Monachium: w obliczu wojny (2021) - recenzja, opinie o filmie [Netflix]
Jest taki moment w dzisiejszym filmie, kiedy grany przez Jeremy'ego Ironsa premier Wielkiej Brytanii, Neville Chamberlain, mówi do głównego bohatera, że ten był najpewniej zbyt młody żeby wziąć udział w Wielkiej Wojnie. Aż nie chce się wierzyć, że to mógł być przypadek, iż aktor, do którego Irons się zwraca, był odtwórcą jednej z głównych ról w oscarowym "1917", opowiadającym właśnie o tamtych wydarzeniach. Lubię takie easter eggi, jeśli można to tak nazwać.
Nad Europą wisi widmo kolejnej wojny. Jest rok 1938 i Adolf Hitler w coraz bardziej bezczelny sposób pręży się i siłą poszerza terytorium Niemiec. Anektuje właśnie czeską część Sudetów, żeby "zapewnić Niemcom niezbędne minimum do życia". Z książek do historii być może pamiętamy, że bojąc się wybuchu wojny, Europa najzwyczajniej w świecie zgodziła się na to (brzmi znajomo?), skutkiem czego we wrześniu 1938 podpisano w Monachium porozumienie na mocy którego Rzesza miała zaprzestać dalszej ekspansji. Swoje sygnatury złożyli przywódcy czterech krajów - wspomnianej już Trzeciej Rzeszy, Wielkiej Brytanii, Francji oraz Włoch. Kompletnie niedorzecznym może wydawać się fakt, że na rozmowach zabrakło przedstawiciela Czechosłowacji, mimo że tematem było przesunięcie ich granicy. Wszyscy wiemy jak skutecznie porozumienie to ostudziło zapędy Hitlera...
Monachium: w obliczu wojny (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Próba powstrzymania najgorszego
Główni bohaterowie filmu, postacie w pełni fikcyjne, poznali się na studiach w Oxfordzie, dobrych kilka lat przed wydarzeniami przedstawionymi w filmie. Hugh Legat (George MacKay) studiował germanistykę, gdzie poznał żydówkę Lenyę (Liv Lisa Fries) oraz Niemca, Paula von Hartmana (Jannis Niewöhner). Koktajl iście wybuchowy i aż proszący się o dalszą dyskusję. Lata później Legat pracuje dla premiera Chamberlaina, a Hartman z entuzjasty i można wręcz powiedzieć fanatyka Adolfa stał się jego zaciekłym wrogiem, członkiem próbującego odsunąć go od władzy ruchu oporu. Nie wiadomo jak potoczyły się losy Lenyi... To znaczy, prędzej czy później temat dziewczyny wraca, lecz scenariusz nie ma na jej temat do powiedzenia niczego ponad oczywiste oczywistości, o których wszyscy wiemy. Niewykorzystany potencjał.
Zastanawiałem się jaki jest sens budować fabułę, intrygę i całe napięcie wokół doskonale znanych wydarzeń. Jeśli wiem jak potoczyła się historia, to czemu miałbym przeżywać wydarzenia na ekranie i bać się o to, co się stanie? A tak się przecież składa, że o pierwszym września 1939 słyszał chyba każdy, kto ma więcej niż dziesięć lat. Paradoksalnie to właśnie dlatego, że wiemy co się wydarzy, "Monachium: w obliczu wojny" jest tak mocnym filmem. Ponieważ wiemy, że starania bohaterów aby powstrzymać wojnę muszą zderzyć się ze ścianą, muszą ostatecznie zawieść, sympatyzujemy z nimi tym bardziej, a dodając do tego fakt, że zarówno Anglik, jak i Niemiec są postaciami w pełni fikcyjnymi, do samego końca nie możemy być pewni jak potoczą się ich losy. Sprawia to, że napięcie podczas niektórych scen sięga zenitu, ponieważ obaj główni bohaterowie mogą umrzeć dosłownie w każdej chwili, a przynajmniej kilka razy jest to wielce prawdopodobne.
Monachium: w obliczu wojny (2021) - recenzja filmu [Netflix]. Skazana na porażkę...
Niestety, największa siła filmu wiąże się również z jego największą bolączką. Jest bliżej końca filmu taka pozornie mocna scena, w której Hartman staje twarzą w twarz z Hitlerem - solidnie zagranym przez Ulricha Matthesa - w prywatnym pomieszczeniu. Wie już wtedy, że przywódcy krajów przebywający w Monachium tańczą jak tylko fuhrer im zagra i Sudety są już praktycznie jego. Jedynym sposobem na powstrzymanie go jest więc ten ostateczny i nieodwracalny. Jest przygotowany, ma broń, idealne warunki. Scena zbudowana jest tak, aby widz czuł ten sam stres, który towarzyszy Niemcowi. Wie co trzeba zrobić, lecz czy da radę? Problem w tym, że widz doskonale wie, że nie. Może gdyby reżyserem filmu był Quentin Tarantino, ale nie Christian Schwochow.
Żeby nie było - reżyser wykonał kawał dobrej roboty. Zbudował ciekawych, choć w przypadku głównego bohatera odrobinę płaskich bohaterów, z którymi łatwo sympatyzować, wplótł w historię wątek ,który potencjalnie mógłby być prawdą, potrafił zbudować napięcie i utrzymać je mimo ograniczenia nałożonego przez historyczne ramy scenariusza. Ale to właśnie te ramy sprawiają jednocześnie, że filmowi brakuje jakiegoś mocniejszego zakończenia, czegoś co przekłuło by ten pompowany przez dwie godziny balon. Zamiast eksplozji dostajemy jednak delikatne pierdzenie wydawane przez uchodzące zwolna powietrze i kilka zdań do przeczytania na czarnym tle, co wydarzyło się dalej.
"Monachium: w obliczu wojny" to kino szpiegowskie, ale takie bardzo specyficzne. Zarówno Legat, jak i Hartman są raczej kiepscy w te klocki i wielokrotnie podejmują decyzje, których nawet ktoś tak nieostrożny jak James Bond by się wstydził. Ma to swój urok i pomaga budować napięcie, którego filmowi zdecydowanie nie brakuje. Technicznie nie ma tu za bardzo o czym rozmawiać - jest poprawnie, ale nic ponad to. Film Schwochowa można potraktować jako lekko romantyzowaną wersję historii i prawdopodobnie nawet podeprzeć się nią na sprawdzianie w szkole. Nie jest źle, ale do wybitności też sporo zabrakło.
Atuty
- Solidnie napisani główni bohaterowie;
- Potrafi zbudować napięcie;
- W interesujący sposób wplata wątki fikcyjne w historię.
Wady
- Kilka razy prosi o wstrzymanie oddechu w scenach, których rezultat znamy jeszcze ze szkoły;
- Zakończeniu brakuje pazura.
"Monachium: w obliczu wojny" zaskakuje w bardzo pozytywny sposób. Przystępnie opowiada o jednych z najważniejszych wydarzeń międzywojennej Europy, sprytnie wplatając w nie fikcyjne postacie, za którymi podążać może fabuła. Solidne, ale ostatecznie mało konkretne kino szpiegowskie.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych