umożliwiają płatne parkingi. To, jakie towary są dostępne w sklepach, zależy od naszej reputacji u miejscowych gangów – im wyższa, tym bardziej różnorodnym asortymentem mogą się pochwalić. Przemieszczanie po mieście ułatwia widoczna w lewym, dolnym rogu minimapa, na której widoczna jest ścieżka prowadząca do zaznaczonego przez nas celu (może nim być wskazane przez nas miejsce lub cel naszej misji). Jeśli nie mamy ochoty na zwiedzanie tej aglomeracji, możemy skorzystać z systemu szybkiej podróży – w tym celu po prostu wsiadamy do taksówki i po krótkim loadingu jesteśmy już na miejscu. Cieszy duża ilość zadań pobocznych, które potrafią dać nam kilka godzin dobrej zabawy, nawet po ukończeniu głównej osi fabularnej. Wei może na przykład pomóc pewnej osobie w zwalczaniu mafii narkotykowych – to tutaj robi użytek ze swojego smartfona, zdolnego nie tylko robić zdjęcia i wysyłać je na policyjny serwer, lecz także hakować kamery i łamać różnego rodzaju kody. W przypadku tych pierwszych, konieczne jest zlokalizowanie specjalnej skrzynki – kiedy już tego dokonamy, bierzemy udział w nieskomplikowanej minigrze, w której musimy odgadnąć kombinację cyfr. System podpowiada nam nie tylko, które symbole są niepotrzebne w konkretnym kodzie, ale też jakie cyfry odgadliśmy, lecz umieściliśmy je w złym miejscu. Na papierze może się to wydawać skomplikowane, ale w praktyce, raczej nie powinno Wam to sprawić większych trudności. Znalazło się tu też miejsce na kilka odstresowywaczy, takich jak chociażby karaoke, przy których można całkiem miło spędzić czas pomiędzy kolejnymi, poważnymi zadaniami.
Trzon rozgrywki stanowi tutaj walka, która została podzielona na dwa rodzaje. Pierwszym (i najważniejszym) jest oczywiście walka wręcz, która bardzo przypomina tę z gier o Batmanie od Rocksteady. Kwadratem uderzamy przeciwnika (jeśli przytrzymamy ten przycisk, Shen wyprowadzi silniejszy cios), trójkąt odpowiada kontratakowi, a kółko umożliwia chwycenie nieuważnego nieszczęśnika. Atakujący nas przeciwnicy są oznaczeni czerwoną poświatą, dzięki czemu przez ułamek sekundy mamy czas na reakcję i wyprowadzenie kontry (jest go wystarczająco dużo, by nie rwać sobie włosów z głowy przez kiepski refleks, lecz za mało, by pozwolić sobie na chwilę wahania). Na czerwono podświetlają się także elementy otoczenia, które możemy wykorzystać w walce. O jedne z nich możemy rozwalić wrogom czaszkę, natomiast inne pozwalają na bardziej efektowne rodzaje zabójstw, takie jak choćby podpalenie komuś głowy, czy wrzucenie go do kosza na śmieci i zamknięcie pokrywy. Warto również odnotować, że przez pierwszych kilka godzin zabawy, nawet nie dostajemy w łapy spluwy, a kiedy już takowa wpadnie nam w ręce, mamy do czynienia z prostą strzelaniną, ze sprawnie działającym systemem krycia się za osłonami. Przeciwników podzielono na kilka rodzajów, różniących się od siebie wyglądem i zachowaniem. Jedni są diabelnie szybcy, ale niesamowicie słabi, natomiast inni cholernie wytrzymali i w dodatku silni. Shen jednak porusza się naprawdę sprawnie, ataki wyprowadza bardzo płynnie, a dodatkowo, wydaje się być nieco szybszy od Batmana. Od czasu do czasu korzysta również z broni białej, jednakże jego głównym atutem są pięści.
W Sleeping Dogs znalazło się również miejsce na elementy RPG. Ulepszeń mamy kilka rodzajów: policyjne wpływają na to, jak radzimy sobie z bronią palną; triad określają nasze umiejętności w walce wręcz; ulepszenia treningu walki, które musimy odblokować, zbierając statuetki porozrzucane po mieście przez mistrza kung fu – za każdą, jaką mu odniesiemy, zyskujemy jeden punkt, jaki możemy przeznaczyć na zakup nowego combosa; czy wreszcie ulepszenia zdrowia – musimy rozglądać się za kapliczkami, przy których Shen w charakterystyczny sposób bije pokłony - co pięć odkrytych miejsc modlitwy otrzymujemy +10% do zdrowia. Tym samym twórcy dali nam więc sensowny powód, by rozglądać się za znajdźkami. Są tu również ulepszenia, jakie zdobywamy w ramach wykonywania zadań zlecanych nam przez postaci niezależne, a dostęp do nowych upgrade’ów otrzymujemy w zamian za punkty doświadczenia – te z kolei dostajemy po każdej aktywności zakończonej powodzeniem. Gra wygląda naprawdę ładnie, choć w oczy rzuca się kiepska synchronizacja wypowiadanych kwestii z ruchem warg. Ogólnie, przyczepić można się również do wyglądu twarzy postaci na cut-scenkach, bo mimo wszystko to nie ta liga co chociażby L.A. Noire. Grafika rozwija jednak skrzydła dopiero w trakcie faktycznego gameplayu. Szkoda tylko, że klimatu panującego w mieście nie budują wszechobecne korki i tłumy na chodnikach – w porównaniu z tym, jak Hong Kong wygląda naprawdę, jego wirtualna wersja w Sleeping Dogs sprawia wrażenie odrobinę pustawej.
Udźwiękowienie z kolei, to już absolutnie najwyższa półka. Na soundtrack składa się 150 utworów (których pełną listę znajdziecie w jednej z naszych wiadomości), stanowiących przekrój przez całą współczesną branżę muzyczną. Oczywiście, nie mogło zabraknąć tu miejsca dla odrobiny klasyki, więc przygotujcie się na przykład na obecność dzieł Mozarta. Wszystko zostało jednak pogrupowane w tematyczne stacje radiowe, więc bardzo szybko będziemy orientować się w tym, czego możemy słuchać, a które omijać szerokim łukiem. Podobać może się również wyraźnie słyszalny chiński akcent, czy wstawki wypowiadane w całości po chińsku, które nadają grze uroku i przypominają nam, gdzie jesteśmy. Na koniec dodam, że znalazł się tu również multiplayerowy akcent. W grze funkcjonuje bowiem specjalna lista osiągnięć, na którą trafiają nie tylko punkty zdobyte w trakcie wykonywania zadań, ale też podstawowe statystki, takie jak ilość przejechanych kilometrów czy najdłuższy skok motorem. Możemy je później porównać z listą osiągnięć kumpla. Niby nic wielkiego, ale wystarczy chyba każdemu, dla kogo priorytetem jest tryb dla pojedynczego gracza. Warto również wspomnieć o tym, że tytuł został bardzo ładnie zlokalizowany w sposób kinowy. Co prawda można narzekać na nieobecność angielskich napisów w rodzimej wersji gry, ale przecież da się to przeżyć.
Moim zdaniem Activision popełniło błąd, rezygnując z wydania True Crime: Hong Kong, bo gra, już jako Sleeping Dogs, udowodniła, że jest naprawdę bardzo dobrą pozycją, idealnie zapełniającą lukę w oczekiwaniu na kolejną odsłonę serii Grand Theft Auto. Szkoda tylko, że nie ma tu zbyt wiele oryginalności – fakt, system walki wciąż cieszy, ale przecież niemal identyczna rozwiązania widzieliśmy w Batmanach. Cała reszta, jak być może zdążyliście już zauważyć, to składanka najciekawszych elementów z najlepszych gier z otwartym światem, które stanowią bardzo zgrabnie skomponowaną całość. Mimo wszystko jednak, tytuł ten jest warty każdych pieniędzy – kupcie, a na pewno się nie zawiedziecie.
Ocena - recenzja gry Sleeping Dogs
Atuty
- Hong Kong wygląda rewelacyjnie (szczególnie w nocy)
- Ciekawa fabuła
- Duży i zróżnicowany świat gry
- Spora ilość ulepszeń głównego bohatera
- Fantastyczny soundtrack
- Pojazdami jeździ się naprawdę wygodnie
- Rewelacyjny system walki...
Wady
- ...który jednak został zapożyczony z batmana
- Kiepski lip-sync
- Odrobinę brakuje tutaj naprawdę oryginalnych rozwiązań
- Brak angielskich napisów (do wyboru polskie i rosyjskie)
Kompletne zaskoczenie na rynku gier. Wakacyjna posucha została definitywne przerwana przez Sleeping Dogs, które pokazuje jak zrobić interesującego i pełnego akcji sandboksa.
Przeczytaj również
Komentarze (63)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych