Rise Eterna – recenzja gry. Klon Fire Emblem w polskim wydaniu
Swojego czasu bardzo lubiłem tytuły z serii Fire Emblem, zwłaszcza te z ery Super Nintendo oraz Game Boy Advance’a, te późniejsze już niestety nieco mniej. Mimo wszystko często wypatruje produkcji nawiązujących do klasyków w poszukiwaniu nostalgii. Jednak czy recenzowana tutaj Rise Eterna, potrafi wzbudzić za nimi tęsknotę? Początkowo tak jednak im bardziej w las tym więcej brakuje.
Jak napisałem we wstępie do recenzji stworzona w staroszkolnych klimatach 16-bitowych tytułów Rise Eterna na pierwszy rzut oka może rzeczywiście kojarzyć się może ze starymi Fire Emblemami. Niestety mimo wszystko im głębiej drapać wychodzą pewne różnice na niekorzyść wspomnianej wcześniej produkcji. W sumie nic nowego klony często bywają gorsze niż wersja wyjściowa, ale zacznijmy od tego z czym mamy do czynienia. Pierwsze wrażenie – klasyczne, staroświeckie taktyczne jRPG. I tutaj pierwszy zgrzyt, bo to nie do końca prawda, bowiem o wiele więcej tu strategii niźli elementów RPG, które praktycznie są szczątkowe, ale do tego jeszcze dojdziemy. W sumie nic złego w takiej koncepcji, ale jednak się rozczarowałem.
Skruszony bandyta i wyrywna dziewczyna
Początek fabularny typowy dla tego typu produkcji - w najechanym przez obce mocarstwo królestwie szerzy się bezprawie. Czyli typowa gadka typowa gadka typu „byli sobie zbóje, którzy mieli wielkie… miecze bo to było średniowiecze” jak w znanym wierszyku. Jeden z nich - Natheal zdziwiony standardowym zajęciem rabusiów, czyli gwałceniem domów i paleniem kobiet, postanawia ostatecznie dać dyla z bandy. W sumie idzie parsknąć śmiechem jak można było nie wiedzieć czym bandyci się zajmują, no ale podejmując się recenzowania Rise Eterna też człowiek myślał, iż dostanie coś innego. Na szczęście to nie on jest głównym protagonistą tylko napotkana przez niego dziewczyna imieniem Lua, której nieokiełznany charakterek ratuje całą opowieść. Były bandyta oraz nieco narwana pannica ruszają w podróż, która zadecyduje nie tylko o losie całego królestwa, ale przede wszystkim samej Lui.
Po drodze w Rise Eterna dołączy do nas czternastu innym bohaterów, jak na grę indie całkiem dobrze napisanych. Ogólnie rzecz biorąc cała historia jest całkiem znośna, podobnie jak dialogi czy relacje pomiędzy postaciami, aczkolwiek nie znajdziemy w niej nic, co przykuło by naszą uwagę na dłużej, nawet na tle podobnych produkcji nawiązujących do starej szkoły.
Rise Eterna – takie biedniejsze Fire Emblem
Świat gry Rise Eterna jest dość mikry, przez co tytuł wydaje się jakby stworzony został jako „popierdółka” na starsze smartfony niż przenośną konsolę, ale to nie przeszkadza, ponieważ nie ma tu eksploracji jako takiej. Rozgrywka jest ciągiem scenariuszy bitewnych, przez które prowadzi nas fabuła. Owszem jest możność cofania się do już odwiedzonych miejsc, ale w sumie ma to sens jedynie jeśli chcemy pozbierać sobie materiały, o czym w dalszej części recenzji. Same starcia również nawiązują do serii Fire Emblem. Mamy prostą planszę oddającą ukształtowanie terenu, gdzie znajdują się przeciwnicy, różne umocnienia i inne przeszkadzajki. Do boju wybieramy szóstkę wojaków i przesuwamy ich po polu bitwy w trybie turowym, a następnie robi to przeciwnik. Pojedynki oglądamy na osobnym ekranie i tu ważna różnica w stosunku do gier FE - zaatakowany wróg nie odpowiada na ciosy kontratakiem (za wyjątkiem bonusowych ataków) , zresztą podobnie jak my na jego akcje.
Niestety również teren nie wpływa na skuteczność boju ujemnymi czy dodatnimi bonusami, no chyba że wykorzystujemy jego ukształtowanie jak zwężenia pomiędzy górami, rzeki, mosty mury i tym podobne. Wprawdzie walki w Rise Eterna nadal są przyjemne, ale odarcie ich ze wspomnianych elementów boli, co pogłębia jeszcze brak RPG-owej otoczki. Wprawdzie postacie posiadają współczynniki, ale nie zdobywają doświadczenia, więc też nie awansują.
Czym broni się Rise Eterna?
Są jednak i dobre rzeczy. Pierwsza to taka, że zachowano system wspierania się bohaterów. Jeśli dana jednostka ma towarzysza/ów obok siebie jej atak będzie silniejszy i dostaje większą szansę na narzucenie ujemnych statusów, a podczas obrony otrzyma mniejsze obrażenia, a czasem wykona kontratak, ale rzadko. Ponadto po polu bitwy zbieramy różne śmieci, z których tworzymy mikstury lecznicze oraz różnorakie środki bojowe, z czym wiąże się kolejny plus gry. Bohaterowie Rise Eterna nie posiadają wprawdzie ekwipunku, ale przed walką z posiadanych materiałów mogą klecić bronie oraz „bomby” i ciskać tym później we wrogów. Jest to przydatne, bo przeciwnika rzadko kiedy można zabić jednym ciosem, więc wcześniejsze jego osłabienie jest jak najbardziej na miejscu, zwłaszcza że posiadając skromną drużynę nie zawsze jesteśmy stanie skutecznie „zaopiekować” się nadchodzącą wrażą grupą.
Pomimo że nie przez walkę nasza drużyna jednak z czasem nabiera coraz więcej sił. Raz przez wykupywanie nowych umiejętności, ze skromnego, ale jednak drzewka, albo przez specjalne kamienie, które przypinamy do postaci zamiast ekwipunku. Dzięki temu skromnie bo skromnie, lecz przynajmniej w jakimś stopniu możemy decydować o parametrach danego bohatera. Strona wizualna gry odpowiada 16-bitowym założeniom starej szkoły, więc tutaj nie ma zaskoczenia. Ładne portrety postaci, przejrzyste plansze bitewne, szybkie i miłe dla oka animacje starć, czego chcieć więcej? Mimo wszystko należy wziąć pod uwagę, że Rise Eterna wybitnie została przygotowana dla przenośnej rozgrywki, więc raczej nie polecam grania na TV tylko na małym ekranie Nintendo Switch’a, no chyba, że komuś odpowiadają duże i wszędobylskie piksele. Na plus wybija się też strona muzyczna, motywy bitewne może i podobne do siebie, ale całkiem przyjemnie się ich słucha.
Rise Eterna w języku polskim (na razie w planach)
Na zakończenie recenzji niespodzianka w Rise Eterna palce maczali i współfinansowali Polacy. Ba, na dzień premiery zapowiedziano nawet polskie tłumaczenie, ale w chwili oddawania tekstu do publikacji nie było jeszcze ono dostępne. Obawiam się jednak, że mało kto skusi się na tą grę. Nie jest to zły tytuł, jednak nadmiernie uproszczony, a w każdym razie brak mi tych paru rzeczy, które już wymieniłem. Chyba że kiedyś będą oferować ten tytuł na jakiejś groszowej promocji to wtedy można się nim zainteresować.
Ocena - recenzja gry Rise Eterna
Atuty
- Ładna 16-bitowa oprawa dla fanów starej szkoły
- Lua i część bohaterów całkiem ciekawie rozpisana
- Wpadająca w ucho oprawa muzyczna
- Język polski (zapowiedziany)
Wady
- Uproszczona warstwa bitewna (w stosunku do FE)
- Brak czegoś co wyróżniałoby grę w natłoku podobnych tytułów
- Obsługa menu niezbyt intuicyjna
- Niemal całkowite odarcie z elementów RPG
Jeden z wielu klonów staroszkolnego Fire Emblem. Z Rise Eterna da radę bawić się całkiem znośnie, ale brak w niej czegoś co mogłoby przyciągnąć do konsoli na dłużej i uzasadniało zakup.
Graliśmy na:
NS
Czy istnieje szansa na rozwinięcie konsolowego e-sportu?
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych