Recenzja: Child of Light (PS4)
Przepiękna, urocza, niczym żywy obraz - zwykle właśnie tak przedstawiano Child of Light. Pytanie, czy jako eRPeG będzie dobra? Czy bajka dla dzieci i z grubsza samograj? Zdumiewa artyzmem, lecz brodzi w gatunku, co dość hermetyczne fanów ma grono. Nie ruszać, jeśli się boicie rabunku, bo skradnie Wam serce, klnę się na honor!
Coraz częściej piękne produkcje z własnym, unikalnym stylem traktowane są jako krótkie i proste gry-ciekawostki. Być może więksi wydawcy uważają, że artystyczne podejście jest zbyt ryzykowne i cała reszta musi nadrabiać przystępnością. Wymagająca gra z nietypową oprawą, do tego dłuższa niż kilka godzin nie jest czymś, w co chcieliby inwestować. Chyba że…
Chyba że na taką grę ma pomysł Ubisoft Montreal siedzący na silniku UbiArt (), a inspirację czerpią z serii Final Fantasy i . Zapowiedź „grywalnej baśni” i pierwsze zrzuty kupiły z miejsca niejednego gracza , nawet jeśli tak naprawdę nie wiedział na czym będzie polegała rozgrywka. Czyli wszystko szło idealnie – teraz wystarczy nie zepsuć turowych walk i mamy growe arcydzieło!
Jak wyszło? Zacznijmy od początku. Za górami, za lasami…
…żyła mała Aurora, córka austriackiego księcia. Dziewczynka na skutek choroby zapada w sen i budzi się w magicznym świecie Lemurii. Poszukiwanie drogi do domu, napotykane zagrożenia i poznawani mieszkańcy krainy składają się na historią jej dorastania przedstawioną w formie baśni. Nawet dialogi są tu rymowane, a gdy jeden z naszych towarzyszy ma problemy z dobieraniem odpowiedniego słowa do rymu, reszta drużyny stara się mu pomóc.
Docenić należy sposób, w jaki twórcy zaimplementowali turowe walki. System jest prosty i przystępny, ale na wyższym poziomie trudności nawet weteran znajdzie wyzwanie. Ataki fizyczne, magiczne, odporności i bonusy, odkrywanie słabości przeciwnika – wszystko jest na miejscu. Ważnym elementem jest tu pasek, na którym przesuwające się ikonki przedstawiają kolejność tur.
Pasek ten podzielony jest na dwie części. Po dobrnięciu do dzielącej je granicy, gracz wybiera interesującą go czynność (atak/obrona/mikstura/zmiana postaci), lecz od wyboru do działania dzieli go drugi kawałek paska. Jeśli zostanie wtedy zaatakowany, wraca na sam początek i kolejka przepada. Dochodzą do tego czary i eliksiry zmieniające prędkość postaci, co nadaje głębi walce i zmusza nas do planowania działań w locie.
W trakcie wyprawy do Aurory dołączają towarzysze z odmiennymi drzewkami umiejętności i statystykami. Warto poświęcić im nieco uwagi, gdyż w grze nie znajdziemy żadnego rynsztunku. Postacie wzmacniamy wyłącznie znajdowanymi ulepszeniami atrybutów i kryształami (można je ze sobą łączyć, prosty crafting). Podczas walk bierze udział tylko dwóch bohaterów naraz, ale bez problemu możemy ich zmieniać w trakcie starcia.
Mamy również mniejszego pomocnika – niebieskiego Igniculusa. Kontrolujemy go za pomocą prawego grzybka, panelu dotykowego DualShocka (lub ekranu PS Vity używając Remote Play), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by podłączyć drugiego pada i zaprosić do gry znajomego. Podczas zwiedzania świata Lemurii pomaga odblokowywać przejścia i rozjaśnia ciemne obszary, a w trakcie walki potrafi nas podleczyć lub oślepić (i spowolnić) wybranego przeciwnika. Daje to myślącemu i zgranemu z nami graczowi numer dwa możliwość przechylenia szali zwycięstwa na właściwą stronę przy bardziej wymagających potyczkach.
Oprawa graficzna i dźwiękowa zamyka się w słowie magia. Każdy kadr z gry jest dobrym materiałem, by go wydrukować i powiesić na ścianie, postaci oraz tła to ręcznie malowane dzieła, a wszystko porusza się tak płynnie i brzmi tak dobrze, że miejscami można się zapomnieć. Palec mimowolnie wędruje do przycisku Share. Pełnie szczęścia osiągamy dzięki wywaleniu tego, co zwykle w gatunku denerwuje – walki zaczynają się bez zbędnych dłużyzn i tak samo sprawnie przechodzą od ekranu zwycięstwa z powrotem do eksploracji świata. Żadnych loadingów czy animacji „fiu, wygrałem” + *supermuzyczka zwycięstwa*.
Nie obyło się jednak bez wad. Dorosły gracz mógłby oddać dziecku kontrolę nad Igniculusem (a jest to odpowiedzialne zadanie i młody czuje się ważny), by rodzinnie zagłębić się w opowieść. Mógłby, ale tego pewnie nie zrobi, bo gra nie została spolszczona, a dialogi nie są nawet dubbingowane, mamy sam tekst. Nieliczne miejsca, w których usłyszymy głos narratorki nie zmieniają faktu, że dzieciak będzie zagubiony, a tłumaczenie mu w locie „…i teraz on mu powiedział, że muszą uratować jego brata…” niszczy cały baśniowy nastrój.
Poziom trudności też nie został najlepiej oznaczony (chociaż przyszły patch to zmieni). Do wyboru jest „normal” i „hard”, z czego ten pierwszy (przez dobre 2/3 gry) nie wymaga od gracza znajomości podstawowych założeń – wystarczy przeć do przodu i atakować kimkolwiek kogokolwiek. Pewnie, przystępność w tym wypadku to zaleta, ale bliżej finału niezaprawiony gracz-masher może się zwyczajnie zniechęcić, za to na „hardzie” entuzjasta gatunku będzie czuł się mocno ograniczony wszystkimi ułatwieniami.
Mimo to Child of Light to udany tytuł, który może Was przekonać do turowych RPG-ów. Jak na gatunek jest to dość krótka przygoda, całość starcza na 10-12 godzin, ale nie ma tu na tyle złożonej mechaniki, żeby czuło się niedosyt. Pójście na kompromisy niektórych zaboli, lecz dzięki temu więcej osób sięgnie po ten cyfrowy tytuł, bogatszy zresztą niż niejedna pozycja pudełkowa.
Ocena - recenzja gry Child of Light
Atuty
- Przystępna
- Piękna
- Płynna
- Sprytnie rozwiązany co-op
- Mikrotransakcje za punkty Uplay (ramka)
Wady
- Zbyt łatwa/ograniczona dla weteranów gatunku
- Brak polonizacji
Child of Light udowadnia, że nikt nie jest za stary na bajki i za młody na turowe RPG-i. Ubisoft mógłby wydawać więcej takich perełek.
Przeczytaj również
Komentarze (72)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych