Recenzja: Final Fantasy Type-0 HD (PS4)

Recenzja: Final Fantasy Type-0 HD (PS4)

Paweł Musiolik | 27.03.2015, 19:01

Kilkanaście miesięcy walki o wydanie przetłumaczonej wersji gry, petycje, akcje społecznościowe i wreszcie zwycięstwo, choć połączone z zaskoczeniem. Final Fantasy Type-0 pojawi się poza Japonią, ale na PS4 i z dopiskiem HD. Złośliwi mówią, że to demo Final Fantasy XV wyszło z pełną wersją Type-0 HD, ale przeportowana z PSP przez ekipę Hexadrive gra broni się sama. Mimo oczywistych ułomności natury przenośnej.

Final Fantasy Type-0 planowane było jako powiew świeżości w serii, zwrócony w kierunku młodszych graczy, którzy niekoniecznie byli w stanie identyfikować się ze zbitkiem pikseli będącym postacią Terry. Dlatego wybrano tematykę szkolną, a reżyserię oddano Hajime Tabacie, który pokazał już przy okazji wydania Crisis Core: Final Fantasy, że jest w stanie zmienić znane z wielu RPG-ów systemy. Nie, nie dostaliśmy tutaj cudactwa na poziomie DMW (kto grał w Crisis Core ten wie o czym mówię). Jest za to walka mocno nastawiona na akcję, ze swobodnym poruszaniem się razem z naszymi towarzyszami. Możemy ich po śmierci wymienić w locie, a w trakcie walki – dowolnie się między nimi przełączać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tabata uznał też, że skoro może więcej, to pierwszy raz w historii serii podniesie rękę na świętość. Type-0 jest, jak na standardy marki, brutalne. Krew leje się faktycznie wiadrami, giną nawet ikony w postaci dostojnych Chocobosów. Jednak wszechobecna śmierć nie jest wymuszona i wrzucona tylko po to, żeby szokować. Cała historia krąży wokół Klasy Zero, tajemniczych adeptów spod znaku Vermillion Bird, będącego jednym z czterech bóstw świata. Zostajemy wrzuceni w wir działań wojennych jako zwyczajni żołnierze – przyjmując rozkazy i wykonując je bez mrugnięcia okiem czy zadawania pytań.

Część z was może być zaskoczona, że tak dobrze udało się wymieszać nastoletnich bohaterów, często kompletnie naiwnych i nie mających pojęcia o tym, jak funkcjonuje świat, z tak poważną historią. A warto nadmienić, że ta nie jest łatwa do rozgryzienia. Trzeba czytać. Bardzo dużo czytać. Działania wojenne relacjonuje nam lektor, dzięki czemu najważniejsze punkty historii poznajemy na bieżąco, ale resztę wydarzeń, terminów i przeszłości postaci musimy poznać samodzielnie czytając kroniki. Wpisy w niej trzeba oczywiście wpierw uzupełnić wraz z postępami fabularnymi. Rozwiązanie te średnio przyjmuje się wśród graczy, którzy często są zbyt leniwi, by poświęcić kilkanaście minut na zapoznanie się z otoczką historii, więc i tutaj mogą czuć się zagubieni, lawirując między takimi określeniami jak chociażby znane z trylogii XIII – l'Cie. Tak, mitologia kryształu wraca, ale tutaj nikt nie powinien być zaskoczony – Type-0 należy do tzw. Fabula Nova Crystalis – zbioru mitów, z których czerpali twórcy i na swój sposób przenosili je do swoich gier (FF XIII i Versus XIII, który teraz jest XV).

Nie ukrywam, że w „trzynastce” Toriyama nie był w stanie sprzedać nam mitologii w ciekawy sposób. Tutaj Tabacie udało się to znacznie lepiej. Wszystko ma większy sens i jest spójne z wydarzeniami, które widzimy. No i pokuszono się o całkiem sensowny twist fabularny oraz kilka zakończeń gry, które zobaczymy dopiero po ukończeniu New Game+.

Fabuła fabułą, postaci postaciami, a co z rozgrywką? To bez wątpienia najmocniejszy punkt tej produkcji, mimo oczywistych korzeni konsoli przenośnej. Gra niestety podzielona jest na wiele krótkich segmentów. Nawet mapa świata została poszatkowana na regiony, do których przechodząc, wczytujemy fragment mapy. Trochę jest to uciążliwe, zwłaszcza że gramy przecież na PS4, ale da się do tego przyzwyczaić.

Gdyby skompresować fabularne misje, zeszłoby nam maksymalnie 15 godzin i to mierząc w górne widełki czasowe. Tabata wpadł jednak na pomysł, że skoro gramy uczniami, to trzeba dołożyć im jakieś dodatkowe zajęcia. I tak możemy podejmować się zlecanych nam zadań, a te są różnorakie. Od dostarczenia jakiegoś przedmiotu, po ubicie w określony sposób jakiejś liczby stworów danego rodzaju. Możemy - a raczej musimy, jeśli chcemy poznać lepiej fabułę - także rozmawiać z innymi postaciami. Do tego w pewnym momencie dochodzą znacznie trudniejsze misje eksperckie, które z kolei najlepiej zostawić sobie na New Game+. Każda z tych czynności zużywa określoną liczbę godzin. Rozmowa – 2 godziny, wyjście z akademii – 6 godzin. Misja ekspercka? Aż 12. Między głównymi misjami fabularnymi mamy określoną liczbę godzin czasu wolnego. Im dalej w fabule, tym oczywiście więcej. Czy tego czasu brakuje? Jeśli nierozważnie podejmujemy się wykonywania misji, to tak, ale od nadrabiania jest wspomniane już New Game+, w którym zachowujemy to, co mieliśmy do tej pory, włącznie z poziomami naszej ekipy. A jeśli to za mało, to mamy także do wyboru aż trzy poziomy trudności (początkowo, bo po ukończeniu produkcji wpada kolejny). Ostatecznie grę za pierwszym razem ukończyłem w 34 godziny, robiąc tyle, ile udało się wykonać w limicie czasu.

Bardzo dobrym pomysłem jest wrzucenie do menu głównego nielimitowanej opcji ponownego rozgrywania ukończonych misji. To, co w nich zdobędziemy, zostaje nam przydzielone w głównej grze. A jeśli przy misjach jesteśmy – bez wątpienia najdziwniejszym segmentem gry jest pseudo RTS, jaki serwuje nam Type-0 HD. Ma to pokazywać w jakiejś formie skalę walk i to, że faktycznie uczestniczymy w wojnie światowej. Sens to ma, realizacja jest jednak taka sobie. Do zrobienia, odfajkowania i rzucenia się w pościg za ciekawszymi zajęciami.

Walka. Tutejsza w fundamentach podobna jest do tej z Crisis Core. Różnica jest taka, że Klasa Zero ma kilkunastu członków, a ci znacznie się różnią, co pozwala na dobranie ekipy dla nas idealnej. Nie jest tak, że ktoś się nie sprawdza. Niektórymi gra się trudniej (Deuce, Cinque), innym łatwiej (chociażby Trey czy Nine), jednak każdy bohater doskonale się uzupełnia w trakcie walki i nie jest nawet zbytnio głupi, gdy nim nie kierujemy. Czasami zdarzają się niektórym przestoje, ale przyznam szczerze – ja nawet tego nie zauważałem w ferworze walki. Potyczki wypadają przyjemnie również dlatego, że mamy dowolność w dobieraniu umiejętności w obrębie klasy postaci. Oczywiście łucznik nie dostanie opcji korzystania z ataków lancera, ale magię możemy ustawiać jak chcemy. A z jej używaniem wiąże się to, jak ją ulepszamy. Najpierw trzeba farmić dusze przeciwników (te mają różne kolory i poziomy), a później, korzystając z kryształu, ulepszać.

Pojawiają się też Eidolony, którymi możemy kierować. Są mocarne i wytrzymałe, ale by ich użyć, musimy poświęcić życie aktywnej postaci, co ma negatywny wpływ na ocenę misji. Dopóki Eidolon nie zginie, jesteśmy w stanie go przyzywać po każdorazowym napełnieniu specjalnego paska. No i nasi boscy towarzysze także zdobywają poziomy oraz umiejętności wraz z ich wzrostem.

Jedynym problemem walki (jak i całej gry) jest fatalna praca kamery i okropny motion blur. Widać, że PSP nie miało dwóch gałek analogowych i przeniesienie sterowania kamerą z przenośnej konsoli Sony nie wyszło. Czy raczej - wyszło tragicznie. Żadnych opcji ustawień czułości ruchu. Najmniejsze wychylenie powoduje kręcenie się niczym na karuzeli, co w przypadku charakteru rozgrywki prowadzi czasami do frustracji.

Graficznie gra też zawodzi. Nie to, że spodziewałem się czegoś innego, ale Square chyba poskąpiło budżetu, bo wystarczyło go jedynie na członków Klasy Zero, których modele stworzono od zera. Ale co z tego, skoro pozostałe postaci zostały żywcem przeniesione z PSP, tekstury na nich nałożone są rozmyte i wyglądają niczym wczorajszy obiad zmielony w blenderze. Zaskakujące jest też kompletne olanie filmików w grze. Wrzucono – uwaga, usiądźcie – upscalowane cutscenki z PSP, z nałożonymi filtrami maskującymi ich niską jakość. Gdy gra serwuje nam tak niesamowite sceny jak [wymoderowano, by nie spoilować], to pozostaje tylko załamać ręce przy skąpstwie wydawcy. W innych przypadkach, Hexadrive poradziło sobie idealnie – oczywiście w ramach budżetu. Gra nie zwalnia, jest grywalna, ale szczerze – ciężko byłoby mi przekonać kogoś, że warto wydać na nią tyle, ile życzy sobie Square.

No i akapit o warstwie dźwiękowej. Wpierw ponarzekam na dubbing. Sprawa ma się tak, że nie lubię japońskich głosów w 90% gier z Japonii gdyż nie da się ich słuchać. Mam na nie uczulenie. Nie zmienia to jednak faktu, że są one tonacją dopasowane do bohaterów, więc ich skrytykuję. Po uszach musi dostać się angielskim aktorom głosowym, którzy w zdecydowanej większości spisali się tragicznie. Można w menu zmienić jakich głosów chcemy słuchać, ale dla mnie to było bez znaczenia. To tak, jakby kazano mi wybierać między jedną chorobą zakaźną, a drugą.

Na szczęście ścieżka dźwiękowa została skomponowana i zremiksowana na potrzeby HD przez Takeharu Ishimoto, którego znać możecie z Crisis Core'a i spin-offu – serii Dissidia. Ishimoto ma charakterystycznie agresywny styl wykorzystujący gitary elektryczne, który chętnie uskutecznia i tutaj. Co ważne – pasuje to do brutalnych wydarzeń w grze. Sam motyw, który każdorazowo pojawiał się w zwiastunach – We have arrived – niesamowicie mnie nakręcał, powodując ekscytację i odczucie, że nasza klasa to faktycznie grupa osób, będąca w stanie roznieść ogromne bataliony wroga bez niczyjej pomocy.

Z Type-0 HD mam taki problem, że, uczciwie mówiąc, nie da się nie zauważyć partactwa w odświeżaniu gry. Cała para poszła w modele postaci, resztę chamsko olano i to może mocno wpływać na ocenę ludzi. Z drugiej strony – nie potrafiłem się oderwać od gry, zarywając kolejne noce, czasami zasypiając nad ranem z padem w ręce. W Type-0 HD faktycznie chce się grać i wystarczy przymknąć oko na braki graficzne oraz handheldowe korzenie, a dostaniemy jednego z lepszych spin-offów serii. Czy warto za 200 złotych? To już niekoniecznie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Final Fantasy Type-0

Atuty

  • Historia
  • System walki
  • Mnóstwo rzeczy do zrobienia
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Opcja New Game+

Wady

  • Fatalna praca kamery
  • Okropny motion blur
  • Bardzo nierówno zrobiony port

Obiektywnie mówiąc - leniwie zrobiony port z PSP, który rekompensuje graficzne braki wspaniałą ścieżką dźwiękową, wciągającą i brutalną historią oraz spójną mitologią, zrealizowaną o niebo lepiej niż w FF XIII.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper