Taxi Chaos - recenzja gry. Plagiat to mało powiedziane
Crazy Taxi to gra, w którą zagrywałem się jak osioł na Dreamcaście. To była kwintesencja szeroko pojętego arcade i wizytówka stylu ówczesnej Segi. Po ponad 20 latach znalazł się deweloper, który postanowił zrobić duchowego następcę hitu „Niebieskich”. Miały być autografy, wizyty w zakładach pracy, a wyszedł... średniostrawny plagiat. I pisząc plagiat mam na myśli PLAGIAT. Zapraszam do recenzji.
Przyznam się, że po odpaleniu gry byłem wręcz pewien, że Sega musiała udzielić licencji, bo to niemalże kopia Crazy Taxi w każdym aspekcie. Choć warto zaznaczyć, że dla twórców Taxi Chaos nie jest to pierwsza próba, bo już w 2006 roku dostarczyli na rynek przeciętne Super Taxi Driver, które jednak stylistyką odbiegało od serii twórców Sonica. Pierwsze 20 minut z Taxi Chaos to istny "blast from the past". Klimat nostalgii uderza z bardzo mocną siłą, bawiłem się naprawdę dobrze wspominając najlepsze lata śmigania żółtą taksówką. Zasady są praktycznie takie same. Trzeba przewieźć jak najwięcej klientów w narzuconym nam czasie startując rzecz jasna z piskiem opon.
W trybie arcade wozimy petentów w wybrane miejsca miasta, gnając na łeb i szyję, by dostarczyć ich przed upływem cennych sekund, trzepiąc po drodze combosy, co wpływa na ogólną ocenę na końcu jazdy. Im lepiej, tym więcej kasy zgarniamy do kiermany, a i więcej bonusowych sekund wpada pozwalając nam kontynuować szaleńczą jazdę. Zabieramy więc kolejnego klienta i powtarzamy schemat aż do czasu, gdy zabraknie nam sekund. Gdy w końcu przegramy nie pozostaje nic innego jak powrót na planszę i próba pobicia rekordu. Po kilku takich rajdach w Taxi Chaos zaczynamy jednak rozumieć, że na dłuższą metę nie będzie to tak dobra zabawa jak w przypadku produkcji Segi.
W Taxi Chaos klient nasz Pan
Kilka taksówek na start i dwie postacie (Vinny i Cleo, których wybór nie wpływa w żaden sposób na gameplay), do tego zaledwie jedno miasto, będące kreskówkową wersją Nowego Jorku z kilkoma charakterystycznymi punktami jak Central Park czy Time Square. Mało prawda? Wraz z postępami w Taxi Chaos, czyli nabijania kolejnych kilometrów i dowożenia coraz większej liczby klientów do celu, odblokujemy nowe fury, ale poza Nowy Jork nie wyjedziemy. A musicie wiedzieć, że sama miejscówka nie jest znowu taka wielka jak na pierwszy rzut oka wygląda, bardzo szybko zaczynają powtarzać się tak miejsca, w które musimy dotrzeć, jak i klienci, którzy klepią te same, pokręcone formułki. O ile w Crazy Taxi byli oni na tyle karykaturalni, że aż zabawni, tak w produkcji Team6 bardzo szybko zaczynają irytować i szkoda, że gra nie pozwala skorzystać od czasu do czasu z jakiegoś shotguna czy kopala w dupala na ostrym zakręcie. Po 30 minutach jazdy i pobijania rekordów zaczyna trochę walić nudą, bo choć w metropolii można znaleźć kilka ramp i skrótów, często nie są one warte podejmowania ryzyka i jeździmy tymi samymi, powtarzalnymi i niezbyt lotnymi szlakami. Projekt lokacji nie jest po prostu tak udany jak w grze Segi sprzed... 20 lat.
Model jazdy jest do bólu arcade'owy i bardzo czuły na to, gdy próbujemy skręcać. Do tego każdą furą jeździ się ciut inaczej. Obecność skoku oraz turbo urozmaica zabawę i wszystko byłoby cacy, gdyby nie dziwne zachowania taryfy, która nagle potrafi stanąć okoniem na drodze, o zapadaniu się w asfalt przy skrętach nie wspominając. Zresztą w recenzji muszę wspomnieć, że błędy atakują nas przy różnych okazjach. Część elementów otoczenia jest zniszczalna, brawo, ale minka Wam zrzednie, gdy coś wkręci się w model auta i utrudni poruszanie się nim. Albo po prostu je zablokuje. Szczytem fantazji deweloperów są pojawiające się nagle przed oczyma auta uczestniczące w ruchu drogowym. Takie czarne dziury teleportujące fury zapewne byłyby fajnym modyfikatorem zabawy w Taxi Chaos, gdyby nie fakt, że nimi nie są.
Why Don't You Get A Job?
Twórcy gry tworząc kopię Crazy Taxi we współczesnej oprawie zapomnieli o tym, że minęło 20 lat i fajnie byłoby tę formułę jakoś rozbudować. A tu klops. Dwa pozostałe tryby to praktycznie to samo, tylko trochę inaczej. W Pro Mode nie mamy strzałki, a więc nikt nie nawiguje nas gdzie odwieźć klienta. Musimy po prostu poznać dobrze miasto i wiedzieć gdzie są miejsca wskazane przez naszych gości. Bawi przez kilka przejazdów, ale jak wspomniałem - skrawek Nowego Jorku, po którym się bujamy poznajemy bardzo szybko i pozostaje pobijanie rekordów, bo punktów orientacyjnych mogących urozmaicić zabawę jest stanowczo za mało.
Trzeci tryb to Free Run, czyli swobodna jazda po tej samej, znajomej już przecież mapie. Tutaj można spędzić chwilę szukając unikalnych klientów, którzy mają nieco inne kwestie dialogowe niż klony spotykane na ulicach. Ba, można nawet poczuć przez chwilę wiatr w zderzaku, bo na mieście czekają też do zebrania różne znajdźki, które wymagają czasami kombinowania, jak dostać się furą w wybrane miejsce, ale to wszystko, co ma do zaoferowania Taxi Chaos. Nie ma żadnej formy multiplayera, żadnych trybów zmieniających zasady gry, mini-gierek, po prostu „nie ma niczego”. Fakt, oprawa graficzna jest schludna, kolorowa, przypomina trochę kreskówkę, zdarza się nam nawet trafić na duży korek na ulicy, więc gra na pierwszy rzut oka może się podobać (zwolnienia animacji jeż niekoniecznie), ale nie oszukujmy się - to tytuł wyglądający po prostu dobrze dzięki zastosowanemu stylowi. Tekstury, geometria czy szczegóły miejsc, w które dostarczamy klientów to nie jest szczyt możliwości graficznych konsol.
Siłą oryginalnego Crazy Taxi była też muzyka, choćby nieśmiertelne "The Offspring", które nakręcało nas do szaleńczych manewrów na ulicach. W Taxi Chaos i tę sprawę pokpiono, a przygrywająca nuta bardzo szybko się nudzi i nie bardzo nawet pasuje do charakteru zabawy. Ale rozumiem, że odpowiednia licencja kosztowałaby krocie, a to mocno obciążyłoby budżet gry, który zapewne nie był duży.
Różowe okulary
Z ciekawości i na potrzeby recenzji odpaliłem oryginalne Crazy Taxi, by na chwilę zdjąć różowe okulary, ale to nie to. Gra Segi oferowała po prostu lepszy gameplay zwłaszcza pod kątem radości z tej niepokornej jazdy. Oferowała ciekawszych klientów, muzykę, miasto i dawała więcej frajdy zachęcając do powrotów i pobijania rekordów. Taxi Chaos nie jest crapem, potrafi na chwilę wkręcić i jest przystępne dla każdego od pierwszego uruchomienia, ale biorąc się za taki temat wypadało dodać coś od siebie, a nie tylko skopiować pomysł i zrobić to w dodatku gorzej. Grę polecić mogę więc tylko i wyłącznie osobom bardzo tęskniącym za klimatem Crazy Taxi, którzy przyjmą na klatę fakt, że dostali zaledwie średnio udanego klona. Bo przecież szanse na to, że Sega stworzy zupełnie nową odsłonę są bliskie zeru. A na bezrybiu i rak ryba…
Ocena - recenzja gry Taxi Chaos
Atuty
- Można przez chwilę poczuć klimat gier dawnej Segi
- Unikalni klienci
- Przyjemna dla oka oprawa
- Bonusowe auta i znajdźki w trybie swobodnej jazdy
Wady
- Bardzo słaby soundtrack
- Bugi i niedoróbki techniczne
- Auta czasami dziwnie się zachowują
- Tylko jedna miejscówka i do tego nudna
- Totalny plagiat Crazy taxi nie dodający praktycznie nic od siebie
- Brak multiplayera
- Pobijanie rekordów nie wciąga tak jak w oryginale
Ubogi krewny Crazy Taxi. Można pograć z braku laku i chęci poczucia dawnego klimatu, ale osobiście liczyłem na coś więcej.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (28)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych