The Walking Dead: Saints & Sinners - recenzja gry. Dla takich gier warto mieć PS VR
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że wiele gier na VR to produkcje na 3-4 godziny, z dość prostymi mechanizmami i ograniczonym światem. , którego recenzję przeczytacie w rozwinięciu, przeczy trendom pokazując jednocześnie jak powinno się robić gry na licencji.
Uwielbiam gry i seriale osadzone w Nowym Orleanie. Zwłaszcza kryminały i horrory, bo jest to miejsce owiane złą sławą od dawna, a specyficzne krajobrazy tylko nadają mu uroku. I właśnie do opanowanego przez zombie Nowego Orleanu trafia bohater lub bohaterka (mamy też do wyboru kolor skóry) The Walking Dead: Saints & Sinners. Recenzja survival horroru nie powinna obyć się bez tła fabularnego, ale scenariusz dodano tu z konieczności, więc nie ma za bardzo o czym opowiadać. Badamy sprawę morderstwa, poznajemy okoliczne frakcje, wsiąkamy w kolejne wątki i tajemnice skrywane przez miasto oraz mordujemy zombiaki. Ot, brzmi jak dobra zabawa w kolejnej pierwszoosobowej grze akcji, prawda?
The Walking Dead: Saints & Sinners survivalem stoi
I taką właśnie jest o ile przyjmiemy na klatę fakt, że przetrwanie w produkcji Skydance Interactive to nie jest bułka z masłem. Recenzowana gra podzielona jest na dni – gdy słonko radośnie świeci nad zamglonymi dzielnicami miasta, wliczając w to niezwykle klimatyczny cmentarz, imamy się różnych zadań pchających fabułę do przodu oraz tych pobocznych, szabrując okoliczne domy, zbierając zapasy do plecaka i omijając bądź konfrontując się z zombie oraz ludźmi, którzy czasami potrafią być bardziej niebezpieczni niż gnijący towarzysze. Gdy jednak zabiją dzwony zsynchronizowane z czasem wyświetlanym na naszym zegarku na ręku, a księżyc zaczyna swój balet na niebie, ulice zapełniają się jeszcze bardziej agresywnymi nieumarłymi.
Przetrwanie w ciemnych uliczkach oświetlanych tylko latarką staje się znacznie trudniejsze. Trzeba wracać do naszej bazy wypadowej, którą jest stary autobus i udać się na spoczynek, bo questy poboczne w nocy nie są nawet aktywne, a postacie NPC chowają się do swoich nor. Choć i tu nie zawsze – gdy raz chciałem dokończyć zlecone zadanie następnego dnia, kobitka, u której liczyłem na cenną nagrodę była już chodzącym trupem. Każdy kolejny dzień jest więc coraz bardziej intensywny, zwłaszcza, że po każdej nocy wyskakuje komunikat, iż „liczba zombiaków wzrosła, a zapasy się zmniejszyły”. Spróbujcie w The Walking Dead: Saints & Sinners przeżyć 30 dni.
Tu jest mój kawałek podłogi
W bazie poza spaniem możemy ulepszać trzy stoły rzemieślnicze (survival, gear, guns), które pozwalają nam na stworzenie lepszych przedmiotów, broni i zapasów. Co powiecie na katanę? Sterylne bandaże? Ulepszoną amunicję? Większy plecak? Tutaj też pozbędziemy się całego szmelcu z plecaka – eksplorując świat zdobywamy bowiem nie tylko pożywienie, leki, naboje i broń, ale też pozornie niepotrzebne śmieci, które możemy rozłożyć na części pierwsze zdobywając cenne surowce do craftingu.
Eksploracja to zresztą sól tej gry – tylko badając każdy zakamarek wejdziemy w posiadanie nowych schematów do stworzenia takich cudeniek jak rewolwer czy eksplodujące strzały do łuku i poczujemy miłe mrowienie zwane satysfakcją. Są też znajdżki w postaci figurek, rysunków czy… poduszek, którymi możemy ozdobić nasz „magiczny autobus”. O zdobywaniu kodów do ukrytych w domostwach sejfów nie wspominając.
Napisałem już w recenzji The Walking Dead: Saints & Sinners, że gra kłania się w pas serii Dark Souls. Musicie bowiem wiedzieć, że jeśli zginiecie, loot i bronie jakie zebraliście zostaje utracony i trzeba wrócić do miejsca zgonu by go odzyskać. A przedzieranie się przez hordy zombie i uzbrojonych ludzi często próbujących nas ograbić z mienia do łatwych nie należy. Oczywiście spotkamy też postacie potrzebujące pomocy tudzież przyjaźnie nastawione oferujące nam różne questy – a to pewna kobieta zleci nam odzyskanie obrączki w rodzinnym domu, gdzie szaleje przemieniony w zombie mężulek, a to nakarmimy własnymi zapasami kogoś potrzebującego, lub pobawimy się w kuriera dostarczając listy miłosne. I tylko szkoda, że zlecane misje są dość powtarzalne.
PlayStation Move, czyli przedłużenie rąk
Spotkane postacie raczej nie mają zbyt skomplikowanych profili psychologicznych, ale często to my możemy zdecydować o ich losie wybierając odpowiednie opcje dialogowe. Ba, tutaj niemal każdą postać możemy niczym w The Elder Scrolls V: Skyrim ukatrupić. To oczywiście odetnie nam drogę do niektórych questów, ale miałem jakąś chorą przyjemność w zabijaniu gościa, który prowadził tutorial, gdy zirytowało mnie jego pytanie, czy na pewno wszystko zrozumiałem. Tytuł jest więc na swój sposób nieprzewidywalny i nieliniowy a do odkrycia czeka kilka zakończeń.
Co jednak najbardziej zaskakuje w The Walking Dead: Saints & Sinners to intuicyjne sterowanie, które daje ogromną frajdę. W tytuł nie zagramy DualShockiem – musimy mieć dwa kontrolery PS Move, które odpowiadają za nasze ręce. Immersja ze światem, nie licząc sporadycznych problemów z gubiącą się kamerą, jest jednak znakomita! Wszystko robimy własnoręcznie – spoglądając w dół ciała wkradamy broń palną i białą pokroju noży czy śrubokrętów do kabury. Robiąc ruch za plecy w zależności od strony wyciągniemy plecak z ekwipunkiem (jego przeglądanie jest bardzo intuicyjne), tudzież ogromną siekierę czy maczetę.
Broń przeładowujemy wyciągając magazynek z paska - jedną ręką trzymając giwerę, drugą wkładając magazynek i odpowiednim ruchem ręki odbezpieczając. Na klacie mamy też dostęp do latarki czy notatek. Ba, nawet wbijanie śrubokręta w mózgi zombiaków można sobie ułatwić przytrzymując ofierze drugą ręką głowę słysząc ten charakterystyczny dźwięk pękającej czaszki. Nie mówiąc już, że niektóre bronie palne i białe musimy trzymać oburącz, by zadawać silniejsze i bardziej precyzyjne ciosy.
Maczeta, tulipan a dobić toporem
Walka jest bardzo angażująca, bronie opisane są kilkoma statystykami, z czasem się psują, a zapasy bardzo szybko maleją. Niedobór amunicji czy żywności jest ciągle odczuwalny, a część znalezionego jadła może być już grubo „przeterminowana”. Skradanie się za plecami zombiaków i ludzi buduje naprawdę fajny klimat, strzelanie za pomocą PS Move czy wyprowadzanie ciosów wymagających odpowiednich ruchów kontrolerami wprawiało mnie w błogi stan i nawet sporadyczne problemy z chwytaniem przedmiotów czy irytująca konieczność machania kontrolerem, by wyrwać się z uścisków zombiakow nie psują obrazu całości.
Gdy maczeta przeszywała przebrzydłe facjaty wrogów cieszyłem się jak głupi. Tak samo działało na mnie strzelanie do zbiorników z paliwem, aby nieco przysmażyć włóczące się po ulicach mięso, czy klasyczne korzystanie z porozrzucanych butelek w formie tulipana, jak na prawdziwego Polaka przystało. A przecież z czasem w nasze ręce trafią karabiny, łuki, topory, deski czy kij do palanta, dzięki któremu poczujemy się jak Negan!
Nowy Orlean w służbie The Walking Dead: Saints & Sinners
Otwarta walka z wrogami zazwyczaj nie wychodziła mi na zdrowie i zazwyczaj ratowałem się paniczną ucieczką. A musicie wiedzieć, że sprint, wspinaczka i używanie broni białej zużywa naszą staminę, więc machanie na lewo i prawo z nadzieją, że całe otoczenie w końcu się wykrwawi niczym w filmie Tarantino raczej nie przejdzie. Skradanie odgrywa więc dużą rolę, a użycie broni palnej zazwyczaj robi na tyle hałasu, by zaalarmować zombiacze mendy. Ich animacja nie jest może najwyższych lotów, postacie są trochę karykaturalne, komiksowe, niczym w grach Telltale, ale już zamglone zakamarki ulic z niską zabudową przywołują wspomnienia z Silent Hill. Zgodzę się z tym, że oprawa nie wyciska z PS VR ósmych soków i mogłaby być lepsza, ale spełnia swoje zadanie i ma jedną kluczową zaletę – architektura i sztuka rodem z Nowego Orleanu została przeniesiona do gry z dbałością o detale i odpowiednią atmosferę.
Cieszy fakt, że w The Walking Dead: Saints & Sinners widzimy nie tylko nasze dłonie, ale całe ciało i ramiona. Gdy używamy bandaża dokładnie widać, jak bohater zawija go na dłoni, podobnie jest z wizualizacją spożywanych przedmiotów. Nieco gorzej ma się kwestia loadingów – przemieszczaniu się na mapie do kolejnych dzielnic i powrotom do bazy towarzyszą okropnie długie czasy wgrywania, podczas których można się chwilę zdrzemnąć albo sieknąć browara. Pochwalić za to trzeba sporą liczbę opcji dostosowujących gameplay do naszych oczekiwań. Tryb dla graczy leworęcznych, redukcja mdłości, wskaźnik prędkości obracania się, płynność ruchu, dopasowanie sterowania ruchami głowy - jest tego trochę.
Gra starcza na nieco ponad 14 godzin, ale można do niej podchodzić bez problemu kolejny raz. Recenzję The Walking Dead: Saints & Sinners mogę zakończyć krótko - to już kolejna niespodzianka w tym roku, bo po grze na licencji The Walking Dead w dodatku na VR naprawdę nie spodziewałem się wiele. Dostałem survival horror z krwi i kości, z presją czasu, wciągającą eksploracją, satysfakcjonującym systemem walki i klimatem zaszczucia zwłaszcza podczas nocnych eskapad z latarką. Polecam. Jak mało którą grę na VR.
Ocena - recenzja gry The Walking Dead: Saints & Sinners
Atuty
- Klimatyczny Nowy Orlean
- Rozbudowana zabawa na ponad 14 godzin
- Zapożyczenia z Dark Souls
- Eksploracja i walka o przetrwanie
- Wykorzystanie sterowania ruchowego
- Świetnie spożytkowana licencja The Walking Dead
- Moralne decyzje i kilka zakończeń
- Survival horror, który naprawdę straszy
Wady
- Irytujące loadingi
- Scenariusz nie zachwyca
- Nieco powtarzalne misje
- Oprawa mogłaby być lepsza
The Walking Dead: Saints & Sinners to angażująca, rozbudowana i świetnie wpisująca się w gatunek survival horroru produkcja. Oby więcej takich gier na PS VR.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (42)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych