Valkyria Chronicles 4 - recenzja gry. Powrót do formy

Valkyria Chronicles 4 - recenzja gry. Powrót do formy

Michał Włodarczyk | 30.09.2018, 08:30

Sega nie zwalnia tempa. Po kilku znakomitych odsłonach serii Yakuza czy bardzo ciepło przyjętym Sonic Mania Plus, japońska firma dostarczyła na rynek kolejną perełkę. Valkyria Chronicles 4 to gra, na którą czekali wszyscy fani oryginału z 2008 roku.

Valkyria Chronicles zadebiutowało okrągłe dziesięć lat temu na PlayStation 3. Oryginalne połączenie strategii turowej i czasu rzeczywistego, okraszone interesującym scenariuszem i śliczną oprawą wizualną, z miejsca zdobyło sympatię fanów zerojedynkowej japońszczyzny i nie tylko. Produkcja Segi okazała się wielkim sukcesem artystycznym, zgarniając mnóstwo branżowych nagród, a przy tym sprzedała się całkiem nieźle. Niestety, oszczędność i ogromna baza posiadaczy PSP w Japonii skłoniły wydawcę do tego, by dwie kolejne odsłony wypuścić na handhelda Sony. "Dwójka" zadebiutowała u nas pod koniec 2010 roku, z kolei trzecia część nigdy nie trafiła na Zachód. Żenująco słaby skrypt do drugiej odsłony oraz kompromisy związane z przesiadką na przenośny sprzęt, zadecydowały o tym, iż kontynuacje hitu z PS3 nie zdobyły takiego uznania i popularności jak oryginał. W połowie zeszłego roku ukazał się jeszcze dziwny spin-off pt. Valkyria Revolution, który poniósł klęskę na każdym polu, na szczęście to już przeszłość - pełnoprawna część czwarta, stworzona z myślą o konsolach stacjonarnych, pod niemal każdym względem wytrzymuje porównania do kultowej "jedynki".

Dalsza część tekstu pod wideo

Cytryna do kawy

Akcja gier z cyklu Valkyria Chronicles toczy się na fikcyjnym kontynencie Europa, pod wieloma względami przypominającym prawdziwy Stary Kontynent lat 30. ubiegłego wieku. Inna jest sytuacja geopolityczna, nie brakuje elementów fantastycznych, jednak jak na dłoni widać, że autorzy scenariusza inspirowali się tragiczną historią XX-wiecznej Europy. Ragnite to surowiec wykorzystywany w wielu dziedzinach życia - niezwykle cenny dla wojska, używany także w medycynie, staje się powodem wojny pomiędzy dwoma mocarstwami. Mamy rok 1935, a położone na Wschodzie, ekspansywne Imperium atakuje Federację Atlantycką, inicjując wielki konflikt, określany jako Druga Wojna Europejska. Siły agresora wyraźnie przeważają, spychając Federację do głębokiej defensywy. W pierwszej odsłonie śledziliśmy losy Oddziału 7, broniącego maleńkiego kraju Gallia, położonego między wojującymi stronami. Akcja "czwórki" ma miejsce mniej więcej w tym samym czasie, jednak opowiada historię żołnierzy walczących po stronie Federacji, a konkretnie dowodzonego przez młodego Claude'a Wallace'a Oddziału E, który po kilku sukcesach na polu bitwy zostaje dostrzeżony przez dowództwo. Główny bohater wraz ze swoimi żołnierzami ma pokierować kontruderzeniem pod nazwą Operacja Północny Krzyż (w oryginale - Operation Northern Cross), przenosząc konflikt na terytorium wroga. Siły zbrojne przeciwnika to jednak nie jedyne zmartwienie Oddziału E, gdyż po stronie Imperium walczy również tajemnicza Valkyria...

Aby czerpać przyjemność ze śledzenia historii, znajomość poprzednich części nie jest wymagana. "Czwórka" bardzo dobrze funkcjonuje jako samodzielny tytuł, choć osoby, które ukończyły starsze odsłony, znajdą tutaj wiele odniesień zwłaszcza do oryginału. Na polu fabularnym gra jest bardzo interesująca, poruszając przy okazji wiele trudnych kwestii, które towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Wiele ciepłych słów można napisać również o bohaterach tej historii, walczących zarówno po stronie Federacji (wspomniany Claude, blondwłosa Riley Miller, nieco wycofana Leena Schulen), jak i Imperium (Crymaria Levin czy Klaus Walz). Niestety, pozytywne wrażenie psuje niekonsekwencja scenarzystów, którzy uznali, że w konwencji anime można pokazać wszystko. W rezultacie bohaterowie nierzadko rozmawiają na tematy skrajnie infantylne zaraz po tym, jak otarli się o śmierć czy byli świadkami okrucieństw wojny. Dodajmy do tego, że niektóre postaci drugoplanowe to absolutnie sztampowe persony, wyciągnięte żywcem z przeciętnego serialu animowanego. Kilka naleciałości wprost z japońskich animacji było także w "jedynce", jednak w tamtym przypadku zmiany konwencji w poszczególnych scenach nie były aż tak odczuwalne. W związku z tym nawet fani twórczości Japończyków mogą czasami poczuć się jak ktoś, komu wrzucono cytrynę do kawy. Odniosłem przy tym wrażenie, że im dalej w las, tym mniej podobnych zgrzytów, poza tym całość w żadnym wypadku nie zbliża się do fatalnej pod tym względem części drugiej, której bliżej było do takich dzieł, jak serie Mana Khemia czy Atelier Iris.

 

Zimowy żołnierz

Charakterystyczny dla Valkyria Chronicles system bitewny BLiTZ (Battle of Live Tactical Zones), łączący w sobie mechanikę turową oraz real-time'ową, nie postarzał się w ogóle, oferując wiele taktycznych możliwości i dostarczając dużych emocji. Kiedy dochodzi do starć, rozgrywka opiera się na osobliwym połączeniu zabawy w czasie rzeczywistym z "turówką". Na polu walki wystawiamy określoną liczbę żołnierzy - gdy aktywujemy konkretną postać, możemy nią kierować aż do wyczerpania puli punktów ruchu. Manewrując postacią, narażeni jesteśmy na ataki adwersarzy, gdyż wszystko dzieje się w czasie rzeczywistym. Gdy tylko jednak przystaniemy i wydamy odpowiednią komendę, akcja zatrzymuje się, a my możemy swobodnie wybrać cel i - po namierzeniu oponenta - otworzyć ogień. Analogicznie postępujemy resztą zespołu (także w czołgu czy wozach opancerzonych), po czym kończymy turę naszego działania. Najlepiej kończyć ruch naszych żołnierzy za osłonami terenowymi, ponieważ później swoje manewry wykonują nieprzyjaciele. Wykorzystanie słabych punktów wrogich czołgów i żołnierzy jest kluczowe, lecz właśnie po to oddano nam do dyspozycji szereg różnych klas. Przykładowo, zwiadowcy mają największy zasięg ruchu i ostrzału, ale posiadają niską odporność. Z kolei ciężka piechota wyposażona jest w potężną broń palną, tyle że jest mało mobilna. Łącznie w grze znalazło się sześć klas żołnierzy, gdzie zupełnie nową reprezentuje grenadier. Co istotne, podnosząc poziom doświadczenia jednej klasy, wzmacniamy jednakowo wszystkich bohaterów o tej charakterystyce. Oczywiście, możemy także przypisywać im dodatkowe wyposażenie według naszego uznania.

Pomiędzy misjami usprawniamy także sprzęt i czołg, powtarzamy (jeśli mamy taką potrzebę/ochotę) zaliczone już zadania czy wykonujemy misje poboczne. Są one o tyle istotne, że tylko w taki sposób możemy niewelować negatywne cechy danych postaci. Jeśli w kolejnych misjach wyślemy w bój żołnierzy, którzy się "lubią" lub wręcz przeciwnie - wolą walczyć bez postaci X u boku - zyskamy kilka miłych bonusów. Nowinkami w tej odsłonie są system Brave (wzrasta bojowy potencjał żołnierzy znajdujących się blisko śmierci) oraz ratujący poległych wojaków pies-medyk. Rdzeń rozgrywki, pomimo dziesięciu lat na karku, jest bardzo zdrowy, a niektóre misje fabularne swoim skomplikowaniem potrafią dać satysfakcję nawet weteranom konsolowych strategii (duże mapy), jednak dwa największe felery oryginału obecne są również i tutaj. Zarówno postaci, jak i czołg potrafią w nienaturalny sposób blokować się na elementach otoczenia, co niekiedy prowadzi do frustrujących porażek. Nadal nie poprawiono też kwestii oceniania naszych dokonań na polu bitewnym - system nagradza graczy, którzy nacierają na pozycję wroga "na Jana", nie zaś ostrożne, taktyczne podejście, które zabiera większą liczbę tur (mniejsza ilość bonusów i punktów doświadczenia). Aby wyciskać z misji jak najwięcej, warto nauczyć się grać w taki sposób, by zużywać jak najmniej punktów ruchu, jednocześnie eliminując dużą liczbę adwersarzy. W oryginale zdarzały się nagłe skoki poziomu trudności w zadaniach głównych, tym razem jest ich znacznie mniej, w dodatku producent przygotował tryb Easy - również z myślą o graczach, których interesuje przede wszystkim strona fabularna.

Chodź, pomaluj mój świat

Ukończenie wątku głównego to zadanie na co najmniej trzydzieści godzin, a jeśli chcemy wydusić z gry wszystkie soki - nawet dwa razy więcej. Kroku świetnej rozgrywce, niezłemu scenariuszowi i zadowalającej liczbie atrakcji, dotrzymuje oprawa audiowizualna. Dzięki silnikowi graficznemu CANVAS gra przypomina ruchomą fotografię z minionej epoki, zachwycając także bogatą kolorystyką, stylowym interfejsem i menusami. W związku z dominującą w tej odsłonie scenerią zimową, autorzy dodali wiele efektów, na otoczenie nałożono więcej detali, poprawiono też animacje postaci, lecz efekt finalny jest zadziwiająco podobny do tego, co widzieliśmy dziesięć lat temu. Na wysokości zadania ponownie stanął Hitoshi Sakimoto, tworząc bogatą i emocjonalną ścieżkę muzyczną. Wydawca przygotował angielski dubbing, na szczęście na płycie znajduje się także japoński voice-acting - polecam grać z oryginalnymi głosami, gdyż w przeciwnym wypadku atmosfera anime ulatuje bezpowrotnie.

[ciekawostka]

Valkyria Chronicles 4 jest dokładnie tym, na co czekali fani "jedynki". Zapomnijcie o budżetowym sequelu na handhelda czy przeciętnym spin-offie sprzed roku - "czwórka" to prawdziwa, pełnoprawna kontynuacja jednej z najciekawszych konsolowych strategii, która każdemu, kto na anime nie pluje jadem, zapewni kilkadziesiąt godzin świetnej rozrywki. A że dość zachowawczej i bardzo podobnej do tej sprzed dekady, to już inna sprawa.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Valkyria Chronicles 4

Atuty

  • Świetna, taktyczna rozgrywka
  • Mnóstwo grania
  • Niezły scenariusz
  • Styl graficzny
  • Ścieżka dźwiękowa Sakimoto
  • Japoński voice-acting

Wady

  • Kosmetyczne zmiany względem "jedynki"
  • "Zdradliwa" konwencja anime
  • System oceniania misji

W końcu! Po dziesięciu latach otrzymaliśmy prawdziwą, pełnoprawną kontynuację Valkyria Chronicles. Może zbyt podobną do "jedynki", za to tak samo wciągającą i grywalną.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper