Recenzja: Hitman HD Trilogy (PS3)
Mógłbym tę recenzję podsumować krótko – jeśli macie w domu komputer klasy PC, nawet bardzo stary, umiecie obsłużyć jeden z dostępnych w sieci nieoficjalnych (ale legalnych!) programików umożliwiających korzystanie z Dual Shocka/Sixaxisa pod Windows i nie brzydzicie się korzystać z niego do gier, to szkoda waszej kasy. Lepiej załatwcie sobie Kwadrologię Hitmana za 20-30 zł i ew. pobawcie się z modami polepszającymi tekstury/rozdzielczość.
Z szacunku dla czytelników, szczególnie tych, których interesuje zaliczenie trzech platyn, które oferuje Hitman HD Trilogy oraz dla tych, którzy od lat są fanami Agenta 47, zabrałem się jednak do ogrywania tego zestawu. Dodam, że zabrałem się z radością, ponieważ pamiętam, że dekadę temu obcowanie z Hitmanem sprawiało mi dużą przyjemność.Cichy zabójca… Pierwsze dwie gry dostępne w zestawie, czyli Hitman 2: Silent Assassin i Hitman: Contracts, omówię łącznie, ponieważ są one z dzisiejszej perspektywy bardzo do siebie podobne, mimo że ich premiery dzieliły dwa lata. Struktura rozgrywki jest dość prosta, ale sama zabawa stanowi już konkretne wyzwanie. Zdecydowana większość misji to mniejsze lub większe „piaskownice”, w ramach których gracz wcielający się w Agenta 47 zmuszony jest kombinować co zrobić, aby w możliwie najcichszy sposób wyeliminować osoby, za których głowy została wyznaczona nagroda.
Wspomniane wyzwanie polega na tym, że nawet na najniższym poziomie trudności (nazywanym tutaj „normalnym”) strażnicy oraz ofiary są bardzo czujni, obserwują każdy nasz krok i momentalnie reagują, gdy sytuacja wydaje im się podejrzana. Dodatkowo liczba sejwów na misję jest ograniczona, a im wyższy poziom trudności, tym ta liczba się zmniejsza. Od gracza wymagane jest więc planowanie akcji oraz szybkie reagowanie na zmieniającą się na mapie sytuację. Niejednokrotnie zauważenie w ostatniej chwili kątem oka strażnika, któremu akurat zmienił się algorytm poruszania po terenie, może uratować przed ładowaniem ostatniego stanu gry. Obie gry dość udanie tworzą iluzję bycia zawodowym, zimnym zabójcą. Zakradanie się od tyłu do strażników i używanie na ich gardłach charakterystycznej dla serii garoty wciąż bawi.
Kolejnymi mocnymi punktami wszystkich trzech gier z zestawu są udźwiękowienie i muzyka. Odgłosy poszczególnych broni różnią się od siebie, upadające na ziemię łuski pocisków dzwonią, uderzając w podłogę, a aktorzy podkładający głosy zarówno pod głównych bohaterów, jak i tych mających po 2 kwestie na krzyż wykonali swoją robotę mistrzowsko. Do tego kompozycje muzyczne Jespera Kyda nie zestarzały się wcale i doskonale budują klimat. … na kontrakcie… Niestety tutaj kończy się lista zalet tych dwóch tytułów. Pierwszy problem, jaki napotkacie, odpalając omawiany zestaw, nie jest co prawda z nimi bezpośrednio związany, ale nie da się go w recenzji pominąć. Na płycie zabrakło wydanej w 2000 roku wyłącznie na PC części pierwszej! Dla graczy młodszych lub niezainteresowanych wcześniej perypetiami rumuńskiego superklona graczy oznacza to trudność, aby poczuć związek z postacią. W końcu dostępna dla nich kampania zaczyna się na Sycylii, gdzie bohater przebywa już na swojej pierwszej „zawodowej emeryturze” i próbuje odpokutować w klasztorze za grzechy, o naturze których nic oni nie wiedzą.
Obie opisane powyżej odsłony Hitmana mogą się też okazać szkaradne dla konsumenta przyzwyczajonego do grafiki rodem z Uncharted 2, Killzone 3, czy nawet ostatniej części przygód Agenta 47 o podtytule Rozgrzeszenie. Modeli postaci jest kilka, może kilkanaście, a poszczególni strażnicy niejednokrotnie wyglądają jak bracia bliźniaki. Tekstury są rozmyte i szarobure. Źródła internetowe twierdzą, że w Hitman: Contracts zastosowany został inny, sprawniejszy silnik graficzny, ale o rewolucji nie ma mowy. Po animacjach widać, że mają już dekadę. Co gorsza nasz bohater porusza się jak mucha w smole, gdy chodzi, gdy się skrada, można zacząć się zastanawiać, czy w ogóle się porusza, a gdy zmusimy go do biegu, to nie dość, że jego stopy wyglądają jakby pływały po podłożu, to jeszcze szanse na wykrycie naszych działań znacząco wzrastają.
Sytuację pogarsza interfejs. Jego elementy są tak małe, że musiałem siedzieć około 2 metry od telewizora (o przekątnej ponad 40 cali), aby widzieć, jakie aktualnie czynności kontekstowe mogę wykonać klawiszem X czy jaką broń mam wyekwipowaną. Sterowanie przypomina mi koszmar, który musiałem przeżywać, ogrywając na PS2 dwie pierwsze części Max Payne. Widać, że zostało ono przygotowane z myślą o PC, a port konsolowy jest tylko przeniesieniem go w stosunku 1 do 1 na pada, a nie adaptacją umożliwiającą komfortową zabawę. Brak też oczywiście typowej dla dzisiejszych gier akcji możliwości chowania się za osłonami czy celowania pod L1 lub L2 (funkcja ta znajduje się pod klawiszem R3). O ile dodanie tej pierwszej opcji było praktycznie niewykonalne, bo wymagałoby sporej ingerencji w kod gry, tak wprowadzenie tej drugiej zdaje się być bardzo proste, a oszczędziłoby recenzentom i graczom masy frustracji. Co gorsza nie raz zdarzało mi się, że musiałem restartować cały poziom lub przynajmniej jego solidny fragment nie z powodu mojego błędu, lecz przekłamania wynikającego z „robala” ukrytego w kodzie gry. … za krwawą forsę. Ostatnia pozostała do omówienia gra – Hitman: Blood Money została wydana w 2006 roku na wiele platform, w tym na będącego wówczas niewiele ponad pół roku na rynku Europejskim Xboxa 360. Przeskok w zakresie prezentacji graficznej i jakości animacji w stosunku do Hitman: Contracts jest ogromny. Tekstury są w lepszej rozdzielczości, a środowiska zyskały w ogromnym stopniu na szczegółowości. Bohaterowie niezależni rozmawiają ze sobą, nie stoją w bezruchu nawet, gdy obserwują jakiś obszar, a ich mowa w scenkach przerywnikowych jest w miarę poprawnie (choć wciąż nie idealnie) zsynchronizowana z ruchem ust. Agent 47 w tej odsłonie przestaje wyglądać jak człowiek, który połknął drąg, jego ruchy są dość naturalne, ich zakres jest zdecydowanie szerszy. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że w tym zakresie przeskok między Contracts i Blood Money jest bardziej zauważalny niż między Krwawą Forsą a Rozgrzeszeniem z jesieni 2012 roku.
Mimo że większa część schematu sterowania pozostała w tej odsłonie taka sama jak we wcześniejszych, to grający ma wrażenie, że Hitman szybciej reaguje na polecenia, a uczucie zakorzenienia schematu w zestawie myszka plus klawiatura (i zarazem rodząca się w związku z tym frustracja) znika. Ikonki funkcyjne oraz wszystkie komunikaty są wreszcie odpowiednio duże i dobrze opisane, dzięki czemu przyjemność czerpana z gry wzrasta. Fabuła, choć we wcześniejszych odsłonach też nie była zła, to w Blood Money zyskuje duży atut – filmowość jej ukazania. W wyniku zastosowania tego zabiegu grający jest bardziej zainteresowany dalszymi losami Agenta 47, a przedstawione przygody wydają się być mniej sztampowe. Dodatkowo ostatnia znajdująca się na płycie część jest bardziej przyjazna nowicjuszom. Jest taka m.in. dzięki zrobieniu z pierwszej misji prawdziwego, objaśniającego większość umiejętności bohatera, tutoriala oraz dodaniu poziomu trudności Rookie, który znosi limit sejwów w trakcie jednej misji i zmniejsza trochę czujność patrolujących. Oczywiście na dwóch najwyższych poziomach zabawa w kotka i myszkę z wrogami cały czas jest w stanie podnieść adrenalinę nawet najsprytniejszym weteranom serii.
Gdyby autorzy konwersji dostali większy budżet i dłuższy czas na dopieszczenie swojego projektu, to z racji podobieństwa struktury i zawartości gry mogliby się pokusić o przepisanie „dwójki” i „trójki” na engine Blood Money. Wówczas składanka ta wylądowałaby razem z zestawami God of War czy Sly w koszyku „trzeba kupić, jeśli nie miało się przyjemności grać w oryginały”, ale niestety w obecnym stanie trafia ona w mojej opinii razem z chociażby Splinter Cell Trilogy czy pseudotrylogią Tomb Raider do przegródki „nabądź jedynie, jeśli nie masz już co platynować albo rozdają to za 30-40 złotych”. Oczywiście, oferuje ona kilkadziesiąt godzin zabawy, ponad 40 misji i wspomniane już 3 niełatwe platyny. Z drugiej jednak strony tylko najnowsza odsłona gwarantuje rozgrywkę, w której osoba trzymająca pada ma pewność, że sukces misji zależy wyłącznie od jej pomyślunku i zręczności, a nie od przekłamań w kodzie czy pominięcia jednego z miniaturowych komunikatów na dole HUD-a.
Ocena - recenzja gry Hitman HD Trilogy
Atuty
- Wiarygodna gra aktorska
- Muzyka Jespera Kyda
- Porządny tutorial
- Poprawione sterowanie i interfejs
- Solidna grafika, animacje oraz scenariusz w Blood Money
Wady
- Nieprzystępność dla nowicjuszy
- Mało intuicyjne sterowanie
- Mikroskopijne elementy HUD i rażąca w oczy brzydota „dwójki” oraz „trójki”
Pierwsze części Hitmana były w swoim czasie przełomowe, ale powinny zostać we wspomnieniach. W Blood Money da się jeszcze grać, ale dwie pozostałe odsłony straszą archaizmami jak trup z szafy.
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych