Recenzja: God of War: Wstąpienie (PS3)
Porwanie się za tworzenie prequela w serii z którą zżyli się gracze, która w głównym nurcie została w teorii zamknięta jest trudnym zadaniem. Jednak God of War dwukrotnie porywało się na odstępstwa od głównej osi fabularnej, raz serwując nam prequel, drugi raz – interquel. Zarówno Okowy Olimpu jak i Duch Sparty pokazały, że fabularny odpoczynek tworzony przez inną ekipę potrafi „dostarczyć”.
Jednak tym razem, zaskakując już w momencie premiery, Sony Santa Monica zabrało się osobiście za początek całej sagi o Kratosie (przynajmniej w chronologicznej kolejności) i zgodnie z tradycją powierzono produkcję nowej osobie. Todd Pappy podjął się niewdzięcznego wyzwania stworzenia gry, która zadowoli fanów, ale jednocześnie wprowadzi powiew świeżości w lekko skostniałego Boga Wojny. I już po ukończeniu całości wiem, że mu się udało i prawdopodobnie będę w nielicznej grupie, która postawi Wstąpienie wyżej niż God of War III.
Nie zrozumcie mnie źle, poprzednia odsłona wieńcząca trylogię, napędzaną zemstą jest bardzo dobrą grą, ale mimo wszystko – inną od Wstąpienia mimo dzielenia jednego gatunku. We Wstąpieniu mamy więcej zwykłej eksploracji i rozwiązywania prostych zagadek logicznych z wykorzystaniem ekwipunku zdobywanego w trakcie gry. Tak jak w „trójce” napędzany chęcią zemsty Kratos szlachtował setki wrogów wylewając hektolitry krwi na siebie, tak tutaj stonowano całość. Nie każdemu to się spodoba - rzecz wiadoma – ale w połączeniu ze zgrabnie wplecioną w trylogię historią, robi to z całości grę, która jest jak wiosenny powiew ciepłego powietrza po zimowych miesiącach.
10 lat przed wydarzeniami z pierwszej odsłony God of War, Kratos złamał przysięgę daną Aresowi i postanowił zemścić się za straszliwy czyn, którego dokonał pchany rządzą mordu i ogromnymi ambicjami, zżerającymi Spartiatę. Pół roku wcześniej, nasz bohater dzięki podstępowi Boga Wojny zabija swoją córeczkę i żonę, zostaje naznaczony ich śmiercią i załamany poprzysięga zemstę. Grę otwiera sekwencja wyjaśniające to z czym będziemy ścierać się przez całą historię. Furie – kreatury, które zrodziły się z pierwszej wojny, trzy siostry strzegące przysiąg i surowo karzące za ich złamanie (choć właściwie to powinny być Erynie gdyby się trzymać nomenklatury nam znanej). Tak, Kratos także stał się więźniem sióstr w ich królestwie urządzonym na ich pierwszej ofierze – Hekatonchejrze i naszą rolą jest wyrwać się z ich szpon. Cała historia została zgrabnie wpleciona w dotychczas znaną nam opowieść, skutecznie wypełniając luki i ubytki w fabule tej serii. Dodatkowo postanowiono lekko zmienić narrację i właściwą historię rozbijają nam retrospekcje w których widzimy drogę ku temu co musimy zrobić. Nie każdemu ten zabieg się spodoba, bo początkowo wprowadza lekki mętlik w głowach, ale swoją rolę spełnia bardzo dobrze i za ten ruch wypada jedynie pochwalić ekipę z Santa Monica.
Kreacja Kratosa, który jest młodszy o te 10 lat nie zmieniła się za bardzo. Zamiast zemsty i ogromnego gniewu, jego umysł mącą ścigające go Furie, zacierając mu percepcję między stanem faktycznym, a tym co by chciał spartański generał. Każde z jego pragnień objawia nam się w trakcie gry i możemy poczuć się zaskoczeni niektórymi rozwiązaniami, a także nawiązaniami do popkulturowych dzieł także opowiadających o Sparcie lub greckiej mitologii. Jeśli dla kogoś Kratos pozostawał zwyczajnym bucem sapiącym bez powodu do kogo się da, to niech nie oczekuje cudów. Nasz heros nie zbiera kwiatków i nie chodzi na wieczorki poetyckie. Jednak jego charakter jest lżejszy i bardziej ludzki, jakkolwiek to wam nie zabrzmi. Także spotykane po drodze postacie są zrobione na tyle dobrze, że nie grają nam na nerwach, co mogło być problemem w poprzednich odsłonach. Zarówno tajemniczy nieznajomy, który nam pomaga, jak i bohaterowie retrospekcji mieszczą się w interpretacji kanonu greckiej mitologii. Niektóre wybory i kreacje mogą zaskakiwać, ale jak nic pasują do całości serii.
Najważniejszą nowinką zaraz po trybie dla wielu graczy o którym później jest modyfikacja i to znacząca stylu walki. Tak, nadal używamy dwóch przycisków do wykonywania lekkich i mocnych ataków, jednak uznano, że trzeba dodać coś więcej. Pod „kółkiem” otrzymaliśmy możliwość korzystania z jednej z sześciu dostępnych w trakcie gry broni. Każda z nich otrzymała poza standardowym atakiem specjalne właściwości (możliwość ogłuszenia przeciwnika i wytrącenia z rąk jego oręża), a także atak specjalny po którym pozbywamy się noszonego oręża. Jego brak nie czyni jednak Kratosa bezbronnym – Spartiata nadal ma swoją siłę mięśni, którą wykorzystuje do obijania twarzy wrogów. Poza tym przebudowano system chwytania przeciwników. Teraz możemy jednym ostrzem „złapać” jednego przeciwnika, a drugą ręką atakować pozostałych wrogów trzymając „na smyczy” tego pierwszego. Gdy nam to się znudzi możemy nim cisnąć w grupkę przeciwników lub rozpłatać. Santa Monica eksponuje gdy tylko się da swoje nowe pomysły, czasami wręcz przesadzają. Tak jak w poprzednich odsłonach każdego, większego przeciwnika dobijaliśmy zestawem QTE, tak tutaj mamy pochwycenie i nawalanie go aż rozprujemy mu brzuch/czaszkę/twarz.
Bardzo spodobało mi się jednak zastępstwo dodatkowych broni, które w poprzednich częściach były dosyć ciekawe. Zamiast biegać z młotem Króla Barbarzyńców czy Ostrzami Hadesa otrzymujemy wraz z postępami w grze dostęp do kolejnych żywiołów i magicznych mocy. Pioruny Zeusa, Gniew Aresa, Lód Posejdona i moc Tartaru wprost od Hadesa przełączamy na „krzyżaku” dzięki czemu nasze ataki mają różne efekty po wykończeniu kombinacji, a gdy wykupimy odpowiednią ilością czerwonych kul ulepszenia, ataki specjalne zyskują dodatkowe właściwości. Jedną z nich jest napełnienie paska szału, który ładuje się gdy nieprzerwanie atakujemy wroga. Gdy osiągnie maksimum nasze ciosy są silniejsze i mogą ogłuszyć wroga. Zyskując odpowiedni poziom żywioły, wciskając jednocześnie analogii odpalimy specjalny atak. Zwykłe czary także wracają i nieraz uratują nam tyłem w trudnych sytuacjach.
Pozostały ekwipunek który znajdujemy przydaje się głównie w eksploracji, której jest więcej niż w poprzedniej odsłonie, dlatego ta może wydawać się mniej widowiskowa. Zarówno kamień Orkosa jak i amulet Uroborosa mogą być jednak wykorzystane w walce. Ten pierwszy pozwala nam stworzyć naszą iluzję (jak nic zaczerpnięte z Darksiders II), a drugi – powodować rozpad lub odbudowę elementów świata, a w potyczkach – zwalniać przeciwników dając nam taktyczną przewagę. Jeśli już jesteśmy przy samej eksploracji, to jest jej więcej niż w poprzedniej odsłonie, a dodatkowo często możemy zboczyć z głównej drogi by wykonać dodatkową łamigłówkę skutkującą odblokowaniem skrzyń z Okiem Gorgony lub Piórem Feniksa.
Z otwartymi ramionami wreszcie powitałem nowe opcje, które w tej serii powinny być od dawna – New Game+ i wybór rozdziałów. Nie wiem dlaczego to tyle zajęło i dopiero w szóstej odsłonie otrzymujemy dowolność tego w który rozdział gramy, ale kapelusze z głów za to, że ktoś myśli w tej ekipie. Oczywiście przy New Game+ kontynuujemy historię na nowo z tym co uzbieraliśmy do tej pory, a wybór rozdziałów skutkuje takim postępem jaki mieliśmy przy pierwszym przechodzeniu gry. Zapomnijcie więc o wyborze 1 rozdziału i wskoczeniu w skórę Kratosa ze wszystkimi mocami. Zresztą, poziom trudności także lekko podniesiono, dzięki temu przygoda na normalnym trudności to ponad siedem i pół godziny. Nie rozumiem jednak kompletnie narzekań na to, że dany segment gry jest za trudny. Głośno mówię "nie" ułatwianiu, które będzie miało za chwilę miejsce w momencie, gdy mamy najłatwiejszy poziom trudności w którym idziemy dosłownie jak przecinak (tak, sprawdzałem).
Największą nowością jest tryb dla wielu graczy, czyli coś co z początku kompletnie mi się nie widziało w tym tytule. Nieraz zastanawiałem się jak Santa Monica chce zrobić multiplayer w grze action-adventure by nie zalatywał kitem i ktokolwiek w niego grał. Ale już beta udowodniła, że ugryźli temat z dobrej strony. Ba, nawet wstęp poprowadzony jest tak, że pasuje do trybu jednego gracza. Pamiętacie wojownika z pierwszych 30 minut gry, który po wyswobodzeniu się z łańcucha znika wzywając imię bogów Olimpu? Tak, to właśnie nasz bohater, który zdecydować musi się na wyznanie w jednego z czwórki bogów – Zeusa, Hadesa, Aresa i Posejdona. Każdy z nich jest jakby inną klasą postaci z innymi ruchami, atakami specjalnymi i czarami, których używamy w walce. A ta także została zgrabnie przeniesiona z singla. Na wielkie brawa zasługują ogromne, wielopoziomowe plansze w których wykonywać będziemy zadania lub walczyć z innymi – zależnie od trybu. Lokacje przeniesiono z poprzednich odsłon i dlatego odwiedzimy Mury Troi, Trzęsawisko Zapomnianych czy Pustynię Zapomnianych Dusz.
Tryby gry, które nam udostępniono skupiają maksymalnie ośmiu graczy i tak jest w Przychylności Bogów (zarówno zwykłej jak i drużynowej) oraz Przechwycie Flagi. W tych trybach poza walką w której będziemy nierzadko zmuszeni do współpracy wypełniać musimy zadania. Drugi tryb jest znany od zarania dziejów, więc słówko o tym pierwszym. Musimy w nim przejmować wybrane punkty, jednocześnie zbierając je do naszego głównego licznika, dzięki czemu na końcu będziemy mogli na przykład zabić cyklopa Polifema i wygrać rundę. Za wykonywanie czynności, zabójstwa i otwieranie skrzyń otrzymujemy punkty, które później przekładają się na rozwój umiejętności i zdobywanie poziomu. Nasz heros może także znaleźć lub odblokować dodatkowy oręż i zbroję, które możemy zmieniać mu przed rozpoczęciem walki, zmieniając odpowiadające im statystyki.
Jednak jeśli ktoś czuje, że skok na głęboką wodę jest zbyt niebezpieczny, to może odpalić sobie trening lub tryb, który jest wariacją hordy gdzie odpieramy kolejne fale wrogów. Można to robić samemu lub przy asyście drugiego gracza. Oczywiście zdobyte doświadczenie przechodzi na naszą postać, więc śmiało możemy w taki sposób uczyć się gry i na start przygotować sobie mocniejszą postać. Na szczęście technicznie w multiplayerze wszystko działa jak powinno. Zero lagów, problemów z wyszukiwaniem meczów czy komunikacją głosową. A zapewnione wsparcie darmowych map jest dodatkowym atutem dla osoby, która faktycznie zechce spędzać w tym trybie niezliczone ilości godzin.
Technicznie Sony Santa Monica kolejny raz udowodniło, że potrafi wycisnąć ostatnie soki ze sprzętu, który w teorii nie mógłby wyświetlić czegoś wyglądającego tak dobrze. God of War: Wstąpienie bez wątpienia jest kolejnym krokiem w przód w kwestiach graficznych. Najnowsze przygody Kratosa są ładniejsze, bogatsze w efekty i prezentują nam lepsze modele postaci i tekstury. Kontrowersyjne może być odblokowanie wyświetlanych klatek na sekundę, gdzie zamiast stałych 30 niezależnie od gry, teraz wahają się od ponad 30 do prawie 60. Jednak nawet w największych zadymach Wstąpienie trzyma się tych 30 klatek i ani razu nie spada poniżej tego progu, co robi wrażenie. Problemy za to niespodziewanie dotknęły warstwy audio i tak dźwięk lubi zanikać na 2-3 sekundy, zaciąć się lub nie odpalić kwestii mówionej w ogóle. Zapewniono już ze to zostanie naprawione, ale mając na uwadze dopracowanie poprzednich części, jest to niemiłe zaskoczenie.
Polonizacja wypada podobnie jak w poprzedniej odsłonie z tym, że Kratos mówi mniej i spokojniej, co w moim odczuciu trochę nie pasuje do Bogusława Lindy i parę razy miałem wrażenie niedopasowania głosu do emocji jakie powinien wyrazić Kratos. Trafiają się także drobniutkie wpadki w tłumaczonych kwestiach, ale nie wpływają one na odbiór całości gdy nie ślęczymy ze słownikiem i nie sprawdzamy każdej kwestii. A jeśli ktoś ma uczulenie na polskie wersje – może sobie w menu wybrać dowolny zestaw głosów i napisów bez grzebania w menu XMB.
Sześć gier ze Spartiatą, połowa panteonu bogów greckich wybita, tytani w rozsypce, a gracze zaczynają odczuwać zmęczenie materiałem. Logicznym pytaniem jest „co dalej?”, które pojawia się zaraz po tym gdy myślimy nad tym czy warto zaopatrzyć się we Wstąpienie. Ja odpowiem, że warto, bo otrzymujemy przyjemnie odświeżony system walki, interesujący i dobrze zrealizowany tryb dla wielu graczy, a także kilka rozwiązań systemowych i narracyjnych, które rozbijają monotonność poprzednich części. A odpowiadając na to co dalej, to pozostaje nam chyba czekać, ale Kratos raczej powróci. A przynajmniej chciałbym żeby powrócił, bo każda kolejna odsłona trzyma niezmiennie wysoki poziom.
Ocena - recenzja gry God of War: Wstąpienie
Atuty
- Odświeżające rozgrywkę zmiany
- Dobrze zrealizowany tryb multiplayer
- Ciekawie opowiedziana historia
- Poprawki w UI
- Grafika i ścieżka dźwiękowa,
- Czas gry i poziom trudności
Wady
- Część graczy może poczuć zmęczenie materiałem
- Drobne błędy techniczne
Kratos powraca, a razem z nim jego przeszłość, którą poznajemy. Odświeżenie systemu gry wyszło serii na dobre, jednak ciężko nie odnieść wrażenia, że Kratosa jest po prostu za dużo. Niemniej to nadal kawał świetnej gry, którą trzeba wypróbować.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (105)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych