Recenzja: The Lost Child (PS4)
The Lost Child zabiera nas do alternatywnego świata, gdzie jako młody reporter pomagamy ślicznej anielicy odnaleźć zaginioną siostrę, przy okazji walcząc z siłami zła. Czy jednak budżetowy miks Persony z Pokemonami jest w stanie przyciągnąć kogokolwiek?
Na początek dobra wiadomość – za The Lost Child odpowiada Takeyasu Sawaki, twórca oryginalnej, ale niedocenionej gry akcji na poprzednią generację konsol El Shaddai: Ascension of the Metatron. Tym razem jednak mamy do czynienia z połączeniem prostej noweli graficznej z równie prostym dungeon crawlerem jRPG, bez związku fabularnego z wymienionym wcześniej tytułem, nie licząc kilku przewijających się postaci (m.in. Henoch czy Lucyfer). W sumie przyjęta koncepcja mogłaby się udać, gdyby nie cięcia z powodu niskiego budżetu gry sprawiające, że rozgrywka nie jest tak zajmująca jak początkowo się wydawała.
Sam scenariusz został ciekawie poprowadzony przez Lucyfera łamiącego czwartą ścianę. Lucyfer snuje swoją opowieść rozgrywającą się w czasach nam współczesnym, ale (jak sam twierdzi) w alternatywnej rzeczywistości. Wcielamy się w rolę Hayato, młodego reportera podrzędnego magazynu o zjawiskach paranormalnych LOST, prowadzącego śledztwo odnośnie serii samobójstw w metrze. Niestety igranie z siłami nieczystymi to proszenie się o kłopoty i Hayato unika śmierci tylko dzięki pomocy tajemniczej kobiety. Jakby tego było mało, wchodzi w posiadanie dziwnej walizki i wizytę składa mu rudowłosa anielica imieniem Lua, żądająca od niego pomocy w odnalezieniu zaginionej siostry. Młody dziennikarz wraz ze swoją uroczą towarzyszką rozpoczyna śledztwo wpychające go w sam środek wojny pomiędzy Niebiosami a demonami i upadłymi aniołami.
Jak wspomniałem wcześniej, podróż naszej pary przez znane miejsca zjawisk paranormalnych w Japonii potrafi przyciągnąć na dłużej przede wszystkim dzięki interesującym postaciom spotykanym po drodze oraz mieszance motywów biblijnych, egipskiej mitologii i miejskich legend. Boli z kolei stosunkowo mały rozmach całej opowieści – brak dodatkowych wątków z prawdziwego zdarzenia oraz, chociaż ciekawa, to jednak mizerna obsada bohaterów pobocznych. Również sam protagonista nie ma wiele do gadania oprócz okazjonalnych wyborów odpowiedzi w trakcie dialogów, z kolei towarzysząca mu anielica wręcz przeciwnie – tryska energią, jest wygadana, a jej reakcję są spontaniczne. W każdym razie szybko ją polubimy. To ze względu na nią byłem zaintrygowany tym, co wydarzy się dalej, i uważam tło fabularne za dobre, mimo pewnych zgrzytów i czasem braku logiki niektórych wydarzeń
Sama rozgrywka także nie należy do rozbudowanych i składa się z dwóch części. W części nowelkowej, prowadząc śledztwo, odwiedzamy poszczególne lokacje Japonii, przepytując ludzi, by posunąć fabułę naprzód i uzyskać namiary na nowe „powłoki” (tutejsze lochy). Nic szczególnie wciągającego, ale ujdzie w tłoku, zwłaszcza że za kończenie spraw otrzymujemy cenne materiały bądź nowe ataki. Podobnie jest w trakcie eksploracji lochów – tradycyjnie przemierzamy kolejne piętra z pierwszoosobowego widoku, by na końcu stoczyć fabularną walkę z bossem. Szkoda tylko, że ta część rozgrywki z czasem coraz bardziej nuży. Dungeony, to fakt, są bardzo rozbudowane, ale tytuł nie posiada takiego rozmachu, by zaglądać w każdy zakamarek, mimo że twórcy starali się urozmaicić eksplorację zagadkami logicznymi i pułapkami. Sytuację częściowo ratuje sama fabuła, bowiem gdy znudzi się nam przemierzanie labiryntów, warto wrócić na powierzchnię i rozpocząć inne nowo dostępne śledztwo, ale to wciąż trochę za mało.
Z drugiej strony istniej pewne urozmaicenie całej zabawy – chwytanie demonicznych przeciwników i wcielanie ich do swojej drużyny. Jest ich całkiem sporo oraz posiadają zróżnicowane umiejętności, z których będziemy korzystać, by szybko i skutecznie rozprawiać się z innymi napotkanymi adwersarzami. W sumie początkowo łowy są właściwie obowiązkowe, bo chociaż Lua i Hayato też potrafią solidnie przyłożyć, to jednak złapane maszkarony będą naszą siłą uderzeniową, bowiem w trakcie walki bardziej liczą się zdolności oraz wrażliwość/odporność na poszczególne żywioły niż standardowa broń. Główny bohater posiada do tego unikatowy oręż – blaster Gangur zadający potężne obrażenia, ale służący przeważnie do chwytania kolejnych demonów podczas walki. Jeśli ktoś lubi typowo pokemonową rozgrywkę, może go to nawet zainteresować, ale ja osobiście poprzestałem na kilku ulubionych potworach i nie odczuwałem potrzeby zebrania całej menażerii.
O samej walce natomiast nie ma zbyt wiele do napisania, ot, prosta turówka, gdzie nasi bohaterowie plus trójka posiadanych chowańców toczą boje z im podobnymi. Wydajemy po prostu odpowiednie polecenia i rozpoczynamy starcie. Pewnym wyróżnikiem jest jedynie wspomniany Gangur oraz możność zmiany demonów w trakcie walki na inne, obecne w podręcznej kieszeni. Szkoda tylko, że starcia te nie wzbudzają większych emocji – na krótką metę sprawiają pewną przyjemność, lecz z czasem najchętniej chciałoby się pominąć nadmiar bitew, co w sumie można zrobić dzięki pewnym przedmiotom. Przyczynia się do tego brak większego wyzwania (poza jedną specjalną lokacją), nawet jeśli mamy kłopoty z wrogami – wystarczy zdobyć jeden czy dwa dodatkowe poziomy doświadczenia, by sobie z nimi poradzić. Cieszy natomiast fakt, że rozwój postaci pozostawiono w naszych rękach – Hayato i Lua zyskują na sile dzięki punktom umiejętności, a demony poprzez wydatkowanie na nie zdobytej karmy.
Warstwa wizualna również jest nierówna i o ile tła czy sylwetki postaci w trakcie dialogów wyglądają dobrze (mimo celowej karykaturalności), to po wystroju powłok (a raczej jego braku) widać, ze tytuł przygotowywany był raczej z myślą o PS Vicie i Switchu. Niestety rażą szarzyzną i pustką pozbawioną jakichkolwiek detali (poza kilkoma wyjątkami). Lepiej jest z wyglądem dwuwymiarowych demonów i upadłych aniołów, przeważają oczywiście zapożyczenia z różnych mitów i miejskich legend, ale co bardziej oryginalne mieszańce różnego rodzaju także się przewijają. W każdym razie, mimo iż część nowelkowa trzyma jakieś standardy, widać, iż tytuł na PS4 trafił raczej przypadkiem. Co ciekawe, w grze obecny jest niemal pełnoprawny angielski dubbing (oraz oryginalne japońskie głosy), a nie tylko zestaw chrząknięć, westchnień i okrzyków cechujące tego typu budżetowe produkcje.
The Lost Child, nawet jak na budżetowy tytuł, zostało ostatecznie wykonane bardzo nierówno. Ciekawe koncepcje pomieszane są z nieprzemyślanymi rozwiązaniami, a kiepska oprawa graficzna w trakcie zwiedzania lochów również nie zachęca do dłuższego obcowania z grą. Na szczęście warstwa fabularna jest wystarczająco dobra, by podnieść nieco ocenę, ale fani zarówno gatunku visual novel, jak i dungeon cralwerów bez problemu znajdą o wiele lepsze pozycje na rynku. Niestety ambicje znów przerosły dostępne środki finansowe.
Grę do recenzji dostarczył nam wydawca - NIS America
Ocena - recenzja gry The Lost Child
Atuty
- Pomysł na fabułę
- Anielica Lua i bohaterowie poboczni
- Możność chwytania wrogów i wcielania ich do drużyny
- Względna swoboda rozgrywki
Wady
- Oprawa graficzna odwiedzanych lochów
- Starcia nazbyt uproszczone i wyprane z emocji
- Niektóre rozwiązania wywołują jedynie irytacje
- Mimo swobody, rozgrywka nie oferuje specjalnie wiele
- Budżetowość tytułu widoczna na każdym kroku
Miks gatunkowy visual novel i dungeon crawlera wplątujący nas we współczesną wojnę pomiędzy Niebem a siłami nieczystymi. Pomysł dobry, wykonanie średnie, chociaż scenariusz sam w sobie potrafi się obronić.
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych