Destiny 2: Porzuceni - recenzja gry. Odkupienie
Jak to jest, kiedy kiepski z Ciebie bokser i dostajesz raz za razem po pysku? Padasz na dechy, cały we krwi, ale się nie poddajesz i walczysz dalej. Aż wreszcie nadchodzi ten moment i walka, w której ładujesz w przeciwnika wszystkie swoje bomby... Bungie to taki pięściarz.
Wyobraźmy sobie bowiem, że studio z Bellevue to facet będący raczej średnim bokserem. Kiedyś odnosił wielkie sukcesy, ale to minęło. Życie ma teraz dość podłe. Błąd na błędzie - i na ringu i w domu. W dodatku sprzedawał walki. Nie był przykładem idealnego człowieka. Ale pewnego dnia wszedł na ring i wygrał w pięknym stylu.
Dlaczego o tym piszę? Bo patrzę na Bungie i widzę poobijanego boksera wagi ciężkiej. Łuk brwiowy rozcięty, nos złamany, ludzie na trybunach buczą. A chłop stoi i dalej przyjmuje ciosy. Dodatek Porzuceni do Destiny 2 to jego prawy sierpowy. Walnął mnie z siłą młota.
To, co nie zostało wypowiedziane
Jakiś czas temu przedstawiałem Wam już moje wstępne wrażenia z obcowania z Porzuconymi (choć wolę angielskojęzyczną nazwę Forsaken). Już wówczas byłem zachwycony zmianami oraz rozmachem całego rozszerzenia. Okazuje się bowiem, że - w kompletnym kontraście do tego, co dotychczas działo się w Destiny 2 - im dalej w las, tym lepiej!
DLC Porzuceni tylko pozornie zdaje się iść ścieżką utartą przez Bungie i do znudzenia odtwarzaną z każdym, coraz bardziej dennym i niezbyt zaskakującym rozszerzeniem. Śmierć tak kluczowej postaci jak Cayde-6 została sprzedana graczom i przetrawiona przez niczym hamburger w trakcie długiej kampanii marketingowej poprzedzającej debiut dodatku, dlatego patrzyłem się na nią już na początku kampanii z całkowitym niemal zobojętnieniem. Jednak prawdziwe serce Porzuconych tętni - jak się miało później okazać - zupełnie gdzie indziej. W tym, co niedopowiedziane i ukryte. W zupełnym kontraście zresztą do podawanych do tej pory na talerzu wrażeń. O ile główny wątek fabularny wiodący nas przez poszukiwanie odpowiedzialnego za śmierć Cayde'a księcia Uldrena trwa ok. 4-6 godzin, wiodąc nas przez nową lokację o nazwie Splątany Brzeg (Tangeled Shore), tak pod jego koniec, oglądając niejednoznaczny finał, zaczynamy zauważać tę drastyczną zmianę w podejściu do gracza.
Nowa filozofia obecna w Destiny 2 w pełni rozbrzmiewa jednak dopiero, gdy po pozornym epilogu trafiamy do Śniącego Miasta. Ta stricte engame'owa lokacja to zupełnie nowa jakość w kwestii tworzenia uniwersum w tej serii. Ściśle powiązana z całym wątkiem fabularnym zdeprawowanego księcia Przebudzonych (Awoken) oraz jego zaginionej siostry - Królowej. Co ważniejsze, ma wiele sekretów, których odkrywanie to niesamowita wręcz przyjemność, bowiem łączy najlepsze cechy gameplay'owe z tzw. enviromental storytelling (opowiadanie przez otoczenie). Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Śniące Miasto zmienia się i ewoluuje. Pierwsza zmiana nastąpiła po tym, jak pierwsza ekipa graczy ukończyła nowy Raid i nie ma być zmianą ostatnią. Ponadto miasto funkcjonuje jednocześnie w dwóch różnych rzeczywistościach, z czym wiążą się pewne bardzo ciekawe aktywności poboczne, puzzle, a nawet Wydarzenia Publiczne (Public Eventy, swoją drogą o zupełnie nowej, niespotykanej dotąd skali). Dodajmy do jeszcze tego istotny fakt, że wszystkie nowe miejscówki wyglądają w Porzuconych wręcz fenomenalnie.
[ciekawostka]
To wszystko sprawia, że znów można czerpać przyjemność zarówno ze zwykłej eksploracji, jak i wypełniania powtarzających się zadań oraz wyzwań. Tych jest więcej niż kiedykolwiek, bowiem do łask wracają fabularne misje heroiczne, nie zabraknie oczywiście Szturmów (Strike'ów) i Nocnych Szturmów (Nightfalli), zbierania przedmiotów, eksplorowania nowych, większych Utraconych Sektorów (Lost Sectorów) etc. Świat wciąż jest wielką piaskownicą do zabawy, ale podobnie jak w przypadku The Taken King, nie eksplorujemy go mechanicznie i bezrefleksyjnie. Kontekst fabularny poukrywany w różnych miejscach oraz poprzez rozliczne sekrety nadaje całej zabawie tak bardzo potrzebnej głębi. Możemy zupełnie nie zwrócić na to uwagi i bawić się dalej w zbieranie najlepszego możliwego sprzętu, a możemy wsiąknąć w to na dobre.
Pomaga w tym również lepiej zorganizowany opis świata gry, skryty w jednej z kategorii Triumfów. W miarę postępów, znajdowania nowych przedmiotów czy odkrywania nowych miejsc zyskamy tam nowe wpisy odkrywające tajemnice uniwersum i nowych postaci. Szkoda, że brakuje w nich grafik umilających lekturę, jak to ma miejsce w wielu encyklopediach implementowanych w grach wideo, ale to i tak najlepiej zorganizowany zbiór informacji o Destiny w dotychczasowej historii serii.
Wspomniałem o postaciach i nie bez przyczyny. Choć to wciąż w pewnym sensie typowe dla D2 "placeholdery" dające nowe misje i przedmioty, to jednak ich rola w fabule została znacznie rozszerzona. Od razu polubiłem grubego i cwanego Pająka będącego w Splątanym Brzegu odpowiednikiem Jabby z Gwiezdnych wojen, zaś powracająca z "jedynki" Petra ma wyrazisty charakter i silną motywację do działań. W kwestii budowania przekonywujących postaci to lepiej niż wszystko, co do tej pory znalazło się w Destiny 2.
Zabawa i swoboda
Żadna z tych rzeczy nie miałaby jednak znaczenia, gdyby nie odpowiednio dobra rozgrywka. Nie od dziś wiadomo, że w Destiny strzela się najlepiej. Dzięki Porzuconym niewiele gorzej się również eksploruje. Ważne jednak, że Bungie wreszcie wyszło w pewnych kwestiach poza strefę swojego komfortu i zaoferowało kilka nowych, naprawdę ciekawych pomysłów. Najważniejszym z nich jest oczywiście Gambit, nowy tryb PvPvE, w którym wraz z 3 innymi ludźmi ścieramy się nie tylko z przeciwnikami kontrolowanymi przez SI, ale również dokonujemy jednoosobowej inwazji (bądź ją odpieramy) do strefy drużyny przeciwnych graczy, by pomieszać im szyki. Na papierze Gambit nie brzmi szczególnie wystrzałowo, ale - do cholery! - wystarczy trochę pograć, by dać się wciągnąć na całego w ten dynamiczny i nieprzewidywalny tryb.
Podobnie zresztą jak Tygiel (Crucible), czyli tryb PvP, który znowu wkręca na całego. Bungie odpuściło niemal całkowicie zmiany, których dokonało na potrzeby D2. Postawiło na swobodę i nieskrępowaną zabawę. Gram już sporo, niejeden mecz za mną i nadal nie mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, czy jest w tym wszystkim jakikolwiek balans. Ale czy to ważne, jeśli do gry znowu wróciła frajda z efektownych zabójstw przeciwnika, wspaniałych powrotów całej drużyny z - wydawałoby się - przegranej pozycji, czy epickich "wjazdów na kwadrat" z odpalonym superem? A właśnie, nowe drzewka subclass to również tona zabawy. Bardzo podoba mi się pomysł, że o ile pierwsze nowe drzewko dla danej klasy zyskujemy po zakończeniu kampanii, to na kolejne trzeba w pocie czoła zapracować (na jedno w Ślepej Studni/Blind Well - specjalnej publicznej miejscówce w Śniącym Mieście, a na drugie w trakcie Raidu). Zresztą filozofia "zapracowywania" i "grindu" wróciła do Destiny 2 w pełni. Egzotyki wypadają niezmiernie rzadko, a przy zdobyciu niektórych - wynikających z questów - trzeba się konkretnie napocić. Nie każdemu może się taka zmiana podobać, ja jednak jestem przekonany, że dzięki temu znowu zdobywanie rzadkich przedmiotów będzie przynosiło w grze satysfakcję.
Satysfakcjonujące są też nowe Szturmy (Strike'i). To zupełnie nowa jakość w D2. Dynamiczna potyczka z przeciwnikami pomiędzy nadjeżdżającymi pociągami, konfrontacja z pewną wiedźmą Hive'ów funkcjonującą w dwóch formach - rzeczywistej i astralnej, czy wreszcie niesamowicie widowiskowy i zarazem skomplikowany szturm w samym sercu Śniącego Miasta, gdzie sami lawirujemy między różnymi wymiarami. Zarówno przeprawa przez nie, jak i starcia z bossami wymagają czegoś więcej niż mocnej pukawki. Świetnym zresztą pomysłem było umieszczenie w trakcie kampanii Baronów Uldrena, na których trzeba polować. Każdy z nich to unikalny boss, z którym walczy się w nieco innych, pomysłowych okolicznościach. Ukoronowaniem świetnej rozgrywki jest wreszcie Raid. Nie będę Was oszukiwał - nie udało mi się go ukończyć, choć wraz z moją drużyną trochę powalczyliśmy i znów czuć prawdziwego ducha Raidów z D1 (wreszcie wracają pomniejsi bossowie!). Zresztą jego audiowizualna oprawa bije wszystko, co było dotychczas w "dwójce".
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden dość nieprzyjemny fakt. Wraz z debiutem Porzuconych Destiny 2 działa wyraźnie gorzej (przynajmniej po odpaleniu na zwykłej PS4, na której testowałem kod) - i tak już długie czasy doczytywania uległy drastycznemu wydłużeniu, zresztą menu wczytuje się również wyraźnie dłużej. Życie uprzykrzają też częstsze spadki animacji - coś, co do czasów pierwszego dodatku do D2 nie miało prawie miejsca, wraz z drugim zaczęło się pojawiać w trakcie niektórych aktywności, a teraz staje się powoli standardem. To tylko świadczy o tym, że obecna generacja nie jest już w stanie udźwignąć wizji artystycznej Bungie oraz jej problematycznego silnika graficznego.
Tylko krowa nie zmienia zdania
Nie raz i nie dwa pisałem już, że Bungie bardzo trudno będzie odzyskać zaufanie fanów, po tym, co stało się z Destiny 2 na przestrzeni roku. Ba, byłem nawet momentami przekonany, że nigdy więcej już nie spojrzę na tę grę przychylnym okiem. Porzuceni, jak ten wspomniany na początku bokser, udowodnili mi jednak, że nigdy niczego nie należy być pewnym i tylko krowa nie zmienia zdania. Zwłaszcza jeśli dostaje się mocnym sierpowym w postaci świetnie wykreowanego świata i fabuły oraz lewym prostym w formie jeszcze lepszego gameplay'u.
D2 ociera się o ideał i jest mu do tego jeszcze bliżej (choć nieznacznie) niż swego czasu było The Taken King. Nie żartuję. To dzięki wszystkim wprowadzonym zmianom, wspaniałej, przemyślanej fabule, która wreszcie wychodzi poza samą kampanię i w epickim stylu jest kontynuowana przez cały engame. Dzięki doskonałemu Gambitowi, zmianom w PvP, nowym przedmiotom oraz aktywnościom do zaliczenia. Dlaczego więc widoczna poniżej ocena idealną nie jest? Z prostego powodu. Wszystko to stało się o wiele za późno i jest o wiele za drogie. Cena samego dodatku to 169 zł, a trzeba przy tym pamiętać, że przecież do odpalenia Porzuconych musimy posiadać dwa wcześniejsze DLC. Nie odmawiam Bungie ogromu pracy włożonego w tę epicką przygodę, jaką są Porzuceni. To widać dosłownie na każdym kroku. Ci goście zasługują na uczciwą zapłatę!
Jednak z uwagi na wszystkie swoje wcześniejsze błędy, brak szacunku dla fanów i pogoń za zyskami kosztem społeczności, należał się graczom jakiś gest dobrej woli. Pośrednio znajdujemy go w formie Destiny 2 za darmo w PlayStation Plus, ale nie jest on dostępny dla każdego. Dlatego też niesmak pozostaje. Destiny 2: Porzuceni to pełnoprawny sequel, tak jak swego czasu Destiny: The Taken King był pełnoprawną, skończoną wersją pierwszej gry. Ja jestem skłonny to zaakceptować, ale w pełni rozumiem ludzi, którzy na taki układ z twórcami nie pójdą. Mają do tego prawo.
Ocena - recenzja gry Destiny 2: Porzuceni
Atuty
- Kampania angażuje
- Śniące Miasto i wszystkie jego mechanizmy
- Przebogaty endgame i masa nowej zawartości
- Głębokie, pozytywne zmiany w systemie
- PvP znowu jest świetny
- Gambit to doskonały, nowy tryb
- Warstwa audiowizualna
Wady
- Mimo bogatej zawartości - cena
- Spadki animacji
- Dłuższe czasy doczytywania
Porzuceni są dla Destiny 2 tym, czym swego czasu było The Taken King dla Destiny 1. Gra Bungie wreszcie wygląda jak pełnoprawny sequel. Szkoda tylko, że musieliśmy czekać na to rok czasu i wydać tak dużo pieniędzy...
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (74)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych