Recenzja: Dead Island: Riptide (PS3)
Co trzeba zrobić by gra się sprzedała? Wrzucić do niej zombie. Obojętnie jaki to gatunek, umarlaki przyjmą się wszędzie i też wszędzie lądują. Przygodówki, gry RPG, FPS-y... brakuje jeszcze wyścigów gdzie mielibyśmy do czynienia z trybem Zombie. Dlaczego o tym wspomina? Bo paradoksalnie gry tworzone od początku z myślą o eksterminacji włóczącego nogami, przegniłego mięsa cierpią na tym przesycie najbardziej.
Produkcja wrocławskiego studia chce powtórzyć sukces oryginalnego Dead Island, nie wysilając się przy tym zbyt mocno, toteż nowości w Riptide jak na lekarstwo, wbrew temu co mówiono przed premierą w wielu wywiadach. No ale czego się spodziewać po produkcji, która ni to jest sequelem, ni to spin-offem, a tak faktycznie powinna najwyżej być rozbudowanym DLC. Gdy od momentu zapowiedzi słyszy się powtarzane jak mantra hasło o tym, że to nie jest kontynuacja, a raczej taki quasi spin-off, to ciężko nie nabrać podejrzeń, że ekipa szukała z góry usprawiedliwienia dla swojego produktu. Wydaje mi się, że to kompletnie niepotrzebne, gdyż zarówno Dead Island jak i Dead Island: Riptide są takimi grami, które nie wybijają się jakkolwiek poza granicę średniactwa, ale przyciągają do siebie tłumy graczy, którzy chcą po prostu rąbać, odcinać i łamać kończyny powstałym z martwych. Ale zanim przejdziemy do najważniejszego elementu, skupmy się na historii, która także jest obecna, ale kapeluszy nam nie zerwie.
Ripide opowiada dalsze losy ekipy z pierwszej odsłony, gdzie odlatując śmigłowcem Sam B, Purna i reszta wesołej gromadki trafia na statek wojskowy z przeświadczeniem, że właśnie tam znajdą pomoc. Niestety jak to w wielu przypadkach jest - rządzi tam pewien bogaty gość o nazwisku Serpo, który postanawia zabrać na badania odpornych na wirusa. Dlaczego? To wyniknie razem z postępami fabularnymi. Niestety, opowiedziana historia jest po prostu słaba i niepotrzebnie sili się na ludzkie dramaty, nagłe zwroty czy jakąś powagę. Gdyby Techland zamiast tego zrobił grę zalatującą świadomie kiczem, to i całość by odbierano inaczej. Już na starcie strzelono sobie w stopę ignorując niektóre wydarzenia z Dead Island, a później nie jest lepiej. Z pozoru ważne postaci „znikają” fabularnie po tym jak wykonamy bardzo ważne dla nich zadanie. Ot po prostu stają się zwykłymi, kartonowymi pionkami nie mającymi żadnego wpływu na historię. Jestem świadom, że ta produkcja nie miała bronić się nigdy warstwą fabularną, ale czasami brak konsekwencji razi aż za bardzo.
Jednak nie z tego uczynić trzeba największą wadę gry, bo w momencie gdy wyłączymy mózg i nie będziemy jakkolwiek łączyć faktów, wtedy być może będziemy bawić się lepiej. W trakcie tych kilkunastu godzin, które spędziłem na bieganiu po dżungli i pobliskich lokacjach często przez głowę przechodziła mi myśl, że chyba fajnie się z tym tytułem bawię. Ale ta niepewność odnośnie rozgrywki szybko umykała i niestety, Riptide powiela ten sam problem z którym borykała się poprzednia część. Gra jest do bólu schematyczna, powtarzalna i męcząca w obcowaniu. Dorzucenie tutaj terenów zalanych wodą z pozoru tylko zróżnicowało grę. I tak wszystko wokół wygląda podobnie. Tak, wiem, że to dżungla i nie ma co liczyć na to, że kilkaset metrów dalej zobaczę coś nie pasującego do całości, ale moim odczuciu można było się postarać bardziej bo umieszczenie elementów architektonicznych przypomina mi budowę większości miast w tym kraju – bez ładu i składu, byle jak i na szybko – byle będzie gotowe. Plusem miał być dodatek w postaci zmiennych warunków pogodowych, co na papierze brzmiało i zapowiadało się fantastycznie. Niestety, papier nie przekłada się na nic innego poza wizualnymi zmianami, które i tak są zrobione nienaturalnie. Deszcz przychodzi tutaj w ułamku sekundy i tak samo znika. Zapomnijcie o powoli zmieniającej się aurze, gdzie stopniowo zaczyna padać coraz to mocniej. Pstryk i jest deszcz, pstryk i go nie ma. Dodatkowo poza wizualnymi zmianami nie ma on kompletnie wpływu na rozgrywkę. A szkoda, bo połączenie tego z ograniczoną widocznością, grzmotami i brakiem światła pod koronami drzew zrobiłby dużo dobrego.
Sama rozgrywka jest identyczna jak w poprzedniczce, dodano jedynie segmenty a'la Tower Defense w której bronimy naszej „bazy” przed atakiem trupów. Pomysł fajny, ale serwowane czasami rozwiązania są tak absurdalne, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Stado uber groźnym trupów wychodzących z szopy wokół której przechodzimy milion razy? Ok. Zeskakujące z dachu truposze mimo że dookoła nie ma wejścia? Jasne. Dlatego jak wspomniałem – takie głupoty kompletnie nie pasują do historii budowanej na „powadze”. Zaskoczyło mnie to, że krótszy czas, który poświęcamy na ten tytuł jest plusem. Większość zadań nadal polega na zbieraniu kompletnych śmieci oddalonych od siebie tak bardzo, że musimy ciągle biegać przez całą lokację. Jeśli byłoby tego tyle co w Dead Island – przyznaję, drugą połowę gry kończyłbym z pistoletem przystawionym do skroni. Reszta rzeczy jest dokładnie taka sama, więc jeśli ktoś za to pokochał markę Dead Island, to może wrzucić mi niewybredne słowa i z radością odpalić Riptide. Na plus zdecydowanie to, że poprawiono wreszcie strzelanie z broni palnej, do tego dołożono nowych przeciwników, więc jest w kogo strzelać.
Oprawa audio-wizualna także pozostała bez zmian. Dodano tylko efekty związane z opadami deszczu, lekko poprawiono płynność gry (co nie oznacza, że gran ie zwalnia – bo robi to nader często gdy coś podpalimy), ale całościowo nie ma tutaj jakiegokolwiek znacznego przeskoku graficznego. Muzyka jest dopasowana do sytuacji, wszelakie stękanie i wrzaski trupów także nie mogą być powodem do narzekania. Czasami tylko niezrozumiałe dla mnie jest to, że mimo wybicia wszystkich umarlaków w Martwej Strefie (także nowość, ale mało znacząca) nadal słyszymy ich zawodzenie. Pierdoła, ale irytuje. Oceniając całokształt, przyznaję Techlandowi rację – nie jest to sequel, ale też nie spin-off. Mamy do czynienia z identyczną podstawą, która jest krótsza, dodaje małe zmiany, wymienia jedne tropiki na inne i wszystko wkłada w pudełko za które i tak trzeba zapłacić na szczęście mniej niż za pozostałe produkcje.
Ocena - recenzja gry Dead Island Riptide
Atuty
- Przyjemny tryb współpracy
- Dobra ścieżka dźwiękowa
- Paradoksalnie krótszy czas gry
- Ciekawe zadania...
Wady
- ...ale tylko przez pierwszą połowę gry
- Monotonna rozgrywka
- Błędy w rozgrywce
- Fabuła, której mogło nie być
- Zbyt mało nowości w stosunku do oryginału
Jeśli ktoś bawił się fantastycznie przy Dead Island, to tutaj także poczuje się jak w domu. Ale jeśli ktoś wściekał się przy poprzedniczce, to lepiej żeby odpuścił Riptide. Dla siebie nic nowego nie znajdzie.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych