Recenzja: Transistor (PS4)
Transistor wyszedł spod rąk osób odpowiedzialnych za bajeczny Bastion i z miejsca zauważyć można kilka podobieństw, lecz w żadnym wypadku nie mamy tu do czynienia z powieleniem sprawdzonego schematu. Właściwie gra broni się na tyle oryginalnymi rozwiązaniami, że będziemy je jeszcze przywoływać mówiąc o innych grach, których walkę czy sposób przedstawiania fabuły określimy mianem „jak w Transistorze”.
Bohaterką jest niema Red, niegdyś popularna piosenkarka znana w całym Cloudbank. Grupa Camerata zabrałą jej głos i przejęła w mieście władzę i w zemście na niej pomoże nam gadający miecz Transistor, pełniący funkcję nie tyle lektora, co towarzysza poznającego nowe realia razem z nami. Miecz ten, jak wszystko tutaj, skrywa pewną tajemnicę, choć nawet po ukończeniu gry możecie wiedzieć równie mało co na początku. Wiele tu ukrytych informacji i niedopowiedzeń, które prowokują do zastanowienia się nad nieoczywistą fabułą i motywami działań postaci.
Futurystyczne miasto Cloudbank zostało opanowane przez roboty bojowe zwane Procesem. Proces zbiera krwawe żniwo wśród ludzi i prawdopodobnie kontroluje je Camrata. Red łapie więc za miecz i rusza to walki, a jest to walka dość nietypowa, łącząca swobodne działania w czasie rzeczywistym i planowanie akcji w czymś, co można nazwać aktywną pauzą. Wypada to rewelacyjnie, ale o tym za chwilę.
Do wykorzystania mamy cztery sloty na ataki. Te wybieramy w specjalnych stacjach i każdy z nich może zostać wykorzystany na trzy sposoby – aktywny, pasywny i ulepszający. Weźmy podstawowy „Crash()”. Jeśli wybierzemy go jako jeden z ataków – zadaje obrażenia i ogłusza wroga na kilka sekund. Ulepszając nim inny atak, nadamy mu właściwość ogłuszenia celu, a z gniazda pasywnego uodparnia bohaterkę na negatywne efekty.
System ten pozwala odpowiednio zmodyfikować dostępne ataki i umiejętności (m. in. teleport, niewidzialność, przyzwanie pomocnika), nadając im przy tym własną animację. Multum możliwości przydaje się, by dostosować Red do naszego stylu gry. Możemy kryć się za osłonami, a wykorzystując nieuwagę robotów zasadzić szybkie combo i wrócić do ukrycia, ale ciekawszą opcją jest „Turn()”. Po włączeniu go, akcja się zatrzymuje, a my planujemy kolejne działania, po czym je akceptujemy i w przeciągu kilku sekund bohaterka wykonuje cały misterny plan.
Zbytnie ułatwienie? W żadnym wypadku! Po użyciu Turna zostajemy na parę sekund bezbronni, do czasu jego ponownego naładowania, co zajmuje dobre kilka sekund. Utrudniwszy sobie grę ogranicznikami (jest ciężej, ale więcej expa po walkach) te sekundy często wystarczą, by sprowadzić pasek życia do zera. Co wtedy? Tracimy jeden z naszych ataków, i tak do pozbycia się wszystkich. Ten pomysł jest genialny - wymusza dostosowanie się do sytuacji, w której używane stale combo przestaje być dostępne. Poznajemy w ten sposób potencjał „resztek”, co daje poczucie rozwoju jako stratega.
Podczas eksploracji korytarzowo zbudowanego miasta, natykamy się dodatkowo na portale do niewielkiego huba. Znajdziemy tam wyzwania - trzeba pokonać wszystkim w ograniczonym czasie czy przy użyciu jednego Turna albo odpierać fale przeciwników z góry przyznanymi atakami. Jeśli do tej pory ślepo używaliście jednego-dwóch ataków, te sprawdziany otworzą Wam oczy. System walki jest dobrze przemyślany i twórcy wiedzieli jak go przedstawić.
Na nic to jednak, gdyby przeciwnicy byli źle zaprojektowani. Tutaj mamy wystarczające zróżnicowanie, by wypełnić te 6-7 godzin potrzebnych na przejście gry, a każdy typ wrogiego robota ma kilka poziomów zaawansowania. Czasem nie pozwolą skorzystać z Turna, czasem jednostkę leczącą osłania jednostka chroniąca, a dostęp do obu strzegą poruszające się szybciej od nas robopsy. Zmiana strategii w locie i możemy być dumni, jaki to z nas nieulegający presji taktyk.
Przepiękne, bogate w kolory futurystyczne miasto, ręcznie malowane wstawki z Red i jeden z tych rodzajów ścieżki dźwiękowej, którą kupuje się na płycie i czci w specjalnie przeznaczonym do tego pokoju ([dostępny za darmo na YouTubie]). To druga już, po Child of Light, produkcja z zrzutami godnymi Waszej ściany w salonie.
Bo Transistor to taka piękna kobieta, z którą jakimś cudem lądujecie na randce. Przyciągnęła swoją tajemniczością, ale i tak nie słuchacie tego co mówi, zatracając się w jej oczach i nęcącej barwie głosu. Po wszystkim zostają wspaniałe wspomnienia, choć nie jesteście pewni, co dokładnie się tam działo.
Ocena - recenzja gry Transistor
Atuty
- Wyjątkowy system walki z motywującą „śmiercią”
- Oprawa graficzna z ręcznie malowanymi wstawkami
- Zapadający w pamięć soundtrack
- Nieoczywista fabuła dla dociekliwych
- Głos Transistora wydobywający się z głośniczka pada
- Ostatnie starcie z bossem
Wady
- Czasem statyczna kamera nie pokazuje części pola walki
Brakowało Wam takiej perełki jak Bastion na konsoli Sony? Właśnie otrzymaliśmy coś równie dobrego, o ile nie lepszego.
Przeczytaj również
Komentarze (25)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych