Recenzja: Wander (PS4)

Recenzja: Wander (PS4)

Kaszana | 15.06.2015, 15:38

Koncept stworzenia gry MMO bez walki i przemocy na papierze wyglądał bardzo zachęcająco. Typowe dla gatunku szlachtowanie tysięcy potworów w celu podbicia statystyk zdążyło już znudzić wielu z nas. Byłem więc bardzo ciekawy Wander. Rzeczywistość zweryfikowała jednak boleśnie piękną wizję twórców.

Po uruchomieniu gry już menu główne nie nastraja optymistycznie. Bardzo ubogo, do tego ze skopaną nawigacją. Ale przecież to nieistotne szczegóły - pomyślałem i nie tracąc nadziei, rozpocząłem grę. Tę każdy zaczyna jako drzewiec – jeśli oglądaliście Władcę Pierścieni, powinniście wiedzieć, o co chodzi. Po paru minutach odblokowujemy jednak kolejną formę, czyli strażniczkę lasu. I w tym momencie zostajemy pozostawieni samym sobie. Nie ma żadnych samouczków, interfejs również nie istnieje, nie dostajemy żadnego questa. Jedyne, co nam pozostaje, to zwiedzać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nawet w tym miejscu taki pomysł na rozgrywkę może wydawać się ciekawy. Pomyślicie sobie pewnie, że w Dear Esther czy polskim Kholat to działało. Cóż, tu niestety nie działa. Teoretycznie gra powinna chyba mieć jakąś fabułę, bo po dostępnym do zwiedzenia obszarze paru wysp porozrzucane są tu i ówdzie kamienie, które mają nam przybliżyć świat. Problem w tym, że żeby wejść z nimi w interakcję wymagane jest rysowanie odpowiednich znaków na touchpadzie, a Waszego miziania gra nie odczyta. Po prostu. Zatem jedyne, co możemy robić, to chodzić i podziwiać przyrodę, tajemnicze monumenty i domyślać się, po co w ogóle tu jesteśmy.

Sytuację mógłby uratować nieco fakt, że do odblokowania pozostają jeszcze kolejne dwie formy postaci – gryf i jaszczur. Mógłby, ale nie ratuje, bo gra każdą z tych postaci wygląda podobnie i przeraźliwie nudno. Na domiar złego poruszamy się zdecydowanie zbyt wolno i nawet, gdy zobaczymy coś interesującego w oddali, miną wieki, zanim tam dotrzemy. Gdyby jeszcze po drodze można było wejść w jakąś interakcję z innymi graczami… Niestety i o tym nie pomyślano. Chociaż do końca pewien tego nie jestem, bo podczas kilkugodzinnej „zabawy” z Wander spotkałem może ze dwóch czy trzech innych podróżników. Pokusiłem się nawet o sprawdzenie, czy gra w ogóle łączy się z Internetem, podejrzewając, że mogę być świadkiem jakiejś gigantycznej ściemy, ale uspokajam – tu akurat wszystko gra. Jedyną logiczną eksplanacją jest więc fakt, że posiadacze PlayStation po prostu nie dali się nabić w butelkę i mało kto sięgnął po ten tytuł. Jestem z Was dumny, zuchy!

Jeżeli miałbym wskazać jakąkolwiek zaletę Wander, to padłoby pewnie na to, że czasem naprawdę można natknąć się na ładny widoczek. Szkoda jednak, że gdy tylko nasza postać jest w ruchu, tekstury zaczynają migotać - jedne znikają, inne się pojawią. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem! To trochę jakby jakiś przepalony neon próbował co chwila powracać do życia. Technicznie w ogóle wszystko jest źle. Zdarza się, że wpadamy między jakieś obiekty, nie mogąc z nich wyjść (w menu mamy jednak opcję pozwalającą wybrnąć z takiej sytuacji), czasem stawiamy swoje kroki w powietrzu, zdarzy się, że z gracją przenikamy przez ściany, choć o formie ducha nie słyszałem. A, i trofea lubią się nie zaliczać! Sama grafika nie jest jeszcze tragiczna, w końcu recenzowana produkcja działa na silniku CryEngine, ale wspomniane już migotanie tekstur przyprawia zdrowego człowieka o migotanie komór. Sugerowałbym także nie włączać Wander ludziom cierpiącym na epilepsję.

W tej chwili wygląda to słabo, ale gra ma potencjał i może po paru łatkach będzie warto po nią sięgnąć – oklepany tekst, który czytałem już w niejednej recenzji różnych gier MMO. Tu nie ma on jednak zastosowania. Bo nawet, jeśli by naprawiono wszystkie błędy, ja wciąż nie rozumiem, jak miałoby działać Wander. Tytuł ten należy omijać szerokim łukiem, a nawet gdyby wjechał do Plusa, to nie ściągajcie – szkoda Waszego zdrowia i czasu.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Wander

Atuty

  • Od czasu do czasu trafi się jakiś ładny widoczek

Wady

  • WSZYSTKO
  • CO
  • OFERUJE
  • GRA

Nie. Jedno wielkie NIE.

Kaszana Strona autora
cropper