Recenzja: Tom Clancy's The Division (PS4)
Z nieukrywaną złośliwością obserwowałem różnice pomiędzy ocenami recenzentów a konsumentów na Metacriticu. Zachodni gracze mają zwyczaj hype’owania wszystkiego, co podstawi im się pod nos, a kiedy producent wyda grę – nawet zgodną z tym, co zapowiedział – wielkie zdziwienie i rozczarowanie. Trochę szkoda tylko w tym wszystkim .
Chociaż kto wie? Przynajmniej w Polsce mam wrażenie, że gracze są jednak nieco bardziej powściągliwi, dzięki czemu bardziej cieszą się tym, co otrzymali, co zresztą widać nawet w komentarzach. Na szczęście w wypadku – w gruncie rzeczy słusznie.
Fabuła gry skupia się na tak zwanej Dyrektywie 51, czyli oficjalnym dokumencie pozwalającym rządowi Stanów Zjednoczonych wprowadzić stan wojenny w kraju w wypadku ekstremalnego zagrożenia prowadzącego do dużej ilości ofiar. W jest nim „zielona trucizna”, czyli roznoszona za pośrednictwem banknotów zabójcza odmiana ospy. Dodajmy do tego „Czarny Piątek”, dzień świątecznych wyprzedaży, i możemy odhaczyć na liście fabularnych klisz pozycję pod tytułem „Kryzys”. Rolą gracza jest wcielenie się w agenta tak zwanego „The Division”, czyli armii uśpionych operatorów, którzy na co dzień żyją jak każdy prawy obywatel, lecz w sytuacji kryzysowej porzucają wszystko i biegną do swoich ukrytych skrytek z bronią automatyczną, aby wesprzeć siły porządkowe.
Główny wątek fabularny jest dość miałki i przewidywalny, ale z drugiej strony twórcy nigdy nie obiecywali niczego innego, a nigdy nie miało być grą, której fabuła pochłonie nas bez reszty, oferując coś, czego nigdy nie widzieliśmy. Ma robić za tło wydarzeń i sprawdza się w tej roli całkiem dobrze, powoli prowadząc gracza za rączkę do odkrycia „tajemnicy” i innej konspiracji. Dodatkowo twórcy nie zatrzymali się tylko na wątku głównym, wprowadzając liczne potężnie budujące atmosferę znajdźki z nagraniami oraz poboczne zadania, w ramach których śledzimy wątki mniej ważnych postaci. Naprawdę ciekawie napisane wątki, zdecydowanie wybijające się na tle samej fabuły i zachęcające gracza do ich odkrycia. Biorąc pod uwagę, że akceptuję może nie najwyższych lotów, ale wciąż pasującą do gry historię, sądzę, że jedyne, czego zabrakło, to lekkiego wprowadzenia gracza do całej opowieści. Niestety zostajemy wrzuceni właściwie natychmiast w chaos i ludzkie zezwierzęcenie, jakie przetacza się przez Nowy Jork, co trochę utrudnia zżycie się z tymi historiami.
Od strony rozgrywki, produkcja Ubisoft Massive jest kooperacyjną grą TPP, wykorzystującą system osłon oraz mechanikę gier RPG, w ramach której rozwijamy zdolności i ekwipunek bohatera. Możliwości rozwoju są dosyć ciekawie przemyślane. Same poziomy może nie dają zbyt wiele, pozwalając tak naprawdę zdobywać tylko skalowane uzbrojenie, za to nowych atutów i umiejętności są dziesiątki. Te jednak pozyskujemy nie poprzez „nabijanie expa”, a rozwijanie trzech skrzydeł w głównej bazie. Mamy tutaj drzewka odpowiadające za zdolności medyczne, elektroniczne i ochronę. Dość nietypowa mechanika, lecz się sprawdza, zachęcając gracza do wykonywania misji.
Te dzielą się na trzy typy: zadania fabularne, potyczki i misje poboczne. Co to są zadania fabularne i poboczne, wyjaśniać szczegółowo nie trzeba. Próbując uratować Manhattan, będziemy pozyskiwali doświadczenie, nowe uzbrojenie, a także materiały służące do rozbudowy skrzydeł w bazie. Materiałów zresztą zawsze brakuje, dlatego twórcy wprowadzili jeszcze krótkie potyczki, które pozwalają pozyskać trochę dodatkowych surowców.
Tutaj niestety pojawiają się pierwsze zgrzyty. Praktycznie wszystkie zadania opierają się o ten sam schemat – idź i zabij wszystko, co się rusza. Nie oczekujcie jakichś rozbudowanych zadań, to jest shooter, w którym będziecie strzelać, pruć i walić do wszystkiego, co się rusza.
Na dodatek sama walka z początku nie wydaje się specjalnie interesująca. SI wrogów nie należy do najlepszych, a ich samych jest zaledwie kilku. Napotkamy ludzi uzbrojonych w tarczę, kij baseballowy, pistolet, karabin szturmowy, karabin snajperski, miotacz ognia… wymieniłem większość. Im dalej w grze będziemy, tym będą coraz odporniejsi, wciągając pociski niczym gąbka, co trochę niestety pokazuje, że robienie gry tego typu w czasach współczesnych, mija się z jakąkolwiek logiką. Trudno jest w jakikolwiek sposób wytłumaczyć fakt, że na czteroosobową drużynę szarżuje śmieciarz z kijem baseballowym, przyjmując na siebie kilka serii z RKM-ów, strzałów snajperskich i dwóch granatów. Jeszcze tym samym kijem zabije potem czterech wyszkolonych agentów, a potem tylko strząśnie z fartucha setki łusek. Tak, zdaję sobie sprawę, że „to gra MMO-lite”. Tyle że „gra MMO-lite” nie jest od razu synonimem absurdu. W dostrzeżemy za sprawą technologii jakąś logikę, w grach z magią i mieczem w tle też. W wypadku musimy bez mrugnięcia okiem zaakceptować wszelkie absurdy, które wynikają z lenistwa w projekcie lub niechęci do zmienienia czegokolwiek w klasycznej, dość zresztą bezpiecznej dla twórców formule.
Gdzie jest zabawa, możecie spytać. Jeśli gracie samotnie, to jej nie ma. Przez pierwsze 2-3 godziny próbowałem grać samemu, co spowodowało, że czułem się, jakbym grał w najnudniejszą grę w życiu. Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy postanowiłem rozgrywać zadania w czteroosobowej kooperacji z innymi graczami. Przeciwnicy się rozmnożyli i byli jeszcze bardziej mocniejsi, ale w zamian dostałem pełną napięcia walkę, która wymagała współpracy pomiędzy członkami drużyny, a także wykorzystywania masy specjalnych zdolności, takich jak leczenie, skanowanie otoczenia czy rozkładanie wieżyczek automatycznych. Powtarzający się wrogowie przestali tak bardzo przeszkadzać, podobnie jak ich zdolność do wciągania pocisków, co w lepszy lub gorszy sposób maskowało słabe SI.
Najlepsze jest to, że The Division się tutaj nie kończy. Jeśli śledziliście informacje o grze, to z pewnością słyszeliście o Strefie Mroku, czyli instancji PvP. Dość powiedzieć, że centralna część mapy jest odcięta od reszty świata murem. Po wejściu do środka trafiamy do lokacji pełnej mocarnych przeciwników, ale też i chodzących po świecie graczy (poza Strefą Mroku innych graczy spotkamy tylko w kryjówkach lub po zaproszeniu do czteroosobowej rozgrywki). Za zabitych przeciwników dostaniemy Punkty Strefy Mroku, które udostępnią nam nagrody. Najistotniejszym jest jednak to, że gracze w Strefie Mroku mogą do siebie nawzajem strzelać. Po co? Otóż znajdziemy tam dużo lepsze przedmioty, ale jest jeden haczyk - aby je wynieść, musimy wezwać śmigłowiec, którzy zabierze je na „odkażanie”, gdyż lokacja w założeniu została najsilniej dotknięta wirusem. Po wezwaniu śmigłowca, wszyscy gracze na mapie dowiadują się, że gdzieś stoi agent ze swoimi cudownymi przedmiotami w plecaczku. Takie coś budzi pokusę, aby je „sprywatyzować”, czyli prościej mówiąc – zastrzelić gracza. W efekcie oczekiwanie na śmigłowiec zapewni nam kilka minut wielkich emocji, bo nigdy nie wiemy, czy zbliżający się gracz zechce nam pomóc czy też strzeli nam w plecy, gdy tylko się odwrócimy. Świetna i emocjonująca sprawa!
Mówiąc o tej grze, nie można zapomnieć o jej oprawie audiowizualnej. Od strony graficznej ciężko przyczepić się do czegokolwiek. Owszem, pogorszono grafikę w stosunku do tego, co pokazywano na początku, ale ta nadal stoi na bardzo wysokim poziomie. Bogactwo środowiska i setki detali wręcz przytłaczają, opowiadając historię różnych miejsc. Brudne i zniszczone budynki, rozrzucone wszędzie worki na śmieci, biegające psy – każda nawet najmniejsza alejka jest szczegółowo dopracowana. Twórcy zadbali też o podkreślenie faktu, że panuje zima, co objawia się leżącym na ulicach śniegiem, zamieciami czy też ograniczającym widoczność opadem lub mgłą. Przyznaję, zrobiło to na mnie wrażenie. Tym bardziej że gra działa niezwykle płynnie i nie jestem pewien, czy zaobserwowałem choć jeden drastyczny spadek klatek animacji. Dużo gorzej jest niestety z oprawą audio. Muzyka nie wywołała u mnie większych emocji, ale nie mogę wybaczyć odgłosów wystrzałów, które brzmią jak cichutkie kapiszony, w żaden sposób nie podkreślając, że trzymamy w dłoniach przykładowo RKM. Szkoda.
Wydaję mi się, że największą bolączką graczy przy tym tytule jest to, że… to w gruncie rzeczy wszystko. nie dostało na premierę zbyt wiele zawartości. Jako atrakcję końcową mamy zestaw wykonywanych codziennie misji, ale od tego momentu gra zmienia się w tak naprawdę szaleńczy grind ekwipunku. Pozostaje nam wtedy bieganie po Strefie Mroku lub powtarzanie misji, co, powiedzmy sobie szczerze, kiedyś musi się znudzić. Na chwilę obecną oceniam, że w grze znajdziemy atrakcji na może góra pięćdziesiąt godzin, co zresztą nie jest wcale małą liczbą. Ile zajmuje nam średnio przejście innych gier?
Dodatkowo wiele rzeczy robi dobrze. Jeśli zaakceptujemy absurdy logiczne typu wciągania przez wrogów pocisków czy fakt, że rodzajów uzbrojenia nie ma zbyt wielu, to zauważymy mimo wszystko, że to tytuł z ogromnym potencjałem. System pozyskiwania przedmiotów działa naprawdę fajnie, pozwalając każdemu grającemu w kooperacji dostać nagrodę. Mechanika modyfikacji zaś pozwala na naprawdę wiele, udostępniając rozwijanie broni o lunety, nowe magazynki i tak dalej. na początku też nie było za bogate, ale w końcu się rozwinęło i z będzie podobnie. Wraz z nowymi aktualizacjami i dodatkami prawdopodobnie pojawią się tony zawartości, uzupełniające bazowy produkt o wszystko, co jest nieobecne. Czy to znaczy, że należy na razie dać sobie spokój z tą grą? Jeśli interesuje Was koncept, proponuję kupić z myślą o 40-50 godzinach zawartości, od razu grać ze znajomymi lub napotkanymi w Sieci ludźmi, wydobyć całą tę zawartość, a potem poczekać na coś nowego. Grając nawet teraz, pomimo braków, gra powinna dać wiele godzin zabawy, która z czasem zostanie rozszerzona. Tak przynajmniej obiecał Ubisoft.
Ocena - recenzja gry Tom Clancy's The Division
Atuty
- Świetna grafika
- Grając online – wciąga!
- Brak większych błędów technicznych
- Olbrzymi potencjał
- Dobry system loota
- Ciekawie zaprojektowany system umiejętności
- Emocjonująca Strefa Mroku
Wady
- Od takiej gry wymaga się trochę więcej zawartości
- Grając samemu zaczyna nudzić
- Mała różnorodność wrogów i zadań
- Słaba SI wrogów maskowana efektem gąbki
- Średnia oprawa audio
Tom Clancy’s The Division na premierę oferuje około 50 godzin zabawy. Jeśli lubicie kooperację, to będziecie się dobrze bawić. Od gry aspirującej do miana MMO oczekuje się jednak więcej, na szczęście produkcja ma olbrzymi potencjał.
Przeczytaj również
Komentarze (139)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych