Rune Factory 5 – recenzja i opinia o grze [Switch]. Oto siewca wyszedł siać
Rolnik szuka żony, szczęśliwy i zadowolony. Śliczne damy będą go kusić, może wybrać lecz nie musi. Bowiem, niezależnie od gustu, ważniejsze niż rozmiar biustu, jest to jak dziewczę hoże sprawuje się w łożu, domu i oborze. Recenzja ma, niech każdy pamięta jest o tym jak dobrze obrabiać pole i dziewczęta. Bo w Rune Factory 5 wszystko sprowadza się do wyrywania: jednego dnia chwastów, a drugiego, dla odmiany, niewieścich serc.
Seria Rune Factory powstała początkowo jako wariacja takiego cyklu rolniczych jRPG jak Harvest Moon/Story of Seasons, ale z czasem przerodziła się w samodzielną markę (nawet z własnymi spin-offami pokroju Frontier i Oceans/Tides of Destiny) z ciut większym naciskiem na wspomniane właśnie „rolepleyowe” elementy. Dwa lata temu fani otrzymali na Switcha (kilka miesięcy temu także na PS4) remaster odsłony z Nintendo 3DS zatytułowany Rune Factory 4 Special wraz obietnicą nowej pełnoprawnej części, którą nawet kiedyś tam zrecenzowałem. Niestety prace nieco się przeciągnęły, lecz co ma wisieć nie utonie i wreszcie fani na zachodzie otrzymali wytęsknione przez siebie Rune Factory 5 niemal rok po japońskiej premierze. Czas znów zarzucić motykę na ramię, by zapracować na byt własny, a z czasem również własnej rodziny.
Najemnik i rolnik w jednym w Rune Factory 5
Fabularnie zaczyna się tak jak w poprzedniczkach, chociaż w piątce w przeciwieństwie do czwórki scenarzyści przestali się nawet starać uzasadnić jakoś obecność w grze naszego bohatera. Lądujemy przy pomocy tajemniczego portalu w obcym sobie miejscu z amnezją i musimy się tutaj jakoś urządzić, by przeżyć. Tym razem wcielamy się w chłopca Aresa, bądź dziewczynkę Alice, aczkolwiek można nadać im własne imiona. Po dość dynamicznym początku trafiamy do miasta Rigbarth, zmagającego się z coraz liczniejszymi hordami potworów. Przekonani przez uroczą Livię (coś jak Roselia z Cold Steel 4) - lolitkowatą panią burmistrz (upraszczając) - wstępujemy do miejscowego oddziału samoobrony, a żeby się jakoś utrzymać dostajemy poletko na własny użytek.
Oczywiście praca na roli nie będzie naszym jedynym obowiązkiem w recenzowanym Rune Factory 5, bowiem co rusz musimy rozprawiać się z zagrożeniami czyhającymi poza miastem, odzyskując kolejne fragmenty swojej pamięci. Nie od rzeczy byłoby także założenie rodziny, zwłaszcza że kandydatów na męża lub żonę nie brakuje. Mimo wszystko bowiem spotkamy wiele ciekawych i miłych postaci, o bardzo zróżnicowanych charakterach. Wprawdzie większość mieszkańców z miejsca nas polubi, ale kilka osób długo będzie wobec nas nieufnych. Pojawiają się również znane fanom marki smoki. W sumie ciężko mówić w tej recenzji o fabule w tradycyjnym słowa tego znaczeniu, ale to żadna nowość dla wielbicieli serii.
Romanse jako krok do małżeństwa
Inna sprawa, że w grach opartych na rękodzielno-rolniczych założeniach, jak choćby Ateliery czy wspomniane wcześniej Harvest Moony opowieść nigdy nie grała pierwszych skrzypiec, ale więzi z napotkanymi postaciami zawsze były ważne. Także i tutaj będziemy dbać o dobre relacje z mieszkańcami Rigbarth, a oni odpłacą się pomocą, towarzysząc nam w eskapadach poza miasto. Patrząc z perspektywy Aresa panny w Rune Factory 5 są jakby łatwiejsze do miłosnego omotania niż miało to miejsce w czwórce. Mimo to wiele prezencików i miłych słówek zeszło, zanim młodzieniec przygruchał sobie młodą uszatą Fuukę za żonę. W ogóle w tym odcinku panny na wydaniu są dość dziwne w tym jedna nawet szczeka.
Szkoda że cały rooster obejmuje jak zwykle tylko 6 potencjalnych żon (albo mężów jeśli gramy Alicją) i to akurat nie do końca tych, które bym chciał, bo osobiście robiłem maślane oczy do kociej Misasagi. Trudno, ale na pocieszenie mamy sukkubusa Ludmiłę, czy (pół)elfkę Scarlett. Niestety o młodej żonie pokroju Xiao Pai z czwórki musiałem zapomnieć. To, co najważniejsze jednak tytuł wciąż oferuje spore pokłady humoru zarówno w dialogach jak i sytuacyjnego.
Jak przeżyć w Rune Factory 5 przy pomocy motyki i miecza
Oprócz romansów w wolnych chwilach musimy stale udowadniać, że motyką i łopatą posługujemy się tak samo sprawnie jak językiem i lędźwiami. Wprawdzie Rune Factory 5 w porównaniu do Harvest Moon’ów nie przymusza na siłę do pracy na roli, możemy bowiem zająć się rzemiosłem czy gotowaniem, albo żyć z wypraw poza miasto, lub korzystać ze wszystkiego po trochu, lecz do końca jej nie unikniemy. Mimo wszystko na początku, w pocie czoła, będziemy hodować popularne jarzynki jak rzepa czy ziemniaczki, ciułając grosz do grosza, by z czasem rozglądnąć się za innym uprawami, bądź inwestować w ciekawsze zajęcia. Chociaż czas stale płynie, rozgrywka w niczym nas nie pogania i wszystko da się zrobić we własnym tempie, chociaż nie powiem, wiele rzeczy wymaga od nas cierpliwości, a sama zabawa toczy się czasami bardzo wolno, żeby nie powiedzieć sennie.
Na taki odbiór wpływa fakt, że zegar w grze nie pędzi już tak ostro jak poprzednio. W czwórce prace typowo gospodarskie potrafiły zajmować pół dnia, więc na rzemiosło i wypad w teren zostawały tylko popołudnia, a nierzadko trzeba było zarywać nockę. W Rune Factory 5 z rolnictwem bez problemu wyrabiamy się w ciągu poranka, mając później kupę wolnego czasu dla siebie przeznaczając go na: randki, rzemiosło, kulinaria czy wypady za miasto. Ogranicza nas jedynie wskaźnik wytrzymałości, spadający wraz z każdą czynnością, albo gdy późno chodzimy spać, lecz regeneruje się on poprzez jedzenie albo kąpiel w łaźni, lub jeśli przez dłuższą chwilę nic nie robimy, co jest dla nas zbawienne gdy rozrabiamy gdzieś daleko od domu.
Z obowiązku recenzenckiego, należy wspomnieć o powrocie rozwiązania, które już kiedyś funkcjonowało na tle serii. By nie wiodło nam się zbyt łatwo w części piątej gleba po kilku żniwach potrafi wyjałowieć i dawać niższe plony, co wymusza rotację w wykorzystywaniu posiadanych pól uprawnych. Warto więc pozostawić jedno lub dwa na dłuższą chwilę odłogiem, albo bawić się w nawożenie. Ponadto należy również zwracać uwagę na prognozy zbiorów podawanych przez Livię.
Zamiast walczyć lepiej oswajać
Z innych mniej rzucających się w oczy spraw w Rune Factory 5 będziemy zajmować się organizacją różnych festiwali, czy wykonywać prośby mieszkańców, za co otrzymamy specjalne punkty pozwalające odblokować nowe posunięcia czy udogodnienia. Wracając do wycieczek w teren, zostały one zaprojektowane w stylu dungeon-crawlera i prostego RPG-a akcji. Po prostu przemierzamy kolejne lokacje i machając bronią, a w razie potrzeby posiłkując się zdolnością magiczną tłuczemy wszystko, co się rusza, by dostać się do bossa, albo do wyznaczonego celu. Prościzna, ale dziwo dająca sporo przyjemności, nawet jeśli przeciwnicy rzadko kiedy są wyzwaniem, a znaczną część walk można ominąć. Na tle serii nic nowego, poza jednym wyjątkiem: dawniej dało radę zabrać w teren tylko jednego kompana, a teraz jeśli chcemy werbujemy kilku. Szkoda tylko że ich inteligencja bywa raczej kiepska, ale ich obecność pozwala wykonywać wspólne i skuteczne combo-ataki.
Podoba mi się tutejszy rozwój postaci oparty nie o punkty doświadczenia, ale o prowadzoną aktywność. Im więcej biegamy, tym będziemy szybsi, im więcej kopiemy, tym mniej czasu zajmie nam uprawa roli, im więcej posługujemy się bronią, tym większej biegłości nabieramy i tak dalej, przy czym pól, na których możemy się doskonalić, jest całkiem sporo. Jak wspomniałem wcześniej w recenzji miłośników craftingu zainteresuje pewnie fakt, że i w tej materii będziemy mieli okazje się wykazać, tworząc coraz lepsze narzędzia rolnicze, potrawy kulinarne oraz broń i zbroje, jeśli tylko wykupimy odpowiednie licencje. Ares bądź Alice podobne jak w grach z pokemonami potrafią chwytać dzikie zwierzaki i je oswajać (o ile mamy zagrodę), a te w zamian pomagają im w boju, eksploracji oraz pracach polowych. Wbrew pozorom zajęcia nam nie braknie wystarczając na całe 40 godzin zabawy.
Czy Rune Factory 5 zyskało na przejściu w 3D?
Do gry zaprasza nas fantastycznie zrobione intro, w klimatach przypominające to z Persony 5 czy The World End With You, a przynajmniej ma dość charakterystyczny styl animacji i muzyki. Z samą oprawą graficzną Rune Factory 5 już nie jest tak wesoło pomimo przejścia na widok 3D. Chociaż całkiem miła dla oka i kolorowa to raczej jej ascetyczność i kanciastość kojarzy się z pierwszym jRPG-ami na PS3. W sumie gdyby poszukać właściwego odniesienia z tej konsoli to na myśl nasuwa się nomen omen Rune Factory: Tides of Destiny. Z drugiej strony platformą docelową jest Nintendo Switch, więc ciężko wymagać niewiadomo czego. Grając na małym ekranie, czy dużym ekranie dzięki dobremu wygładzaniu krawędzi tytuł nie straszy zębami pikseli, co oczywiście stanow plus. Mimo wszystko uważam, że grafika 2.5D z Rune Factory 4 Special bardziej pasowała do tego cyklu i posiadała swoisty urok, którego tu zabrakło, zresztą obecny krój interfejsu też jest w moim odczuciu jakby mniej intuicyjny niż poprzednio. Sterowanie w trójwymiarze również sprawia wrażenie toporniejszego niż było wcześniej i potrzeba chwili by przywyknąć.
Największą jednak bolączką, o której chciałbym wspomnieć w tej recenzji są spadki animacji. Zdarzają się jej drobne przycięcia a i rysowanie obiektów otoczenia z opóźnieniem też nie jest rzadkie. Być może, gdy o tym czytacie, problem został już wyeliminowany jakąś łatką, ale na chwilę obecną wciąż występuje. Na szczęście nie utrudnia on zabawy, ale drobny zgrzyt wywołuje. Znów nie popisano się z angielskim dubbingiem, który jest wciąż szczątkowy i wrzucony na siłę, ale przynajmniej wyeliminowano irytujące wrzaski oraz trzaski, będące zmorą scenek dialogowych w poprzedniej części. Oczywiście oryginalne japońskie głosy też są dostępne, chociaż i w tym temacie szału nie ma.
Przyznać należy, że Rune Factory 5 przeznaczone jest dla wąskiej grupy graczy, więc nie każdy się w niej odnajdzie. Jeśli jednak znacie tę serię, a poprzednie części sprawiały wam przyjemność, to ta również przyniesie sporo radości. Dla osób nowych w temacie zachęcałbym najpierw wypróbować poprzednie części, bądź pożyczyć egzemplarz od kolegi. Wprawdzie oprawa 3D nie ma takiego klimatu jak poprzednio, a nowych rozwiązań wciąż jak na lekarstwo jednak myślę, iż wielbiciele cyklu i tak dostali to, co chcieli. Tak przy okazji dzięki posiadaniu sejwa z Rune Factory 4 Special do miasta Rigbarth przybędą dwie dodatkowe postacie, ot taki mały bonusik od twórców.
Ocena - recenzja gry Rune Factory 5
Atuty
- Uprawa ziemi wciąż sprawia frajdę
- Kolejne panny/kawalerowie do małżeństwa
- Większy nacisk na chwytane potworów i ich wykorzystanie
- Kilka drobnych usprawnień w systemie rozgrywki…
Wady
- ...ale nic przełomowego
- Wciąż toporne sterowanie zwłaszcza po przejściu w 3D
- Problemy z wydajnością i spadkami animacji
- Samo Rigbarth niepotrzebnie sztucznie rozwleczone
Solidna kontynuacja rolniczo-jRPG’owej serii gier tym razem w 3D jednak bez większych zmian w systemie rozgrywki i dla ograniczonego grona graczy. Jeśli jednak z rana lubisz siać rzepę, a wieczorem podrywać panny (bądź kawalerów) Rune Factory 5 odpowiednio dawkowane przynosi całkiem sporo frajdy, zwłaszcza że wciąż można je mieć pod ręką.
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych