Recenzja: Armored Core: Verdict Day (PS3)
Kiedy zginąłem po raz pierwszy, zrzuciłem to na nieznajomość sterowania, ale gdy zdarzyło mi się zaciąć na trzeciej misji, nie mogłem już użyć tej wymówki. Jak się później okazało, byłem idiotą, który rzucił się na twór, którego do końca nie rozumiał. Och słodka naiwności, na początku chciałem kląć, a teraz wyję z zachwytu. Armored Core: Verdict Day to gra dla zapaleńców, którzy podobnie jak ja, są w stanie poświęcić grze sporo czasu, powoli doceniając jej złożoność.
Kiedy zginąłem po raz pierwszy, zrzuciłem to na nieznajomość sterowania, ale gdy zdarzyło mi się zaciąć na trzeciej misji, nie mogłem już użyć tej wymówki. Jak się później okazało, byłem idiotą, który rzucił się na twór, którego do końca nie rozumiał. Och słodka naiwności, na początku chciałem kląć, a teraz wyję z zachwytu. Armored Core: Verdict Day to gra dla zapaleńców, którzy podobnie jak ja, są w stanie poświęcić grze sporo czasu, powoli doceniając jej złożoność.Moim największym problemem był zestaw cech charakteru, które w tej grze oznaczają natychmiastową śmierć - mowa tutaj o niecierpliwości, pobłażliwości i wygodzie. Kiedy po raz dwusetny dostałem brutalnie w tyłek, uświadomiłem sobie z jaką produkcją mam do czynienia. To nie gra jest głupia i niesprawiedliwa, tylko ja leciałem na łeb na szyję i ginąłem w mgnieniu oka. Na szczęście nie jestem z tych, którzy szybko się poddają i kiedy kolejny, tysięczny już raz, dostałem w papę, dotarło do mnie, że czas zmienić podejście. Panie i Panowie – Armored Core: Verdict Day nie jest grą akcji – to istny pojedynek taktyków, strategów i wojennych weteranów.
Zanim zanurzycie się w tryb multiplayer, radzę skończyć misje dla pojedynczego gracza – w ten sposób zapoznacie się z system walki i zasadami rządzącymi poszczególnymi broniami oraz stylami rozgrywki. Wejście do trybu dla wielu graczy nie mając bladego pojęcia jak grać, może nas jedynie zrazić do tego tytułu, który pomimo złożoności daje masę frajdy, kiedy już załapiemy w czym tkwi jego sekret. Nie jest to kolejna gra, w której mając najlepsze części możemy bezproblemowo wbijać między tabuny przeciwników i śmiejąc im się w twarz rozpocząć taniec z ołowiem, chemikaliami i plazmą – dzieło From Software jest bezlitosne i chwila zapomnienia oznacza powtarzanie misji. Jeśli oczekujecie sielankowej strzelaniny to od razu możecie dać sobie spokój – najnowsza odsłona Armored Core „progiem wejścia” przypomina Dark Souls, które surowo karze nieprzygotowanych i w gorącej wodzie kąpanych graczy. Aby efektywnie prowadzić bitwy, potrzeba nie tylko odpowiedniego sprzętu, ale także rozumienia zasad mechaniki, odpowiedniego usytuowania na polu bitwy, oraz świadomości własnych, złych nawyków i słabości, które trzeba stopniowo eliminować. O ile na początku można podejść do przeciwników na luzie, tak niektóre misje będą wymagać zupełnie innego podejścia. I to jest w tej grze piękne – multum możliwości przeplatanych setkami tysięcy kombinacji wyposażenia, broni, boosterów i sond oraz innych części składowych mecha, (który w tej serii zwany jest po prostu AC). Nie ma w tej grze jednego, sprawdzonego schematu, który pozwoli nam przejść grę od początku do końca jedynie wykupując lepszej jakości broń. Kiedy parę razy z rzędu polegniecie w bitwie, to gwarantuję Wam, że podobnie jak ja spędzicie długie minuty, jeśli nie godziny na odpowiednim doborze części, co w rezultacie może oznaczać gruntowną przebudowę Waszej maszyny.
Verdict Day nagradza sumiennych uczniów, którzy są w stanie wyciągnąć odpowiednie wnioski z każdej porażki – inaczej należy budować się pod zwinnego i mega szybkiego przeciwnika, by w następnej bitwie przygotować się na morderczą szarżę mecha, który z chęcią poprzestawiałby nam kabelki metalową pałką. Design przeciwników waha się między czołgo-podobnymi, powolnymi maszynami, poprzez ultra-szybkich snajperów, a na różnego rodzaju dziwactwach kończąc. Główny wątek fabularny jest mocno przewidywalny, jednak fabuła odgrywa tu drugorzędną rolę i mogę o niej powiedzieć tylko tyle, że jest i nie razi głupotą rozwiązań. Esencją Armored Core jest powolna nauka systemu jakim rządzi się gra i przeczesywanie setek tabelek i statystyk w poszukiwaniu odpowiedniej kombinacji pozwalającej stanąć do równej walki z wydawałoby się, niemożliwymi do pokonania przeciwnikami. Jeśli wyrośliście na japońskich erpegach, gdzie skomplikowane, wypełnione cyferkami tabelki były normą, a które wymagały setek godzin by choć liznąć podstawy mechaniki gry, to poczujecie się jak w siódmym niebie. A jeszcze nie powiedziałem o najciekawszym elemencie, który skradnie Wam dwukrotnie więcej czasu niż konfigurowanie swojej maszyny.
Oprócz budowania i testowania naszego AC, możemy zbudować i zaprogramować drugą maszynę opisywaną tutaj jako UNAC, która pełni rolę naszego pomocnika podczas misji. Możemy skonfigurować nie tylko z jakich części i broni będzie się składał UNAC, ale również zaprogramować zestaw komend, które dokładnie określą jego zachowanie na polu bitwy. Szukacie snajpera wspierającego Was z daleka? Proszę bardzo, wyposażacie go w radar dalekiego zasięgu, wsadzacie w łapę potężne działo snajperskie, osadzacie korpus na ciężkich, czterech nogach, zapewniających stabilność i programujecie go, by stał na granicy zasięgu broni i naparzał do przeciwników z niebotycznych odległości. Sami chcecie pokampić? Wtedy Wasz pomocnik może robić za czołg, któremu nie straszne jest przyjmowanie obrażeń przeciwników lub wręcz przeciwnie, robicie z niego mega zwinnego biegacza, który niczym ś.p. Benny Hill będzie uciekał przed gromadką przeciwników wystawiając ich na ostrzał z daleka. Złożoność systemu, mnogość możliwości i nieskończone pokłady konfiguracji i dopasowywania części do stylu gry i panujących na polu bitwy warunków, tworzą z tej gry istny symulator konfliktów zbrojnych z użyciem potocznie zwanych mechów.
Armored Core: Verdict Day to jedna z tych gier, w przypadku których niezbędne będzie przeczesywanie setek stron internetowych w poszukiwaniu wskazówek, technik i schematów AC innych graczy, które mogą się przydać w walce z nieskończonymi zastępami przeciwników. O ile niektóre misje poboczne wykonamy z marszu nawet się nie pocąc, to na swojej drodze spotkamy też takie, które zmuszą nas do niebotycznego wysiłku i zakwestionują nasze zdolności manualne wystawiając na próbę naszą koordynację na linii oko-ręką. To nie jest kolejna gra dla niedzielnych graczy, tylko dla prawdziwych hardkorowców, których nie odrzuci system walki wyglądający na mocno prymitywny i chaotyczny, a nabierający rumieńców z każdą kolejną bitwą. Jeśli jesteś kumaty, a zakładam że jesteś, to uczucie satysfakcji po pokonaniu trudnego etapu wynagrodzi Ci czas spędzony na konfiguracji AC, a doświadczenie zdobyte przy jego budowie zaowocuje w przyszłości pozwalając Ci sprawniej i z większą rozwagą przygotowywać się do jeszcze cięższych starć.
Oprócz zachwytów nad systemem gry, muszę przyczepić się do warstwy audio-wizualnej. O ile odgłosy wystrzałów i poruszania się mechów nie są powodem do zastrzeżeń, tak średni voice-acting oraz nijaka ścieżka muzyczna nie są w stanie dorównać miodności tego tytułu. Grafika również nie należy do najmocniejszych elementów tej gry. O ile wizualia i obiekty jeszcze jestem w stanie przeboleć, tak puste, miałkie i schematyczne miejscówki trącą myszką. Wszystkie elementy otoczenia są szare, bure i depresyjne, co mocno kontrastuje z kolorowymi rakietami, laserami i smugami podążającymi za boosterami mechów. Plansze są mocno schematyczne i wśród nich znajdziemy pustkowia, pustynie, miasta i ich ruiny oraz opuszczone miejscówki militarne, które są po prostu brzydkie. Tekstury otoczenia przypominają te z czasów drugiego PlayStation i jeśli choć na chwilę zatrzymamy się by przyjrzeć się z bliska okolicznym budynkom, które projektanci wrzucali losowo na mapę metodą kopiuj-wklej, to możemy poczuć się oszukani. Ale wiecie co? Podczas intensywnych bitew o ostatni skrawek ziemi, mając zaledwie procent życia i ostatnie naboje w magazynku, grafika schodzi na dalszy plan. W tego typu grach najważniejsze są mechy, które wyglądają fenomenalnie – każda zmiana części jest od razu uwzględniana na podglądzie, co pozwala budować nie tylko piękne, ale również śmiercionośne maszyny. Średni wygląd produkcji From Software nadrabia jego płynnością, potrzeba naprawdę konkretnej zadymy, by gra choć na chwilę zwolniła animację, a jeśli już faktycznie się to dzieje, to trwa zaledwie ułamek sekundy, by z powrotem powrócić do stabilnej wartości. I to właśnie jest potrzebne w tej grze – nie wodotryski i świetnie wyglądające tekstury, ale płynna i pozwalająca na podejmowanie natychmiastowych decyzji animacja.
Wracając do trybu multiplayer – gracze mogą zakładać swoje własne drużyny, by później po wyborze jednej z trzech frakcji zacząć podbijać okoliczne tereny w walce o globalną dominację. Brzmi prosto, jednak całość jest dużo bardziej skomplikowana i stanowi istny pożeracz czasu. By podbić teren należy zmierzyć się okupującym go oddziałem złożonym z innych graczy, wieżyczek, standardowych robotów lub specjalnych, niezidentyfikowanych broni. Wielkim minusem jest jednak brak podziału serwerów, więc równie dobrze zamiast grać z kompanami z Europy, możemy trafić na Amerykanów, Australijczyków i Koreańczyków, którzy okupują najwyższe miejsca w drużynowych tabelach. Co ciekawe, w jednym z trybów możemy poprowadzić do boju zestaw czterech UNACów i w locie zmieniać ich zaprogramowane zachowania, by dostosować je do zmieniających się na polu bitwy warunków. Jakkolwiek zachęcająco to nie brzmi, trzonem rozgrywek sieciowych są starcia drużyn w walce o pozyskiwanie nowych terenów. Prawda jest taka, że jeśli skończymy tryb dla pojedynczego gracza, to poszczególne tryby rozgrywki sieciowej nie stanowią zagadki, a powodzenie konkretnych drużyn zależy w głównej mierze od ich zgrania i odpowiednim doborze ról. Jeśli skończymy tryb kampanii dla pojedynczego gracza, a znudzą nas rozgrywki sieciowe, to na zapaleńców czeka jeszcze tryb Hardcore, który spędzi sen z powiek nawet tym, którzy ogrywają Dark Souls za pomocą jednego palca, u stopy. Co powiecie na tryb, gdzie zadajemy więcej obrażeń, ale jednocześnie sami jesteśmy wrażliwsi na ostrzał przeciwników? Jeden celnie wymierzony strzał snajpera i możemy pożegnać się z grubymi tysiącami, które trzeba będzie wydać na naprawę AC. Jeśli myślicie, że to pikuś, to co powiecie na sytuacje w której śmierć podczas akcji oznacza zaczynanie kampanii od samiuśkiego początku? Boli? Ma boleć.
Armored Core: Verdict Day to coś więcej niż rozszerzenie piątej odsłony serii: poprzez dodanie UNAC-ów, zwiększenie ilości elementów do budowy AC i rozbudowane możliwości w trybu multiplayer, gra zyskuje w oczach fanów, którzy szturmem ruszyli do sklepów. Świetne wyniki sprzedaży jedynie potwierdzają, że w oczach fanów serii jest to najlepsza odsłona Armored Core od wielu lat. O ile graficznie tytuł może rozczarowywać, tak multum możliwości, świetny system walki oraz złożona mechanika budowy i konfiguracji poszczególnych elementów spędzi sen z powiek niejednemu maniakowi mechów.
Ocena - recenzja gry Armored Core: Verdict Day
Atuty
- Świetny system walki
- Niezliczone możliwości konfiguracji
- System UNACów
- Stawiający wyzwania tryb multiplayer
- Ogromne pokłady miodu wylewające się z ekranu
Wady
- Miałka fabuła
- Średnia oprawa graficzna
- Niewyróżniająca się niczym ścieżka dźwiękowa
Wystawiam solidną ósemkę, punktując system walki, niezliczone możliwości konfiguracji, i ogromne pokłady miodu. Punkty lecą za fabułę, oprawę graficzną i ścieżkę dźwiękową. A teraz wybaczcie, ale klan wzywa - trzeba skopać parę mechanicznych tyłków.
Przeczytaj również
Komentarze (20)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych