Monster Harvest - recenzja gry. Najbardziej zmarnowany potencjał w dziejach

Monster Harvest - recenzja gry. Najbardziej zmarnowany potencjał w dziejach

Igor Chrzanowski | 14.09.2021, 21:47

Co się stanie kiedy Stardew Valley połączy się z Pokemonami? Na to pytanie stara się odpowiedzieć Monster Harvest, które sprawdziliśmy dla Was w dzisiejszej recenzji. Co z tego wyszło przekonacie się poniżej.

Na papierze połączenie idei stojącej za takimi tytułami jak Harvest Moon czy Stardew Valley z koncepcją walczących potworków a'la Pokemony i Digimony, wydaje się być naprawdę strzałem w dziesiątkę i czymś, w co powinni zagrywać się wszyscy miłośnicy obu typów tychże gier - jakieś 40-50 milionów graczy. Niestety w praktyce okazuje się, że jeśli nie weźmie się za to porządne studio wychodzi z takiego czegoś zwyczajna kiszka i już śpieszę wam z wyjaśnieniami.

Dalsza część tekstu pod wideo

Szalony wujaszek farmę miał...

W odróżnieniu od klasyki gatunku, tutaj naszą farmę otrzymujemy od szalonego wujaszka naukowca, który to zajmuje się pracami nad specjalnymi mieszankami roślin i zwierząt, którą nazwał Planimalsami (z angielskiego Plants + Animals = Planimals), a co za tym idzie nie ma czasu zająć się swoim gospodarstwem rolnym, więc oddaje nam je pod opiekę. Naszą przygodę rozpoczynamy się od uporządkowania strasznie zaniedbanej działki, zasadzenia pierwszych nasionek i wizyty w pobliskim miasteczku.

Tamże czekać na nas będzie sklep z nasionami i ulepszeniami plecaka, handlarz "glutami" zmieniającymi roślinki w Planimalsy, a także miejscowy szpital gdzie zakupimy flaszki do wzmacniania wytrzymałości. A, no i jest jeszcze laboratorium naszego walniętego wujka. Pierwsze wrażenia z obcowania z Monster Harvest można zatem odnieść bardzo pozytywne, aczkolwiek dość szybko zaczynamy dostrzegać braki i głupotki jakimi usiana jest cała recenzowana przeze mnie produkcja.

Tak jak w Stardew Valley zebrane plony z roślin w postaci ziemniaczków czy rzodkiewek możemy sprzedawać, a za zarobioną kasę kupować więcej nasionek i rozwijać swoje farmerskie imperium. Niestety ktoś tutaj bardzo mocno nie przemyślał całej ekonomii, przez co wychodzi na to, że jeden zmutowany ziemniak, czyli najbardziej podstawowa roślina w grze jest warta 2 razy więcej niż brykła złota, kamienie szlachetne czy nawet tytan. Ale no jak to, naprawdę? Tak, ziemniora sprzedajemy za 100$, zaś złoto za 40$ od sztuki. Dodatkowo na przykład rzadka i mocno poszukiwana hybryda na przykład ziemniaczka z rzodkiewką kosztuje mniej niż zwykły kartofelek.

Monster Harvest - recenzja gry. Najbardziej zmarnowany potencjał w dziejach

Bieda panie, bieda aż piszczy...

No dobra, ale takie coś tam jeszcze można przeżyć, bo może wypuszczą łatkę i naprawią balans. Dałem więc grze szansę i po wyhodowaniu pierwszego Planimalsa zacząłem badać walkę stworków oraz powiązany z nią system lochów do eksplorowania - te są generowane losowo z predefiniowanych pokoi podobnie do na przykład The Binding of Isaac. Chodząc po mapce mamy do dyspozycji specjalny miecz, dzięki czemu gdy machniemy nim zanim przeciwnik zainicjuje fazę bojową, zaczynamy atakować jako pierwsi. Starcia są tu prowadzone w klasycznym systemie turowym a'la Pokemony, więc naprawdę mając tak znakomitą referencję ciężko jest to spartolić. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Okazuje się bowiem, że każdy z naszych podopiecznych ma do swojej dyspozycji zaledwie 3 ataki - jeden zwykły i dwa specjalne za punkty FP. Niestety rozwój stworków doprowadza jedynie do odblokowania wszystkich trzech opcji, zaś później nie pojawiają się żadne nowe ruchy jakich moglibyśmy nauczyć swoich pupili. Dodatkowo cały system jest naprawdę ekstremalnie biedny. Dlaczego? Nawet jak mamy w drużynie trzy potworki, nie możemy zmienić rannego już wystawionego stworka, więc gdy przegrywa po prostu skazujemy go na śmierć - nie ma też opcji ucieczki, czy nawet użycia pokarmu, aby go wyleczyć ani w trakcie bitwy ani po niej.

Sam wachlarz ruchów też nie jest zbyt bogaty i wszystkie ciosy można by policzyć na palcach obu rąk - jest zwykły atak, wzmacnianie siebie lub osłabianie wroga, wyciąganie życia, czy zatruwanie i to by było w sumie na tyle. Żywioły potworków nie mają także wpływu na siebie nawzajem, więc ognisty na luzie poradzi sobie z takim wodnym, czy bardziej ziemnym rywalem. Ba, nawet jak wszystkie potworki nam padną, trafiamy do szpitala. Po co? Nie wiem, bo nie ma tam ani opcji wyleczenia ani wskrzeszenia Planimalsów - po prostu jak ten ginie, dostajemy specjalne serduszka do ulepszania gleby, aby kolejne wyhodowane Planimalsy były silniejsze. Co jest akurat spoko mechanizmem, bo żadna śmierć nie idzie na marne, ale z drugiej strony chciałbym móc uratować stworka, którego levelowałem pół rozgrywki.

Monster Harvest - recenzja gry. Najbardziej zmarnowany potencjał w dziejach

Tutaj nie ma co robić...

Farmerskie gry zawsze jednak szczyciły się tym, że można w nie grać w nieskończoność, ciągle rozwijając swoją farmę i żonglując swoimi uprawami. Tutaj tak niestety nie jest. Dlaczego? Do dyspozycji mamy bowiem tylko 3 pory roku, gdzie w każdej z nich mamy po 4 podstawowe nasionka do zasadzenia oraz kilka kombinacji hybrydowych, których nie opłaca się siać, bo sprzedają się taniej niż zwykłe uprawy. No a co z mieszkańcami wioski zapytacie. Jest tu jakiś system przyjaźni? Niby tak, ale żenująco słaby. Jedyne co możemy zrobić to obsypywać ważne persony prezentami, a te w zamian dadzą nam z 5-10% zniżki w ich sklepie.

Nie można się z nimi umawiać, spotykać, czy nawet rozmawiać, bo każdy ma po 1-2 linię dialogową. Miejskie festiwale też są ultra słabe, bo jedyne co dają to jakąś tam małą dekorację ustawioną na festiwalowym podwórku i tyle. Dosłownie. Dekoracja i z 3 nowe przedmioty do kupienia u typka przy stoliku. Żadnych zabaw, mini-gier czy scenek. Najlepszy jest Saloon - dostępny tylko w nocy. Ma automaty do gry i szafę grającą... z których się nie da skorzystać. Za pieniądze możemy jednak odblokować 4 nowe regiony mapki, które dają nam wędkarstwo, czy też sklep z meblami - ale nie ma się co podniecać, to zwyczajne malutkie skrawki ziemi z jedną nową opcją.

W piątki zaś dostępna jest sala, w której możemy na pojedynek wyzwać lokalnych trenerów Planimalsów, ale ta daje nam dosłownie z 20 walk na krzyż i cała zabawa się kończy. Lochy też są małe i krótkie, więc po paru godzinach można je ukończyć. I rzeczywiście zrobiłbym to, gdyby nie jeden strasznie irytujący i psujący całe wrażenia z rozgrywki błąd.

Monster Harvest - recenzja gry. Najbardziej zmarnowany potencjał w dziejach

A mogło być tak pięknie...

Nie wiedzieć czemu, z jakiej przyczyny i jakim w ogóle prawem, gra sama z siebie dosłownie niszczy nasze zapisy rozgrywki. Podjąłem się dwóch prób przejścia Monster Harvest i na dwóch poległem. Raz gra odmówiła wczytania save'a po 10 dniu, drugi raz pod koniec drugiego z trzech sezonów pierwszego roku zabawy. Naprawdę nie mam pojęcia dlaczego, ale wiem, że problem ten dotyczy chyba każdej wersji gry - ja akurat testowałem ją na PS5 w ramach wstecznej kompatybilności, ale na Switchu, Xboksie czy PC również ten problem występuje.

Szczerze mówiąc, gdyby nie wspomniany bug, dałbym recenzowanemu Monster Harvest nawet i jakieś 6 na 10, ale ze względu na ten błąd jak i wiele innych problemów pokroju niezbalansowanej ekonomii, blokującego się interfejsu, czy koszmarnego sterowania na padzie, całość wypada dramatycznie słabo. Być może Maple Powered Games weźmie się do pracy i załata te błędy oraz doda więcej zawartości, ale zanim tego nie zrobi, nie radzę oddawać im swoich pieniędzy. Ten tytuł to zwyczajny Early Access puszczony do premiery o kilka miesięcy za wcześnie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Monster Harvest

Atuty

  • Pomysł na Planimalsy jest fajny
  • Przyjemna muzyczka
  • Ładna oprawa (choć z darmowych assetów)

Wady

  • Gra niszczy zapisane rozgrywki
  • Interakcje z NPC są bez sensu i celu
  • Bardzo mały świat
  • Na festiwalach nic się nie dzieje
  • System walki jest żałośnie prosty
  • Bardzo mało zawartości

Monster Harvest mogło być bardzo dobrą grą, ale przez lenistwo twórców wyszedł crapiszon, którego należy omijać szerokim łukiem!
Graliśmy na: PS4

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper