Recenzja: Rayman: Legends (PS3)
W większości przypadków wracanie do starych dzieł kultury nie jest dobrym pomysłem - dobre wspomnienia z dzieciństwa, czy zwyczajnie z odległych czasów, mogą zostać brutalnie zweryfikowane, a dane tytuły po prostu nie przechodzą próby czasu - lepiej niektóre gry, filmy czy cokolwiek, co darzymy sentymentem zostawić w spokoju i mieć o nich dobre wspomnienia. Dlatego też do nowych wersji Raymana podchodziłem bardzo ostrożnie - okazało się, że w przypadku dzieła Ubisoft Montpellier powyższa teza zupełnie traci sens.
Jak zapewne część z Was pamięta, pierwsza część przygód Raymana pojawiła się w 1995 roku. Nie jestem starym graczem, więc była to dla mnie jedna z pierwszych gier, w jakie kiedykolwiek zagrałem. Wspominam produkcje świetnie - szczególnie część pierwszą oraz drugą, czyli The Great Escape. Później nadszedł czas na rozstanie z serią - Hoodlum Havoc jakimś przypadkiem ominąłem i kolejny kontakt z blond-jegomościem nastąpił przy premierze części Origins, w roku 2011. Tak jak większość graczy, byłem zachwycony restartem tej serii. Podobnie było w przypadku Jungle Run, która to pojawiła się na iOS. Historia lubi się powtarzać - Rayman Legends jest kolejną solidną i świetną częścią tej serii.
Cel w grze jest prosty - uratować Malaki. Głównych światów w grze, w których rozsiane są niebieskie stworki (rzeczone Malaki), jest pięć. Na każdy z nich składa się siedem głównych plansz - w każdym świecie schemat jest ten sam. Ratujemy specjalnego bohatera, rozprawiamy się z przeciwnikiem a na sam koniec czeka na nas audiowizualna uczta, w postaci świetnych poziomów muzycznych, których część mogliśmy (niestety) oglądać w ramach materiałów promocyjnych ukazujących się przed premierą gry. Mechanika gry jest, co tu dużo mówić, staroszkolna. Mimo, że kombinacji ruchów nie jest zbyt dużo, to palce potrafią się poplątać - w trakcie gry dzieje się wiele, mamy mało czasu na reakcję - czy to przy skakaniu, którego jest wiele, czy pokonywaniu przeciwników lub etapów z bossami. Jak wygląda rozgrywka w Raymanie każdy wie - w przypadku Legends jest zwyczajnie… lepiej, ładniej i więcej. Same poziomy są, cóż, genialne - dosłownie każda z plansz zasługuje na miano małego arcydzieła. Wpływa na to wiele rzeczy - niesamowity i charakterystyczny styl graficzny produkcji, umiejętnie stworzone plansze przez twórców i ścieżka dźwiękowa, często współgrająca z wydarzeniami na ekranie. Wisienką na torcie są poziomy muzyczne, do których uzyskujemy dostęp po skończeniu danego świata. El Mariachi czy Black Betty w postaci interaktywnych poziomów w grze - coś cudnego, te plansze zapiszą się w historii gier platformowych. Oprócz tego, zobaczymy cudne steampunkowe, podwodne czy mroczne lokacje. Mało tego, do gry załapały się nawet poziomy inspirowane… Splinter Cellem. Tak jest, nawet Sam Fisher załapał się do gry. Michel Ancel (główny projektant) jest jedną z ikon gamedevu i kolejny raz pokazuje swój kunszt i klasę.
Wspominałem już o warstwie audiowizualnej. Wielu graczy narzekało na odmienność stylu graficznego Legends w stosunku do Origins - co prawda jest on mniej kreskówkowy i klasyczny, jednakże nie jest to złe posunięcie. Kolory, animacje i płynność tej gry są niesamowite. W trakcie rozgrywki nie miałem najmniejszego spadku klatek, a to jest, niestety, rzadkością pod koniec tej generacji konsol. Ścieżka dźwiękowa jest równie rozbrajająca - idealnie współgra z wydarzeniami na ekranie i nie irytuje przy kolejnym powtórzeniu nieudanego poziomu. A jest tego sporo. Po skończeniu gry zerknąłem na statystyki. Nieudanych podejść miałem… prawie 1000! Poziom trudności nie jest specjalnie wyśrubowany, jeśli ktoś chce zwyczajnie grę skończyć - problem zaczyna się, gdy postanowimy pozbierać wszystkie lumy (punkty w grze) oraz uratować Malaki co do jednego (jest ich 700!) - wtedy można osiwieć, pokonując ten sam poziom dziesiąty raz. O ile w “fabularnych” planszach punkty kontrolne rozsiane są całkiem często, o tyle w etapach specjalnych, gdzie często musimy przejść poziom na czas - mamy jedno podejście. Jeśli się “skujemy”, zaczynamy przygodę od nowa. Tak więc, jak wspominałem, 1000. A mimo to, nie mam dość!
Nawet po zakończeniu głównych etapów, nie można się w grze nudzić. Cały czas dostajemy dodatkowe poziomy, nowe wyzwania sieciowe (do których możemy angażować znajomych) a także… znajdziemy 40 plansz z Rayman Origins, które są dostosowane do zmienionego stylu graficznego zaprezentowanego w Legends. Ciekawostką jest również tryb Kung Foot, który początkowo był luźnym projektem Ubisoft Montpellier, nie mającym wyjść poza biuro. Jednakże pomysł się przyjął - tryb polega na kooperacyjnej, niezobowiązującej grze w kopanie piłki i próbowanie zdobycia punktów. Jeśli miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to będzie to, łagodnie ujmując, irytujące menu. Nie raz zdarzyło mi się wejść w złą opcję, lub włączyć inny poziom, niż sobie tego życzyłem. Drugą rzeczą jest uboga fabuła. Po rozpoczęciu gry miałem nadzieję, że będzie to coś więcej - przywitała nas krótka scenka przerywnikowa w komiksowej formie i klimatyczny, polski narrator - niestety, na tym wprowadzeniu się skończyło - a zapowiadało się nieźle, wręcz baśniowo.
Przyczepianie się do menu i rzeczy, która “mogła by się pojawić w grze, ale jej nie ma” tylko świadczy o jakości omawianej dziś gry - zwyczajnie, minusów szukam na siłę. Ciekawą sprawą jest, że Rayman jako planszówka zwyczajnie się nie nudzi. Nie czułem przesytu po Origins, nie czuję przesytu po Legends. Mało tego, zaraz włączę Jungle Run na iPadzie i czekam na Fiesta Run, które również będzie mobilną grą. Szkoda, że twórcy pracujący nad Legends zostali źle potraktowani przez Ubisoft, przez co doszło nawet do protestu deweloperów. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystkie problemy zostały wyjaśnione i marka powróci na konsolach nowej generacji - chętnie zobaczę nowego Raymana na PlayStation 4.
Ocena - recenzja gry Rayman Legends
Atuty
- Niesamowita warstwa audiowizualna
- Poziomy muzyczne
- Mnóstwo dodatkowej zawartości w samej grze
- Wciągająca
Wady
- Kiepskie menu
- Wątek fabularny nie został pociągnięty
Jedna z najładniejszych gier tej generacji. Rayman powraca w jeszcze lepszej produkcji i chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że warto nabyć ten tytuł.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych