Recenzja: Worms W.M.D (PS4)
Kilkanaście lat zajęło ekipie Team17 zrozumienie, że Wormsy są najlepsze wtedy, gdy zostają przy swoich korzeniach. Zero udziwnień z trybami gry, zero kombinowania z perspektywą i kulawym trójwymiarem. wreszcie dostarcza takich robali, na jakie fani czekali.
Nie chcę już nawet wspominać o nieudanych eksperymentach z trójwymiarem, bo nie ma sensu znęcać się nad kimś słabszym, kto i tak swoje odcierpiał. jest dokładnie tym tytułem, jakiego oczekiwali fani Wormsów. Widok 2D, proste i niczym nieudziwnione tryby gry, lokalna i sieciowa rozgrywka, parę nowych broni. Twórcy dołożyli od siebie tylko pojazdy i budynki, do których możemy wchodzić.
Do tej pory, gdy ekipa Team17 wprowadzała coś nowego, było to albo niezbyt zbalansowane, albo po prostu popsute. Tutaj zadbano o to, by pojazdy nie były niezniszczalnymi machinami, do których wystarczy wsiąść, żeby wymiatać na każdej mapie. Te liczbę punktów życia przejmują od nas, a kiedy otrzymają wystarczająco dużo obrażeń – wybuchają, raniąc nas konkretnie. Tak samo jest z działkami stacjonarnymi, które są obecne w tej odsłonie. Obojętnie, czy to karabin snajperski, miotacz ognia czy moździerz, wystarczy celnie go trafić, by spowodować jeszcze większą eksplozję niż normalnie. Łatwo to wykorzystywać przy tworzeniu nowych zagrań taktycznych z uwzględnieniem tego, co znajdziemy w lokacji. A te wzbogacone zostały o budynki, do których można wejść i ukryć się albo poszukać listu gończego, odblokowującego tryb wyzwań.
Trzon rozgrywki jest taki sam – na przeciwko siebie stają minimum dwie drużyny robali i ich celem jest wybicie rywali. Lądujemy na wielkiej, różnorodnej planszy, gdzie rozsiane są miny, wybuchowe beczki, poukrywane skrzynki z bronią, apteczki i nowość w tej odsłonie – zasoby, dzięki którym możemy tworzyć przedmioty. Wcześniej musieliśmy mieć szczęście, by dostać Święty Granat Ręczny czy Staruszkę. Teraz, jeśli nazbieramy zasobów (te odzyskujemy rozmontowując broń) na tyle, by coś stworzyć, to kolejkę później mamy to u siebie w ekwipunku. Zabieg ten pozwala nadać dynamizmu pojedynkom, gdyż rzadko kiedy zostajemy z pustymi rękoma, nie mając czym zaatakować robala. Wspomniałem wcześniej o pojazdach i działkach stacjonarnych. Dzięki temu dodatkowi otwierają się przed nami zupełnie nowe możliwości i rywalizując nawet ze sztuczną inteligencją, musimy dokładniej planować nasz ruch. Wróciło więc to, co kiedyś stanowiło o sile Wormsów, z tym że tutaj mamy to na sterydach. Broń, poza swoimi podstawowymi odpowiednikami, ma także różne wersje o zmienionych właściwościach i sposobach działania. Zatruwający dynamit, pierdząca owca po chili, jetpack, który zjada dużo mniej paliwa, co ułatwi poruszanie się. Do każdej klasycznej wersji dołożono drobną nowość, dzięki czemu nie siedzimy w stęchliźnie przeszłości, ale jednocześnie – nie odcinamy się od korzeni.
Nie zabrakło również trybów gier. Zamiast kombinować i tworzyć coś zupełnie nowego, postawiono na klasykę. Na dzień dobry warto zaliczyć trening, który nauczy nas dosyć dobrze, jak radzić sobie w trakcie gry i jak obchodzić się z różną bronią. Dalej mamy kampanię dla jednego gracza, na którą składają się trwające kilkanaście minut misje. Jest ich na tyle dużo, że nawet jeśli nie mamy z kim grać w trybie lokalnym czy przez Internet, to możemy nowym Wormsom poświęcić kilka godzin samemu. Na koniec samotny gracz otrzymuje możliwość rozegrania specjalnych misji powiązanych z dodatkową zawartością. Dla kilku graczy mamy jak zwykle lokalny tryb (minimum dwie osoby) oraz sieciową grę wraz z jej rankingowym odpowiednikiem. Może na papierze nie wygląda to jakoś przesadnie imponująco, ale w połączeniu z edytorem map, będziemy w stanie wsiąknąć na kilkadziesiąt godzin.
Technicznie nie prezentuje się źle. Dwuwymiarowe obiekty zostały narysowane z należytą pieczołowitością, a zniszczenie czegokolwiek w elegancki sposób na stałe usuwa fragment mapy. Jedynym minusem, jeśli chodzi o oprawę graficzną, to okresowe gubienie płynności. Nie jestem w stanie stwierdzić dlaczego, skoro zdarza się to często, gdy na mapie nie dzieje się absolutnie nic. Ale oprócz tego, cała reszta jest w porządku. Robale znowu są bardziej sarkastyczne, czasami tylko boli, że sztuczna inteligencja ich zawodzi i uwielbiają wskakiwać do wody, momentalnie ginąc. Jeśli więc zastanawiacie się, czy po tylu niewypałach wreszcie warto kupić Wormsy, odpowiedź jest prosta – warto.
Ocena - recenzja gry Worms W.M.D
Atuty
- Wróciła miodność serii
- Pojazdy są odpowiednio wyważone
- Budynki nadają ciutkę dodatkowej strategii
- Sporo zawartości
Wady
- Gra czasami gubi płynność
- Sztuczna inteligencja przeciwników
Wreszcie po tylu latach dostaliśmy Wormsy, które zbliżają się blisko do klasycznego Worms 2: Armageddon.
Przeczytaj również
Komentarze (36)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych