Król internetu

Król internetu (2020) - recenzja, opinie o filmie [Kino Świat]

Piotrek Kamiński | 02.02.2022, 21:00

Wiesz jak ciężko zrobić karierę w Hollywood mając sławnych rodziców, czy dziadków? Patrząc na jakość reżyserii Gii Coppoli oraz grę aktorską Mayi Hawke, pamiętając przy tym z kim są spokrewnieni, odpowiem, że... chyba całkiem łatwo.

To bardzo dobrze, że są wciąż ludzie, którzy próbują kręcić filmy z pogranicza art house'u i popcornu. Nie każda produkcja musi lecieć na tym samym, kijowym scenariuszu, być pełna pościgów, eksplozji, kijowych żartów. Można spróbować polecieć trochę niżej, delikatniej, bardziej intymnie. Namalować obraz skupiony wokół jednej, centralnej myśli, ale za to faktycznie na niej się koncentrujący, opisujący ją z wielu stron, dogłębnie. Problem w tym, że "Król internetu" tylko chciałby być tego typu filmem, bo zupełnie mu to nie wychodzi. Znane nazwisko, to widać nie wszystko.

Dalsza część tekstu pod wideo

Król internetu (2020) - recenzja filmu [Kino świat]. Chciałem być... influencerem

temp_name

Frankie (Maya Hawke) chciałaby robić sztukę. Tylko nie wie jaką. Coś, co poruszyłoby ludzi - mówi, nie mając na myśli niczego konkretnego. Każde z nas kojarzy jakąś taką osobę. Pretensjonalną, pseudo głęboką, operującą pustymi frazesami bez pokrycia. Na co dzień pracuje w barze, gdzie poza piciem alkoholu można też zobaczyć występ magiczny, albo posłuchać śpiewającego nad keyboardem Jake'a (Nat Wolff). Egzystencjonalna pustka, którą czuje, zostaje wypełniona przez postać niejakiego Linka (Andrew Garfield), faceta jakby nie z tej planety. Głośnego, płynącego pod prąd, ekscentrycznego, nieposiadającego telefonu! Nakręcony przez nią filmik, na którym Link przemawia do ludzi na temat pewnego obrazu zebrał na jej kanale jakieś dwa tysiące odsłon, co natychmiast wzbudza w niej apetyt na więcej. Wspólnie z pomocą wspomnianego już Jake'a zaczynają pisać i nagrywać program na YouTube, w pełni skoncentrowany na postaci przemawiającego do ludzi Linka, tłumaczącego im żeby byli prawdziwi, nie chowali się za maskami, nie wpatrywali się tylko wiecznie w ekrany telefonów (o, ironio). Kariera przychodzi szybko. Upadek nawet prędzej.

Gdzieś pomiędzy wierszami tego głównego wątku tkwi jeszcze poboczna historia miłosnego trójkąta pomiędzy głównymi bohaterami, lecz ani nie wynika z niej nic konkretnego, ani nie wykracza ona w żaden sposób poza do bólu standardowe ramy tego typu opowieści. Spokojny chłopak kocha dziewczynę na odległość, ale ona woli tego wystrzałowego. Dalszy ciąg jest równie standardowy. W podniesieniu dramaturgicznej poprzeczki nie pomaga też na pewno nijaka gra aktorska Wolffa i Hawke. Tego pierwszego znielubiłem jeszcze przy okazji netflixowego "Notatnika Śmierci", w którym koncertowo położył rolę inteligentnego, charyzmatycznego głównego bohatera, pozwalając się zapamiętać wyłącznie za piskliwy krzyk, którym zareagował na pojawienie się na ekranie postaci Willema Dafoe. Większym problemem jest natomiast Maya Hawke, która wiem, że potrafi grać, ale w tym filmie albo była zaabsorbowana czymś innym, albo jej się zwyczajnie nie chciało. A może taka właśnie miała być ta postać? Tylko jak wytłumaczyć w takim razie jej kompletnie apatyczną reakcję na pewną śmierć, która, przynajmniej według jej własnych słów, nią wstrząsnęła?

Król internetu (2020) - recenzja filmu [Kino świat]. Internet jest be

temp_name

Iskierką, która nieśmiało tli się, próbując jakoś rozpalić zainteresowanie widza jest Andrew Garfield, robiący co tylko może, czasami niemalże dosłownie wychodząc z siebie i stając obok. Jego postać to taki przysłowiowy żywioł energii. Nigdy nie wiadomo o co dokładnie mu chodzi, co za chwilę strzeli mu do głowy. Najciekawszym w obserwowaniu go jest dostrzeganie jak bardzo jego słowa nie pokrywają się z tym, co robi. Zaczynając od tego, że chce aby ludzie odłożyli telefony i zaczęli żyć, ale mówi im to przez YouTube, prosząc przy okazji o lajki i suby. Na późniejszym etapie fabuły dosłownie zmusza dziewczynę do pokazania się w mediach społecznościowych bez makijażu, co niesamowicie ją przeraża (kompletnie niedorzeczna sytuacja, biorąc pod uwagę, że zdjęcie to leci właśnie na żywo w cholernie popularnym programie Linka), a sam tonie w makijażu, błyszczyku, schowany pod dziwacznymi, świecącymi się jak psu jajka ubraniami. 

Rozumiem, że taki to właśnie przekaz filmu - internetowi celebryci kłamią, dla sławy zrobią wszystko, a nawet ci, którzy zaczynając chcieli dobrze (czyli pewnie wszyscy), prędzej czy później zejdą na złą drogę. No dobrze. Widzę to przesłanie. Pytam więc: i co dalej? Czy pani Coppola ma na ten temat coś do powiedzenia, czy stać ją tylko na zmarnowanie ludziom 90 minut życia żeby poinformować ich o czymś, co i tak już od dawna sami wiedzą? Obawiam się, że to drugie. Mało tego, dualistyczne zakończenie filmu nie próbuje nawet bawić się w jakieś morały, czy inne przesłania. Jest niemalże kronikarskie - z jednej strony pokazując ludzi, ból i żal, z drugiej zakłamanie, pęd za popularnością, wyrachowanie. Sytuacja w stylu: wnioski wyciągnij sobie sam, bo my żadnych nie mamy.

Gia Coppola nakręciła do tej pory tylko jeden film - banalną historyjkę o dojrzewaniu, pod tytułem "Palo Alto". Tym razem proponuje równie banalny dramat o korodującym wpływie internetu na ludzką duszę. Uda jej się pewnie nakręcić jeszcze kilka nijakich, pseudo artystycznych nudziarstw, bo przecież Coppola w nazwisku daje jej praktycznie nieograniczony kredyt zaufania do końca świata. Rzadko kiedy czepiam się aż tak mocno tak, w gruncie rzeczy, po prostu zbędnego, ale absolutnie nie okropnego filmu, lecz dzisiaj mówię: dość. Bo prawda jest taka, że "Król internetu" zyskał jakikolwiek rozgłos wyłącznie ze względu na przyczepione do niego nazwiska, z których tylko jedno - Garfield - w jakikolwiek sposób wynosi go ponad poziom morza. Nie dla takich filmów chodzi się do kina.

Atuty

  • Ścieżka dźwiękowa potrafi intrygować;
  • Andrew Garfield.

Wady

  • Pretensjonalna, udająca głęboką fabuła;
  • Znudzona, śpiąca reszta obsady;
  • Wciśnięty na siłę wątek romantyczny;
  • Niespójny stylistycznie.

"Król internetu" jest równie nagi, co jego główny bohater. Mówi dużo i ładnie, ale nic za tymi słowami nie stoi. To nudna, moralizatorska wydmuszka, która nie oferuje niczego ponad powierzchowne przedstawienie tematu i jak zawsze elektryzującego Garfielda. Nie polecam.

3,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper