Miasto jest nasze (2022)

Miasto jest nasze (2022) - recenzja, opinie o serialu [HBO]. Ulica rządzi się własnymi prawami

Piotrek Kamiński | 22.04.2022, 21:00

Na podstawie książki dziennikarza, Justina Fentona. Kronikuje śledztwo przeciwko specjalnej jednostce policyjnej działającej bez mundurów, której celem było zdejmowanie z czarnego rynku nielegalnej broni. Jak praworządni gliniarze stali się chciwymi złodziejami? Przekonasz się w tym sześcioodcinkowym mini serialu. W serialu nie uświadczymy żadnych miejskich aktywistów.

Baltimore, policjanci, narkotyki i broń? Co to ma być, jakaś kontynuacja "Prawa ulicy"?! Cóż, w pewnym sensie można się o takie porównanie pokusić, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że za dzisiejszy serial również odpowiada David Simon. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z fikcją, ale prawdziwymi wydarzeniami, za które odpowiadają prawdziwi ludzie (nawet im nazwisk nie zmienili!). I tym właśnie problem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Miasto jest nasze (2022) - recenzja serialu [HBO]. Ludzie się zmieniają 

Młody Wayne Jenkins

Kiedy Wayne Jenkins (Jon Bernthal) zaczynał swoją policyjną karierę, był krótko wystrzyżonym, pełnym dobrych chęci młodzikiem, ochoczo patrzącym w przyszłość. Poznajemy go takiego w retrospekcjach i od razu uderza nas jak kompletnie innym był kiedyś człowiekiem. Teraz chodzi we własnych ciuchach, ze stylową grzyweczką i wypowiada się dokładnie tak, jak można się tego spodziewać po psycholu, czy innym tyranie - nie ważne jak, ważne że mamy wyniki. Tym gigantycznym kontrastem serial kupuje uwagę widza. Co wydarzyło się na przestrzeni tych paru lat? Czy Jenkins wciąż wierzy w te same ideały, co dawniej?

Raczej nie, ponieważ chwilę później poznajemy niejakiego Momodu Gondo (McKinley Belcher III), pseudonim G Money. Jest przesłuchiwany przez FBI, którym opowiada historię wydziału Jenkinsa. A musisz wiedzieć, że jest to historia pełna niesprawiedliwości, wykorzystywania swojej pozycji do własnych celów, kradzieży - zarówno od przypadkowych ludzi, jak i własnych przyjaciół - zdrad i paru innych fajnych rzeczy. Problem polega na tym, że jest to znana, głośna sprawa, więc twórcy od początku grają z nami w zasadzie w otwarte karty. Zabiera to ten element nerwowego wyczekiwania, niepewności co dalej. Widz od samego początku wie, na czym ta historia się kończy, pozostaje jedynie zobaczyć jak do tego doszło. Wiele osób powie, że przecież i tak droga jest najważniejsza i będą mieli rację, ale czegoś przez to tej produkcji brakuje. Zamiast podskakiwania w fotelu i niedowierzania jest krótkie "aha". Częściej niż rzadziej to "aha" nosi znamiona zaintrygowania, a nie tylko beznamiętnej akceptacji, jednak ciężko mówić, aby "Miasto jest nasze" oglądało się z samego brzegu kanapy.

Miasto jest nasze (2022) - recenzja serialu [HBO]. Mocna obsada na ratunek

Przesłuchanie

Jeśli ktoś nie jest intymnie zaznajomiony ze sprawą, o której opowiada serial - co w Polsce wcale nie powinno nikogo dziwić - to twórcy potrafią mimo wszystko czasami zaskoczyć. Kiedy poznajemy poszczególnych bohaterów tej farsy, zawieszeni są niejako w próżni. Wiemy, że oto jest człowiek i ewentualnie jak się nazywa, ale kim jest i jak wpisuje się w całą układankę pozostaje często na jakiś czas tajemnicą. Zdziwiłem się kiedy w pierwszym odcinku postać, której sam zdążyłem już przypiąć pewną łatkę, okazała się być kimś zupełnie innym. W ten sposób serial sprytnie, a przy tym bez oszukiwania, podtrzymuje zainteresowanie widza. Nie oszukujmy się jednak, tego typu momentów nie ma zbyt wiele, a poza tym serial to po prostu kronika kolejnych niewłaściwych zachowań grupki policjantów. Często powtarzających się - warto dodać.

Tym co ratuje serial przed przeciętnością są jego gwiazdy. Poza jak zwykle znakomitym Bernthalem, wśród jego kolegów z oddziału zobaczymy jeszcze znanego z "Prawa ulicy" Jamie'ego Hectora, jego kolegę z planu, Darrella Britt-Gibsona, Josha Charlesa, którego część widowni może kojarzyć z roli jednego z uczniów w moim najukochańszym "Stowarzyszeniu umarłych poetów" oraz niejakiego Roba Browna. Sprawę przeciwko nim prowadzi natomiast nasza własna Dagmara Domińczyk, czyli Karolina Novotney z "Sukcesji". Mówiąc krótko, jest to ekipa, która doskonale wie co robi, bez problemu odnajduje się w swoich rolach - choć oglądanie Stanfielda i O-doga w mundurach jest trochę dziwnym przeżyciem. To jak ich nastawienie do pracy, do siebie nawzajem i ogólnie do świata zmienia się na przestrzeni lat przed aresztowaniem jest niesamowicie angażujące. Można powiedzieć, że każdy z aktorów gra kilka postaci - aż tak innymi ludźmi są w różnych czasach swojej kariery.

"Miasto jest nasze" jest specyficznym tworem. Z jednej strony bardzo dobrze zagranym, klimatycznym, noszącym wyraźne znamiona genialnego "Prawa ulicy", z drugiej nakręconym raczej, że tak powiem, użytkowo - kolejne sceny brzmią i wyglądają w porządku, ale nie zapadają raczej w pamięć - może poza długim ujęciem Bernthala wchodzącego do budynku, podczas gdy kamera zostaje na miejscu i tylko robi zbliżenie na jego marsz, niejako sygnalizując, że tu go zostawiamy. Do tego narracja jest nieziemsko chaotyczna, raz za razem skacząc z jednego czasu do drugiego. Niby za każdym razem jesteśmy informowani który jest rok (całkiem sprytnie pomyślany widok na wypełnianą, nie wiem, kartotekę?), a bohaterowie wyglądają odrobinę inaczej - czy to ze względu na fryzury, zajmowane stanowisko, czy po prostu styl noszenia się - ale odnoszę wrażenie, że celem takiego opowiadania historii nie w sekwencji było zamaskowanie jej nijakości. Jasne, to straszne, że takie rzeczy faktycznie się działy, ale materiał na serial jest z tego raczej umiarkowanie świetny. Obejrzeć można, ale "Prawo ulicy" to nie jest.

Atuty

  • Świetna obsada;
  • Kilka sprytnie zakamuflowanych niespodzianek;
  • Wielowymiarowe postacie, które można lubić i jednocześnie nimi gardzić;
  • Klimat brudnych policjantów z Baltimore został zachowany.

Wady

  • Od początku wiadomo co i jak;
  • Sporo bliźniaczo podobnych sytuacji;
  • Tempo wydarzeń czasami leży;
  • Zwrotom akcji brakuje mocy.

"Miasto jest nasze" to nowy serial od twórców legendarnego "Prawa ulicy", ale w starciu ze swoim starszym bratem przegrywa już w przedbiegach. Jest klimatycznie i ze wszech miar poprawnie, ale wydarzeniom brakuje mocy. Od początku wiadomo dokąd zmierza historia, przez co ciężej się w nią zaangażować.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper