Reklama
Recenzja: No Man's Sky (PS4)

Recenzja: No Man's Sky (PS4)

Paweł Musiolik | 14.08.2016, 10:53

powinno być przykładem na lata, ile krzywdy grze może zrobić samonakręcająca się spirala hype’u, podsycana dodatkowo marketingiem wydawcy i gigantycznymi ambicjami małego studia.

nie jest tak złe, jak można o nim przeczytać w wielu miejscach Sieci. Nie jest to również najlepsza gra pod słońcem, objawienie tej generacji czy coś, po czym już nigdy nic w Waszym życiu nie będzie takie samo. To tytuł, przy którym szczęście odgrywa znacznie większą rolę niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Wszystko za sprawą kompletnej (w teorii) losowości przy tworzeniu świata. Możecie mieć szczęście i losowo generowane planety będą niesamowicie różnorodne. Zimowe krainy z burzami śnieżnymi, skąpane w zielonej poświacie atmosfery skaliste planety pełne toksycznych opadów, coś, co przypomina afrykańską sawannę i zalany wodą z nielicznymi wyspami świat... A możecie mieć pecha jak ja i w trakcie ponad dwudziestu godzin 90% odwiedzonych planet przedstawi skaliste powierzchnie z nielicznymi roślinami i kilkoma gatunkami zwierząt. W moim przypadku ciężko było zachwycać się grą tak bardzo, jak zachwycony byłem po pierwszej godzinie. Bo na początku Odpalenie byłem po prostu zachwycony tym, co dostałem. Zostajemy rzuceni na losową planetę, dostajemy polecenie naprawy statku, jakieś tam wskazówki co dalej i jesteśmy pozostawieni samym sobie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Całość spina jakiś wątek fabularny, którego celem jest dotarcie do centrum wszechświata. Ale jak to zrobimy – to zależy od nas. Możemy iść na łatwiznę i dać prowadzić się za rękę tajemniczemu Atlasowi, a możemy po prostu wypiąć się na jego polecenia i zrobić to, co dusza zapragnie, ale jednocześnie – mieści się w ramach tego, co gra przewiduje. Ja zacząłem od zignorowania rad gry i postanowiłem najzwyczajniej w świecie chodzić sobie po planecie, na której się znalazłem. Gdzieś odkryłem jaskinię, w innym miejscu spotkałem grupkę dziwnych zwierząt przypominających połączenie piżmaka, psa i świni, a na koniec pogonili mnie strażnicy pod postacią dronowej policji, która pilnuje, byśmy przypadkiem niczego nie niszczyli. Eksploracja pierwszej planety zajęła mi z trzy godziny. Przez ten czas byłem ciągle zachwycony widokami serwowanymi przez grę, sposobem, w jaki wygenerowała się obecna lokacja i efektami dźwiękowymi. Mogłem wskoczyć do mojego statku i oblecieć całą planetę dookoła (nie polecam, z perspektywy czasu za długo to trwa). Ostatecznie postanowiłem wzbić się w kosmos i odkryć, co jeszcze kryje moja galaktyka. No i to był moment, w którym nieprzychylny mi generator światów zaczął małymi kroplami dorzucać dziegieć do beczki miodu.

Gra bardzo szybko staje się grindem surowców w dziwnie rozumianym survivalu. Okej, rozumiem – będąc na planecie, na której atakuje nas temperatura poniżej 100 stopni Celsjusza, nasz skafander jest potrzebny, a i musi mieć z czego brać energię. Problemem niestety jest mikra liczba slotów w kombinezonie oraz statku. I nie, gra nam nie podpowiada, co mamy z tym fantem zrobić. To problem, bo w tych slotach przechowujemy absolutnie wszystko - surowce, przedmioty i ulepszenia. Uznałem, że gdzieś i w jakiś sposób musi się dać ulepszyć kombinezon. Nie rozumiem decyzji o tym, żeby każde ulepszenie zajmowało nam slot, który normalnie wykorzystujemy na zbieranie części tablicy Mendelejewa. To jest kompletnie niepraktyczna realizacja źle pojętego przetrwania. Bo to nie jest mechanika, która sprawia, że czujemy się pod ciągłą presją. Nie. To po prostu psucie krwi złym designem. Nawet po kilkunastu godzinach gry, gdy dorobiłem się już sporej kasy i ulepszyłem kombinezon, nadal mam problem z wolnym miejscem, bo ciągle dochodzą nowe rzeczy, w tym przedmioty potrzebne do ukończenia gry. Tych jest sporo, więc mamy sporo mniej miejsca.

Z każdą godziną widziałem (i nadal widzę) świetny pomysł ekipy Hello Games, ale widzę także, że po prostu wizja przerosła możliwości dewelopera. Gdyby skala projektu była mniejsza, gra niczego by nie straciła. Tak, wiem. Wizja gigantycznej wręcz liczby planet do odkrycia oraz obietnica losowości i różnorodności flory i fauny jest w stanie zakręcić w głowie każdemu. Ale zbyt mało tutaj zmiennych przy generowaniu planet. Za często trafiałem na podobne do siebie planety. Oczywiście można to tłumaczyć tym, że galaktyk jest od groma i trzeba podróżować, skoro o tym jest gra. Ale tu po prostu brakuje szlifów. Mamy kilka rodzajów budynków, gdzie zawsze dostaniemy coś ze z góry zaprogramowanej puli. A po kilkunastu godzinach gry nawet losowość zaczyna irytować, gdy dostajemy dziesiąty raz schemat czegoś, co dawno mamy. Brakuje mi tutaj osad, jakichś kolonii lub miast. Spotykamy na swojej drodze inteligentne rasy, technologię, o której wielu śni, a na żadnej planecie nikt nie założył żadnej kolonii. Być może mam zbyt wielkie wyobrażenie o tej produkcji, ale aż się prosi, by zwiedzając ogromne jaskinie z wieloma odnogami, wrzucić gdzieś jakiś interesujący skarb lub bardzo rzadką formę życia. Cokolwiek, co pchałoby nas w stronę eksploracji. Cokolwiek poza „cholera, potrzebuję 500 jednostek glinu, a na żadnej planecie w ciągu ostatnich pięciu godzin go nie było”. Brakuje mi rozbudowanego handlu z kosmitami, brakuje mi obecności ludzi, z którymi nawet mógłbym mieć ograniczoną formę kontaktu. Brakuje mi więcej gry w grze... No i to latanie w kosmosie, które de facto ogranicza się do odwiedzania stacji kosmicznych, dolatywaniu za pomocą hipernapędu do kolejnych planet i co jakiś czas walce z piratami...

Ktoś przy czytaniu powyższych akapitów może drapać się po głowie, pytając samego siebie – skoro na tyle rzeczy narzeka, dlaczego tak wysoka ocena? Nie będę tutaj wymyślał nie wiadomo czego. mi się podoba. Jest w tej grze coś takiego, co sprawia, że nawet jeśli jednego dnia wyłączę konsolę z myślą „cholera, mam już dosyć kolejnej planety, która wygląda jak mars z radioaktywnymi opadami, to na drugi dzień wstaję, odpalam grę i znowu chce mi się skoczyć do następnej galaktyki, by sprawdzić, co tym razem gra mi wrzuci. Czasami będę zawiedziony, a czasami dostanę planetę tak świetnie wygenerowaną, że siedzę potem na niej kilka godzin, wchodząc w każdy zakamarek. Nie będę kogokolwiek oszukiwał, że przy tej produkcji każdy znajdzie coś dla siebie. Przede wszystkim trzeba być fanem eksploracji, nawet tej bezcelowej. W moim przypadku swoje robi też ścieżka dźwiękowa ekipy 65daysofstatic, jednego z najlepszych zespołów post-rockowych. Już od wykorzystania utworu Debutante w pierwszym zwiastunie wiedziałem, że to będzie cecha gry, która trafi do mnie idealnie. A jeśli nie kochacie post-rocka, to może pokochacie, bo ten gatunek pasuje tutaj idealnie.

Nie wiem, co będzie z grą dalej. Na razie mamy nawet niezłą bazę, do której można mnóstwo rzeczy dodać, sporo poprawić i coś z tego może się konkretnego urodzić. Aktualnie zazdroszczę PC-towym graczom możliwości odpalenia gry w wysokiej rozdzielczości z możliwością wyłączenia HUD-a, bo widoki w zapierają dech w piersiach. Z drugiej – współczuję tego, że gra sprawia im problemy. Wiem, że na konsolach tytuł też lubi często wysypać się do menu, ale ku mojemu zaskoczeniu – nie miałem takich problemów ani razu, a spadek płynności przytrafił mi się tylko raz. Może w ten sposób gra mi rekompensuje małą różnorodność planet. Kto wie. Za to błędy, które miałem, dotyczyły zabawnych sytuacji, jak chociażby podczas startu, gdy przytrzymując R2 wyrzucało mnie z prędkością światła poza orbitę planety i lądowałem w kosmosie. Nie żeby to było coś, czego od gry oczekuję, ale w sumie nawet mnie to nie denerwowało. Raczej bawiło.

Sean Murray za to na pewno wie, że sporo pracy przed nim. Ja wiem, że na barkach ma jeszcze więcej presji niż miał przed premierą, bo debiut – jak często w tej branży – zamiast przynieść ulgę deweloperowi, rzuca mu nowe wyzwania. Ale w tym przypadku jestem dziwnie spokojny, że będzie dobrze. Mam nadzieję, że się nie pomylę i jeśli dla kogoś gra w takim stanie będzie po prostu pustą wydmuszką bez szlifów i z pięknymi obietnicami, to za kilka miesięcy po kilku aktualizacjach będzie to tytuł wart Waszych oszczędności. Na ten moment nie mogę powiedzieć ze spokojem "bierzcie i kupujcie". Ryzyko, że ten tytuł Wam się znudzi po godzinie, jest zbyt duże. Nienawidzę tego określenia, ale tutaj pasuje ono idealnie – to naprawdę nie jest gra dla każdego.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry No Man's Sky

Atuty

  • Design gry
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Poczucie kosmicznej pustki i dreszczyk eksploracji nieznanego
  • Generator jest w stanie stworzyć piękne rzeczy...

Wady

  • ...ale zbyt często się powtarza, czego efektem jest wizualne podobieństwo planet
  • Źle wyważony grind i zarządzanie ekwipunkiem
  • Zbyt wielki wpływ szczęścia na odbiór gry
  • Brak multiplayera czy jakiejkolwiek interakcji z graczami

No Man's Sky jest niczym początkujący biegacz, który postanowił wystartować w maratonie. Początek ma świetny, ale im dalej, tym gorzej mu idzie. Gra ma ogromny potencjał, ale mimo spełnienia większości obietnic - robi to niewystarczająco dobrze.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper