Filuś i Kubuś

Filuś i Kubuś (2022) - recenzja, opinie o serialu [Netflix]. Najlepsza "stara" bajka ostatnich lat!

Piotrek Kamiński | 20.02.2022, 19:00

Pamiętasz jak grając w "Cupheada" zachwycałeś się, że dzieło studia MDHR wygląda jak kreskówka złotej ery animacji i zrobiło Ci się tęskno za klasykami, kiedy stworzenie 12 minutowego odcinka było wymagającą miesięcy pracy sztuką, a genialne pomysły artystów chłonęło się całym sobą? Nie? To tylko ja? Najwyraźniej jednak nie tylko, bo ktoś wziął i przerobił "Cupheada" na serial. I wyszło doskonale.

Klasyki Warner Brothers i Disneya wyróżniały się bardzo prostą formułą. Główny bohater chciał coś zrobić, ale przeszkadzało to komuś innemu. Kłócili się więc, zastawiali na siebie pułapki, tłukli niemiłosiernie przez kilka minut, aż ostatecznie pozytywna postać wygrywała i dostawała co chciała. I tyle. Prosta, oparta najczęściej na slapsticku i fizycznej komedii rozrywka, łatwo powtarzalna, niewymagająca znajomości poprzednich odcinków. Wszyscy lubili oglądać jak Tom próbował złapać Jerry'ego i zawsze dostawał przy tym srogie wciry, albo jak Buggs dokuczał Elmerowi i Daffy'emu. Oczywiście nie zawsze chodziło wyłącznie o dokuczanie sobie nawzajem. Czasami Goofy po prostu chciał nauczyć się jeździć na nartach, Donald piekł gofry, a pan Magoo szedł do pralni, ledwie unikając śmierci średnio raz na dziesięć sekund. Za każdym razem jednak historia była niezobowiązująca, nastawiona na rozbawienie widza i nic więcej. I taki właśnie jest również i dzisiejszy serial. Idealnie prosty i sympatyczny, z lekką tylko sugestią szerszej linii fabularnej, która niby gdzieś tam jest, ale raczej się nie wtrąca.

Dalsza część tekstu pod wideo

Filuś i Kubuś (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Zabawić się chcemy i troszkę się tu pobać

Pan Diabeł

 

Filuś i Kubuś mieszkają sobie w ciszy i spokoju z dziadkiem Dzbanem w lesie na Kałamarzowych Wyspach. Filuś ma solidne ADHD i lubi poszaleć, nie myśląc często o konsekwencjach swoich działań. Dobrze, że jego brat, Kubuś jest raczej strachliwy i martwi się o dobrostan zarówno swój jak i brata, dzięki czemu często wyciąga go z tarapatów, w które Filuś ładuje ich właściwie non stop. Kiedy ich poznajemy, próbują właśnie pomalować płot wokół domu za pomocą kompletnie bezpiecznego i na pewno skutecznego połączenia farby i armaty. Dziadek Dzban (świetne imię!) wysyła ich po dodatkową puszkę farby, lecz po drodze chłopaki zauważają wesołe miasteczko należące do samego Diabła. Mimo że Kubuś słusznie zauważa, że to pewnie nie jest najlepszy pomysł, Filuś ciągnie brata ze sobą i bierze udział w dziwnej grze, w której stawką jest... Dusza grającego. W taki oto sposób chłopaki zwalają sobie na głowę zainteresowanie czarnego, kudłatego rogacza, który od czasu do czasu będzie próbował pozyskać duszę, która mu się należy.

Fani gry na pewno zauważą, że oryginalnie sytuacja wyglądała troszkę inaczej. Było w niej więcej kasyna, hazardu, kolekcjonowania dusz dłużników i tym podobnych akcji. To dlatego, że serialowa wersja "Cupheada" jest produkcją przyjazną dzieciom i spokojnie można ją oglądać z najmłodszymi. Jasne, część żartów zrozumie tylko starsza część publiczności, ale to nie dlatego, że są chamskie, czy wulgarne - po prostu odnoszą się do klasyki, której młodzież jeszcze pewnie nie zna. Miejscami Diabeł i akcja wokół niego potrafią być trochę straszne, lecz zawsze wybitnie kreskówkowo i z umiarem - dobro ostatecznie musi zatriumfować. To po prostu serial w starym stylu, który szanuje wrażliwość i inteligencję widza, nie bojąc się przy tym pójść w ostry, bolesny wręcz slapstick.

Filuś i Kubuś (2022) - recenzja serialu [Netflix]. Wow, ale to wygląda! 

Filuś i King Dice

 

Styl animacji idealnie naśladuje grę. Postacie ruszają się bardzo płynnie i szczegółowo, lecz brakuje im tej znanej gry i klasycznych kreskówek złotej ery sprężystości i ciągłego ruchu. Nie mogło oczywiście zabraknąć charakterystycznego stylu rysowania lat sześćdziesiątych, a więc kończyny zachowują się jakby zrobiono je z rozgotowanego spaghetti, a powieki bohaterów są z jakiegoś powodu ciemniejsze niż reszta twarzy, z jaśniejszymi paskami biegnącymi przez środek. Ręcznie malowane tła pięknie komponują się z postaciami, tworząc obraz bliźniaczo podobny do tego znanego z gier - łącznie z artefaktami będącymi rezultatem brudu na taśmie filmowej i ogólnego jej zgrania. Prócz tego, niektóre sceny łączą ze sobą fizyczne obiekty, na które naniesiono następnie animację. Efekt jest ciekawy i w dzisiejszych czasach raczej niespotykany.

Dwanaście odcinków składających się na pierwszy sezon to krótkie, odrobinę ponad dziesięciominutowe historyjki, raczej samowystarczalne, więc można je oglądać w dowolnej kolejności, choć dobrze byłoby chociaż zacząć od pierwszego, żeby wiedzieć co i dlaczego Diabeł chce od Filusia. Fabuły w nich zawarte są raczej proste, ale piekielnie skuteczne, zwłaszcza biorąc pod uwagę pomysłowość z jaką artyści animują wszystkie kolejne postacie. Nimelaże w każdym odcinku znajdziemy jakiegoś przeciwnika wyciągniętego prosto z gry, choć w serialu dodano im znacznie więcej charakteru i umotywowano ich występy. Nie ma mowy o niczym przesadnie skomplikowanym, ale - raz jeszcze - nie o to tu chodzi. Zobaczymy boksujące żaby, królewską kostkę, roślinki ogrodowe (tutaj będące czymś na wzór mafii, ale takiej z przymrożeniem oka, z nutą Abbotta i Costello raczej niż Dona Corleone) i parę innych znanych i lubianych twarzy, a ostatni odcinek wprowadza dodatkowo postać panny Kielich, którą pogramy sobie już niedługo w dodatku do gry.

Głosy postaci, przynajmniej w wersji angielskiej, są doskonałe. Tru Valentino i Frank Todaro zaciągają z nowojorskim akcentem, tak charakterystycznym dla cwaniaczków i kreskówkowych mafiozów z tamtych lat. Diabelski Luke Millington-Drake jest tak brytyjski i teatralny, że natychmiast skojarzył mi się z Robodiabłem z "Futuramy", któremu głos podkładał sam Homer Simpson, czyli Dan Castellaneta, a Joe Hanna jako dziadek Dzban może i nie wyróżnia się przesadnie, ale sympatyczny z niego starszy pan. Cała obsada spisuje się bardzo dobrze i nie ma w zasadzie nawet jednej postaci, która nie pasowałaby do reszty.

"Filuś i Kubuś" wzięli mnie kompletnie z zaskoczenia. Może to dlatego, że adaptacje gier video zwykle są raczej kiepskie, może dlatego, że to Netflix, ale spodziewałem się kompletnej klapy i straconego czasu, tymczasem dostałem serial na tyle szybki, wesoły i lekki w odbiorze, że oglądamy go z synem już drugi raz. Historia została ugrzeczniona względem tej growej, ale to przecież nie tak, że ktokolwiek grał w "Cupheada" dla fabuły, więc w sumie nie ma co przeżywać. Zwłaszcza, że świat zaproponowany przez autorów serialu idealnie łączy w sobie elementy gry ze swoimi własnymi, zwariowanymi pomysłami, natychmiast dołączając do grona moich ulubionych kreskówek do oglądania w rodzinnym gronie. Serdecznie polecam.

Atuty

  • Piękna, szczegółowa, porządnie oddająca charakter gier animacja;
  • Bardzo dobrze dobrane głosy;
  • Pomysłowe, wykorzystujące talent artystów gagi;
  • Krótkie, szybkie odcinki w sam raz dla młodszego widza.

Wady

  • Miejscami trochę zbyt statyczny, zwłaszcza porównując z grą;
  • Nieprzesadnie oryginalne fabuły kolejnych odcinków;
  • Część fanów gier pewnie będzie kręcić nosem na ugrzecznienie materiału.

"Filuś i Kubuś" to typowa, stara kreskówka, z tym że powstała w tym roku. Proste, niezobowiązujące historyjki rozbawią całą rodzinę, bo fabularnie produkcję dostosowano do młodszego odbiorcy. Świetna zabawa i piękna oprawa audiowizualna.

8,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper