Recenzja: Konrad the Kitten (PS4/VR)
Konrad the Kitten to coś, czego się nie spodziewałem. Kto by pomyślał, że na PlayStation VR dostaniemy… Tamagotchi?
Konrad the Kitten jest symulatorem opiekowania się kotem. Mało tego, twórcy polecają przywiązać kontroler PS Move do pluszaka, żebyśmy mieli wrażenie, że rzeczywiście trzymamy zwierzaka. Gdy zobaczyłem na zwiastunie drewniane animacje i nie najlepszą grafikę, musiałem własnoręcznie pomachać nieżywym/wypchanym kotem w wirtualnej rzeczywistości. To było zbyt absurdalne, żeby było prawdziwe. I takie właśnie jest.
Pamiętacie Tamagotchi? Małe ekraniki z kilkoma przyciskami wymagały od nas opieki nad cyfrowym stworzonkiem, a zaniedbywanie podopiecznego kończyło się jego śmiercią. Może i głupawe założenia, ale kiedyś dzieciaki się tym bawiły. Ja dostałem takie urządzonko od przeprowadzającej się koleżanki na pamiątkę i… no, zdechł mi. Ale parę dni o niego dbałem. Wystarczająco, żeby zrozumieć, że Konrad the Kitten zupełnie minęło się z powołaniem.
Deweloper miał oryginalny pomysł, tyle że nie potrafił uchwycić tego, co niegdyś podobało się ludziom w Tamagotchi. Przede wszystkim, gogle PlayStation VR nie są odpowiednie dla dzieci poniżej 12 roku życia, także nie mówimy tu o produkcji dla przedszkolaków. Co więcej, wszystko, co robimy z naszym kotem, uszczupla jego pasek energii. Twórcy już w notatkach do kopii recenzenckiej zaznaczyli, że grę powinno się włączać raz dziennie na jakieś dwadzieścia minut. I nawet jeśli nie chowacie gogli VR do pudła po każdym użyciu, nie wystarczy tutaj standardowe ułożenie sprzętu, bo kamera musi być skierowana na podłogę – i to pod odpowiednim kątem! Jaka jest więc szansa, że nastolatek będzie rozkładał sobie codziennie PS VR, żeby kilkanaście minut pobawić się z wyglądającym na nieżywego kotem?
Ale odkładam te absurdalne wymogi na bok. Autorzy zaznaczają, że nie jest to duża gra, a ciekawy eksperyment, zresztą sam się o to prosiłem. Na potrzeby tekstu założę więc, że wszystko wymienione w poprzednim akapicie nie stanowi problemu. Co dostajemy? W dużej części – symulator czekania. Nie ma tu żadnych przycisków, jedynie przenosimy kota (w rzeczywistości kontroler PS Move z pluszakiem lub bez) w odpowiednie miejsca, wybierając lokację i rozpoczynając interakcję. Konrad jest spragniony? Stawiamy go koło miski z wodą i czekamy jakieś 20 sekund. Chce pospać w kartonie? Wkładamy go i czekamy. Uganiać się za motylem? Kładziemy kota w odpowiednim miejscu i czekamy aż sobie wykona kilka (sztywno animowanych) skoków.
Oprócz czekania i gapienia się na nienaturalne ruchy czterołapa, jest tu kilka minigier. Mogą się odpalić losowo po wykonanej akcji i nie mamy wpływu na to, co będziemy musieli zrobić. Raz łapiemy biegające myszy, innym razem ostrożnie przesuwamy kota między obręczami, jeszcze innym – musimy pozrzucać różne rzeczy ze stołu. Łącznie pięć minigier, które oferują jakieś wyzwanie, ale to, że nie możemy ich sami włączyć tylko zostajemy do nich losowo przymuszani, nie było zbyt dobrym rozwiązaniem. Raz przez dwa dni musiałem nieustannie łapać myszy, nie mogąc wylosować niczego innego. A co wygrywamy za wysokie wyniki? Jedyną nagrodą są monety i za nie można kupić rozmaite ozdoby dla kota czy inny kolor sierści, ale nie wpływa to na rozgrywkę.
I tak naprawdę to wszystko. Na przestrzeni pięciu lokacji wypełniamy zachcianki kota, czyli kładziemy go na ziemi i czekamy. Przy okazji zwiększamy poziom Konrada, co odblokowuje nowe aktywności i rzeczy w sklepie, ale rozgrywki za bardzo to nie zmienia. Więcej interakcji jest w minigrach, tyle że jesteśmy do nich zmuszani wtedy, kiedy grę najdzie taka ochota. I nie możemy grać dłużej niż kilkanaście minut, bo zmęczony kot zwyczajnie blokuje nam całą zawartość produkcji.
Nie, nie wziąłem tego tytułu, żeby go wyśmiać. Słysząc o założeniach, nie miałem pojęcia, jak pomysł na Tamagotchi miałby się sprawdzić w grze VR. Niestety, deweloper też nie miał pojęcia, a jego próba (choć ciekawa!) nie ma szans trafić do kogokolwiek. Bo nawet jeśli dziecku (powyżej 12 lat, nie psujcie młodszym oczu!) zabawa z Konradem się spodoba, to za chwilę kot się zmęczy, a gracz zostaje z rozstawionym sprzętem PS VR, siedząc bezradnie na ziemi. Poza tym nazwijcie mnie nieczułym, ale ciężko się przywiązać do tak sztywnie animowanego zwierzaka z martwymi oczami, nawet jeśli w rzeczywistości trzymam pluszaka z doczepionym PS Move’em. Skrajnie proste pod względem grafiki Tamagotchi działało, bo było przenośne i oryginalne. Tutaj nie ma ani jednego elementu, który by ratował produkcję. Na pewno nie za 63 zł w PS Store.
Gra recenzowana była na PS4 Pro
Kod do recenzji dostarczył nam deweloper
Ocena - recenzja gry Konrad the Kitten
Atuty
- Odważna próba…
Wady
- … choć nieprzemyślana
- Wiele ograniczeń
- Zabawa w czekanie albo przymuszanie do minigier
- Brzydka oprawa graficzna i sztywne animacje
Opieka wypchanym kotem na PlayStation VR bez grupy docelowej. Chciałoby Wam się rozkładać cały sprzęt i kierować kamerę na podłogę, żeby pobawić się (to znaczy – poczekać) 15 minut dziennie?
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych