Recenzja: Enemy Front (PS3)
Enemy Front, będące dziełem polskiego studia CI Games, jawiło się jako ciekawy powrót do strzelanek osadzonych w realiach drugiej wojny światowej. Zapowiadano mnogość rozwiązań i otwartą strukturę misji, okraszonych przepiękną grafiką opartą na silniku CryEngine. Wszystko zapowiadało się pięknie, ale jakie okazało się w ostateczności?
Grze nie można odmówić ciekawej tematyki i nie chodzi tutaj o kroczenie własną ścieżką na przekór innym tytułom z gatunku, który niejako „pozbył” się tematu drugiej wojny światowej. Enemy Front idzie jeszcze dalej i skupia się na powstaniu warszawskim. Temat istnieje w popkulturze już od długiego czasu i to pierwszy raz, kiedy te wydarzenia mogę obserwować w grze wideo. Dodatkowo misje, które nam te wydarzenia pokazują, są na tyle dobrze zrealizowane, że potrafią przytłoczyć swoim brudnym, przygnębiającym i beznadziejnym klimatem. Wrażenie potęguje naprawdę bardzo dobra ścieżka dźwiękowa i osobiście żałuję, że do limitowanej edycji nie dołączyli chociażby plików z muzyką z gry.
Razi brak dopracowania. Jest jeden moment, w którym poruszamy się po kwaterze Armii Krajowej i widzimy jak ludzie sobie z tym wszystkim radzą. Ktoś tam jęczy z bólu i wykrwawia się, my podbiegamy więc i staramy się zatamować krwawienie – niestety niskiej jakości grafika, tekstury i modele postaci jakoś tutaj szczególnie dały się we znaki: sikająca krew wyglądała gorzej niż z czasów PlayStation 2. Całość pogorszyły jeszcze kanciaste paluchy lekarza, które przenikały przez nogę pacjenta. W innym pomieszczeniu jakaś kobieta gotowała zupę – szkoda tylko, że gdy zajrzałem do garnka okazał się pusty. Takie szczegóły skutecznie psują immersję – tym samym utrudniają nawiązanie więzi z bohaterami. Klimat psują również wszędzie porozstawiane skrzynie z amunicją – nie czuć tego, że każdy pocisk jest na wagę złota.
Do tego dochodzi jeszcze problem protagonisty, zwyczajnie niepasującego do tej historii. Jest to opowieść Roberta Hawkinsa, który w poszukiwaniu materiałów na artykuł wziął udział w kilku akcjach ruchu oporu na terenie Niemiec, Francji i Norwegii. Okrucieństwo nazistów kierowane w stronę ludności cywilnej, jakiego był świadkiem, sprawiło, że ze zwykłego amerykańskiego korespondenta stał się partyzantem i ostatecznie doszło do wzięcia udziału w powstaniu warszawskim. W międzyczasie w misjach retrospekcyjnych dowiadujemy się o jego przeszłości. Niestety, bardzo psuje to klimat. Walczymy w chylącej się ku upadkowi Warszawie, by zaraz trafić do francuskiej wioski usłanej kwiatami i soczyście zieloną trawką. Wrażenie jest jeszcze gorsze jeśli weźmiemy pod uwagę sielankowy nastrój tych misji. Kilka z nich porównałbym do tego, czego mogliśmy uświadczyć we wczesnych odsłonach serii Medal of Honor, gdzie w pojedynkę wybijaliśmy całe tłumy Niemców, wysadzając po drodze kilka kluczowych konstrukcji. Scenariusz wypadłby o wiele lepiej gdyby bohaterem był Polak, który z pasją i nienawiścią do wroga walczy o swoją wolność, a wydarzenia toczyłyby się tylko w Warszawie.
Tutaj pojawia się problem „otwartej” struktury misji. Sam wyobrażałbym sobie to w ten sposób, że mamy Warszawę i kwaterę AK oraz swobodę w poruszaniu się po okupowanym mieście, gdzie moglibyśmy wypełniać jakieś zadania przybliżające nas do zwycięstwa. Niestety, nawet jeśli zapędziłem się w swoich wyobrażeniach, dostałem grę, która z tzw. „piaskownicą” ma niewiele wspólnego. Swoboda dotyczy jedynie tego, że możemy do misji podejść na trzy różne sposoby: jako snajper, który wszystkich zdejmuje z daleka, jako bezszelestny komando lub Rambo, który z buta wyważa drzwi i pruje do wszystkiego, co się rusza – a może lepiej porównać to do Blazkowicza z Wolfensteina? Tak czy siak, obiecana mnogość rozwiązań została gdzieś porzucona i zastąpiona klasycznym schematem znanym z chociażby pierwszego Call of Duty. Nawet jeśli są to duże i rzekomo otwarte obszary, poruszamy się po nich narzuconymi ścieżkami – nieraz jest to coś w rodzaju kilku różnych dróg prowadzących do jednego miejsca. W trakcie możemy natrafić na zadanie dodatkowe, w którym musimy zabić grupkę nazistów znęcających się nad cywilem czy wysadzić kilka czołgów.
Z kolei elementy skradankowe zdają się być wrzucone na siłę i sprawiają raczej komiczne wrażenie. Rzucamy kamieniem, by odwrócić uwagę dwóch Niemców – ci bezmyślnie idą za dźwiękiem. My w tym czasie możemy podejść ich od tyłu i jednego po drugim zaszlachtować – oczywiście o ile jesteśmy wystarczająco szybcy. Na ogół przeciwnicy są głupi, ślepi i głusi. Bywa tak, że nie widzą nas z bliska, ale są też sytuacje w których natychmiast dostrzegają nas z absurdalnej odległości kiedy chowamy się po krzakach.
Obiecana piękna grafika to kolejny żart, mało śmieszny. Są scenerie, które prezentują się naprawdę pięknie – dobre wrażenie sprawiają efekty świetlne. Szkoda tylko, że wszystko staje się brzydsze wraz z każdym krokiem. Tekstury są tak niskiej jakości, że aż dziwi że to gra z tego roku. Do tego dochodzą częste i mocno odczuwalne spadki animacji oraz wiecznie dorysowujące się elementy otoczenia. Niemniej, Warszawa i reszta lokacji prezentuje się ładnie, o ile chodzi o sam design, bo ten stoi na stosunkowo wysokim poziomie.
Tak narzekam i narzekam, ale grało mi się naprawdę przyjemnie. Broń zachowuje się realistycznie i fajnie brzmi. Niestety już na samym początku zdenerwowało mnie dość odmienne sterowanie, którego nie sposób zmienić – przez co na początku niewygodnie się grało i często zdarzały się sytuacje, w których zamiast strzelić, rzucałem granatem. Do tego drażni słaba gra aktorska: aktorzy mówią bez emocji i charakteru.
Poza kampanią dla jednego gracza, która starczy na jakieś 6 godzin, mamy totalnie słaby tryb gry wieloosobowej. Tylko cztery mapy oraz trzy tryby: deathmatch, drużynowy deathmatch, oraz transmisja radiowa, którą można przyrównać do podboju znanego z Battlefield. Najśmieszniejsze jest to, że podczas uruchamiania gry sieciowej najpierw wybieramy mapę, a potem czekamy na resztę graczy. Pomysł sam w sobie jest absurdalny: przecież każdy z czterech graczy może wybrać inną mapkę i w ten sposób nikt się nie odnajdzie – czego skutkiem jest to, że mecze toczą się w kółko w jednym miejscu.
Podczas obcowania z tym tytułem, miałem wrażenie że gram w jakąś słabą grę z „gazety”. Wszystko wygląda tak, jakby twórcy chcieli za dużo tej grze dać i ostatecznie nie starczyło im czasu. Nieciekawy scenariusz, słaba grafika, przyjemne strzelanie i niepotrzebny tryb wieloosobowy. Boli zmarnowany potencjał, ale mimo wszystko warto dla kilku momentów ją poznać.
Ocena - recenzja gry Enemy Front
Atuty
- Powstanie warszawskie
- Muzyka
- Momentami ciekawy klimat
- Przyjemne strzelanie
Wady
- Nieprzekonujący bohater
- Nieciekawy scenariusz
- Zbyt duża rozbieżność klimatyczna w kampanii
- Słaba grafika
- Żenująco kiepski tryb gry wieloosobowej
- Narzucone i niewygodne sterowanie
Enemy Front to średniak, który ma kilka naprawdę fajnych momentów. Dla nich warto poznać ten tytuł, ale tylko pod warunkiem, że grę nabędziemy za jakieś 20zł. Największą wadą jest brak określonej tożsamości i zbyt wiele niespełnionych obietnic.
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych