Recenzja: Metal Gear Survive (PS4)
Metal Gear Survive miało być dobrą propozycją dla fanów gier polegających na walce o przetrwanie, również w kooperacji. Niestety wychodzi na to, że przez ogólny poziom produkcji Konami to właśnie sama gra będzie musiała się mocno postarać, aby przetrwać.
Metal Gear Survive można potraktować jako rozwinięcie MGS V: The Phantom Pain, choć niekanoniczne. Mamy do czynienia z niemal tą samą mechaniką i tym samym światem, lecz w innym wydaniu. Po wydarzeniach znanych z MGS V: Ground Zeroes, jeden z żołnierzy Big Bossa, w którego się wcielamy, ląduje w innym wymiarze, aby tam móc przyczynić się do uratowania ludzkości. Tylko powstrzymanie czającego się niebezpieczeństwa pozwoli mu powrócić do domu. Jak można się spodziewać, po drodze następuje kilka zwrotów akcji, ale fabuła zdecydowanie nie jest mocną stroną omawianego tytułu. Mamy tutaj do czynienia ze sztampowym scenariuszem, źle napisanymi dialogami i scenkami, których raczej nie pamięta się dłużej niż 10 minut. Do naszego bohatera dołączają kolejne postacie, ale nie mają zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. Wszystkie ich kwestie sprowadzają się do podziękowania za to, że je uratowaliśmy, oraz tego, jakie kroki poczynić dalej. Nie uświadczymy więc ciekawych czy choćby zabawnych dialogów, nawet jeśli twórcy mieli zamiar coś podobnego zrobić. Jest kilka lepszych momentów, ale większość motywów raczej żenuje aniżeli sprawia, że jesteśmy ciekawi kolejnych wydarzeń. Z uwagi na to, że gra skupia się na kampanii dla jednego gracza, to dość poważny problem.
Główną osią zabawy w Metal Gear Survive jest niestety kampania fabularna, którą można ukończyć wyłącznie w pojedynkę. Wyobrażałem sobie tę grę jako ciekawą pozycję dla fanów wspólnej zabawy z innymi graczami, gdzie kampania stanowi coś w rodzaju kilkugodzinnego samouczka i dopiero po jej ukończeniu zaczyna się właściwa zabawa. Okazuje się tymczasem, że jedynym sposobem na zabawę z innymi są dodatkowe misje, w których odpieramy nacierające hordy „krysztombi”. Gdyby twórcy dali nam możliwość zaproszenia znajomego i przykładowo wymienienia się z nim zapasami czy rynsztunkiem, byłoby o wiele ciekawiej, tym bardziej że w gatunku już jakiś czas to istnieje. W takim wypadku mógłbym uznać, że nowa propozycja Konami, znienawidzona jeszcze przed premierą, byłaby warta uwagi. W obecnej sytuacji trudno mi stwierdzić coś podobnego choćby dlatego, że brak kooperacji w kampanii to nie jedyna zła decyzja podjęta przez autorów. Mimo iż mechanika stanowi poniekąd kalkę tego, co znamy z The Phantom Pain, nie gra się w to tak samo dobrze. Jedną z nowości w stosunku do poprzedniczki jest możliwość korzystania z broni białej i to w ten sposób walczy się najczęściej, mimo iż później zyskujemy dostęp do broni dalekosiężnej. Samo przyjmowanie pozycji bojowej trwa stosunkowo długo, a należy zaznaczyć jeszcze, że przez długi czas nie mamy możliwości wykonywania uników (choćby w postaci szybkiego kroku w bok). Starcia są więc frustrujące, zwłaszcza później, kiedy pojawiają się znacznie szybsi przeciwnicy.
Rozgrywka w Metal Gear Survive przez kilka pierwszych godzin wydawała się być interesująca i odpowiednio miodna, nie licząc wcześniej wspomnianej toporności walki wręcz. Pierwszy problem pojawił się wtedy, kiedy okazało się, że nie mogę samodzielnie przygotować wody pitnej, która jest konieczna do przeżycia. Napoje uzupełniają pasek wytrzymałości, który zużywa się nie tylko podczas szybkiego biegu, ale również podczas poruszania się po przykucnięciu. Woda zdatna do picia rzadko kiedy się gdzieś trafiała, a brudna, o którą było nietrudno, zatruwała stworzoną przeze mnie postać. Pamiętać trzeba jeszcze o zaspokajaniu głodu, co nie było z początku zbyt kłopotliwe, bo zwierzyny było pod dostatkiem. Musiałem jednak resetować grę, aby znów móc pójść na polowanie. Prawdziwy problem pojawił się po blisko dwudziestu godzinach gry, kiedy trafiłem do nowej lokacji – tam zwierzęta po jakimś czasie przestały się pojawiać, co rusz widziałem więc komunikat o zakończeniu zabawy. Ponadto niemożliwym było stworzenie małego pola upraw, co zlikwidowałoby problem głodu. Sprawa z czasem się rozwiązała, ale przysporzyła mi sporo nerwów. Na domiar złego nasz bohater jest dość żarłoczny i szybko robi się głodny oraz spragniony. O wiele łatwiej zdobyć spore ilości strzał do łuku czy pocisków do broni – w zasadzie nigdy mi ich nie brakowało. Problem być może wynika z tego, że zwierzęta znajdują się jedynie w czystych strefach, których jest znacznie mniej. Pozostałe to zamglone i przepełnione maszkarami obszary, w których musimy dodatkowo uważać na poziom posiadanego tlenu.
Oprócz poszukiwania pożywienia i wody pitnej zbieramy również materiały, dzięki którym nie tylko stworzymy i naprawimy ekwipunek, ale też rozbudujemy też swoją bazę. Pomoże nam to w obronie przed atakującymi przeciwnikami oraz w nabywaniu nowych przedmiotów. Co ciekawe, dopiero po 10 godzinach zabawy byłem w stanie samodzielnie przygotować pitną wodę. Wiązało się to z wytworzeniem paleniska z... garnuszkiem. Przyznam, że zdziwiło mnie to ograniczenie ze strony twórców. Możliwości w tworzeniu przedmiotów są dość bogate. Twórcy kilka razy wykazali się pomysłowością, ale znów w wielu przypadkach – jej brakiem. Nie jest to nic szczególnie ważnego, ale w pewnym momencie otrzymujemy możliwość stworzenia sobie odtwarzacza. Jeśli ktoś jest obyty z ostatnimi odsłonami serii, nie będzie to dla niego nic nowego. Problem z tym odtwarzaczem jest taki, że pozwala słuchać muzyki (swoją drogą dobrze dobranej) jedynie w bazie. Kolejne ograniczenie, którego nie potrafię zrozumieć. Niejednokrotnie trafimy też na pojazdy znane z poprzedniczki. Niestety krótko można z nich korzystać, bo za chwilę się psują. Rozumiem, że nieograniczony dostęp do nich zaniżyłby poziom trudności, ale ich wytrzymałość jest zbyt niska.
Kolejna rzecz to przeciwnicy i ich zachowania. Nie są to inteligentne istoty, więc przemknięcie za ich plecami nie sprawia trudności – chyba że w danej lokacji jest ich bardzo dużo. Zdecydowanie lepiej jest się jednak skradać, aby uniknąć stresujących sytuacji oraz zostać wynagrodzonym dodatkową walutą, którą wykorzystujemy w zasadzie do wszystkiego – również rozwijania umiejętności bohatera. Rodzajów kryształowych maszkar jest sporo – począwszy od podstawowych, a kończąc na takich, które potrafią strzelać na odległość czy wybuchać. Jeśli trafimy na nich podczas próby aktywowania transportera do szybkiej podróży, możemy w zasadzie pożegnać się z powodzeniem. Niemniej, to jedne z tych sytuacji, podczas których obecność towarzysza byłaby nieoceniona. Bez aktywowanego transportera nie mamy w zasadzie czego szukać w niebezpiecznych obszarach, bo wyzbędziemy się zapasów i w zasadzie nic nie osiągniemy. Przy okazji wspomnę, że każdy zgon to cofnięcie całego postępu do momentu wyruszania z bazy. Poziom trudności jest więc wysoki i podejrzewam, że zadowoli jedynie hardkorowych entuzjastów gatunku, którym jednocześnie nie przeszkadza zbytnio zabawa w pojedynkę.
Na koniec pozostawiłem kwestię mikrotransakcji. Należy otwarcie powiedzieć, że rozwiązania zastosowane przez twórców są oburzające. Pierwsza rzecz to przymus wykupienia dodatkowego miejsca na nową postać, jeśli zechcielibyśmy zacząć zabawę od nowa w innym stylu, ale bez tracenia postępów z poprzedniej gry. Taka przyjemność kosztować ma nas 1,000 SV, czyli specjalnej waluty kupowanej za prawdziwe pieniądze bądź w niewielkich ilościach otrzymywanej w ramach bonusów. Jeśli chcemy nabyć 1,000 jednostek tej wyjątkowej waluty, będziemy zmuszeni wydać około 45 złotych. Kto by pomyślał, że przyjdzie nam kiedyś płacić lub czekać na taki „luksus”. To jednak nie wszystko. W pewnym momencie możemy zorganizować ekspedycję w poszukiwaniu zapasów. Bez dodatkowych opłat możemy pozwolić sobie tylko na jedną drużynę – o ile mamy wystarczającą ilość żołnierzy, których trzeba zlokalizować i ocalić. Co jeśli skończą się nam miejsca na kolejne zestawy wyposażenia? Spokojnie, można zakupić sobie nowe – wystarczy 300 SV za jedno dodatkowe miejsce. W takich momentach zastanawiam się, do czego jeszcze wydawcy i deweloperzy gier posuną się w testowaniu naszej tolerancji.
Metal Gear Survive mogło być naprawdę fajną grą. Wystarczyło dać więcej możliwości w zabawie z innymi graczami, zrezygnować z kilku nietrafionych pomysłów i nie starać się skłaniać graczy do wydawania kolejnych pokładów gotówki – i to jeszcze w tak chamski sposób. Gra brzmi i wygląda tak samo dobrze jak Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, ale to nic dziwnego, skoro mamy do czynienia z tym samym silnikiem i większością assetów. Nawet edytor postaci nie różni się zbytnio od tego w TPP. Mamy jeszcze naprawdę fajny, post-apokaliptyczny klimat i warstwę artystyczną. Pozostaje pytanie – dla kogo jest to gra? Pewnie niejeden fan serii się nią zainteresuje, ale mimo pewnych podobieństw, nie jest to coś, co zaspokoi głód na kolejne odsłony Metal Geara, bo z założeniami serii ma to niewiele wspólnego. Fanów gier survivalowych przekonywać pewnie nie trzeba, choć w dobie popularności gier, w które gra się głównie z kimś, Metal Gear Survive nie oferuje zbyt wiele.
Pozostaje żałować, że nie jest niczym lepszym. Podczas grania w The Phantom Pain niejednokrotnie pomyślałem, że zabrakło opcji zabawy z innymi graczami, choćby okazjonalnej. Tutaj niby jest, ale co z tego, skoro żeby móc się tam pobawić, trzeba spędzić dziesiątki godzin w nudnej kampanii? Próg wejścia jest bardzo wysoki, więc jeśli nie posiadamy poziomu w okolicach 20., nie mamy nawet po co zawracać sobie głowy. Z drugiej strony, wspomniane misje naprawdę potrafią wciągnąć, a dodatkowo bonusy, jakie otrzymujemy za ich wykonywanie, bardzo pomagają w rozbudowywaniu bazy. Obecnie nie potrafię jednak znaleźć przekonujących powodów, aby komuś tę grę polecić. Sytuacja może zmieni się po kolejnych łatkach, które pojawiają się dość często.
Grę do recenzji dostarczył nam polski dystrybutor - Techland Wydawnictwo.
Ocena - recenzja gry Metal Gear Survive
Atuty
- Ciekawy klimat i stylistyka
- Wciąga...
Wady
- …choć na krótko
- Mnogość nietrafionych pomysłów
- Oburzające mikrotransakcje
- Brak większych możliwości w kooperacji
- Niesprawiedliwy poziom trudności
- Nijaka fabuła
Metal Gear Survive miało potencjał, ale spóźniło się na rynek o kilkanaście miesięcy. Tym samym trudno ją polecić komukolwiek, bo poza ciekawym klimatem, nie oferuje za wiele.
Dodatkowo chamskie mikrotransakcje zdają się mówić „nie pozwól temu Metal Gearowi przetrwać”.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych