Nie opuszczaj mnie (2022) - recenzja, opinia o filmie [Amazon]. Póki jest jeszcze czas
Max Park wychowuje samotnie córkę, po tym jak żona zostawiła go dla najlepszego przyjaciela. Nie ma stałej partnerki, z nastoletnim dzieckiem coraz ciężej się dogadać i do kompletu właśnie dowiedział się, że ma raka kości w bardzo upierdliwym miejscu. Został mu jakiś rok życia... No, to zaczynamy film!
Wciąż ciężko mi pogodzić się z myślą, że John Cho jest już panem w średnim wieku. Niby widziałem go już w roli ojca, na przykład w całkiem niezłym "Searching", ale dla mnie to zawsze już będzie dzieciak krzyczący "milf" w "American Pie", czy irytujący koleżka z chińskiego baru w "Luz we dwóch". To pewnie dlatego jego dzisiejsza rola zrobiła na mnie takie wrażenie. Po raz kolejny zapomniałem, że to po prostu dobry aktor, potrafiący samym tylko spojrzeniem pokazać najczystszą udrękę. Żeby tylko nie to beznadziejne zakończenie!
Nie opuszczaj mnie 2022 recenzja - Przy takim pechu aż dziwne, że się po prostu nie zastrzelił
Córka Maxa (Cho), Wally (Mia Isaac) rozpoczyna film od narracji i od razu wali prosto z mostu, informując widzów, że sam film powinien im się spodobać, choć samego zakończenia raczej nie polubią. Mocne słowa, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że słuchając ich oglądamy bawiących się na plaży naturystów w mocno zróżnicowanym wieku. Tania zagrywka, mająca na celu rozbawić widza poprzez wprowadzenie odrobiny dyskomfortu, ale na szczęście pierwsze wrażenie potrafi czasami być mylące i dalej faktycznie jest lepiej.
Życie codzienne rodziny Parków nie jest specjalnie kolorowe. Max jest samotny, tylko od czasu do czasu osładzając sobie tę samotność przygodnym seksem z dziewczynami z Tindera, czy innej, podobnej apki. Jedną z nich jest Annie (Kaya Scodelario, więc może jednak nie jest mu tak źle?), dla której jednak jest to czysto maszynowa, pozbawiona uczuć zabawa, choć Max sprawia wrażenie, jak gdyby chętnie spędził z nią trochę czasu i w ciągu dnia, na zewnątrz, w ubraniu. Natomiast Wally jest raczej typową nastolatką – siedzi całe dnie w ekranie telefonu, podoba jej się jeden chłopak, choć jego „dojrzałość” nie do końca zgadza się z jej spojrzeniem na życie, a już na pewno nie z optyką Maxa. Powoduje to niewielkie tarcia na linii ojciec-córka, choć to i tak nic w porównaniu z diagnozą, o której wspominałem już wyżej. Zdruzgotany i przerażony perspektywą zostawienia nieletniej córki całkiem samej, postanawia zabrać ją ze sobą w podróż po Stanach, celem odnalezienia jej mamy, tak żeby młoda miała kogoś, kiedy jego już zabraknie...
Większość filmu to po prostu bardzo urocze kino drogi. Max i Wally docierają się, poznają z nowej strony, kłócą, godzą i tak dalej. Ojciec chciałby przekazać córce jak najwięcej, więc uczy ją prowadzić auto – choć, na moje oko, lepiej żeby tego nie robiła – zabiera ją na tańce, daje miłosne rady, próbuje pokazać jak nieopłacalny jest hazard. Ona natomiast opowiada mu o swoim (nie)chłopaku, Glennie (Otis Dhanji), albo wymusza na nim udział w karaoke. Oczywiście w trakcie będą się również kłócić, a to ponieważ ona zachowuje się nieodpowiedzialnie – w końcu nastolatka – a to, ponieważ on ma problemy z prawdomównością. Niemalże cały film wisi nad nimi ta informacja, że Max jest umierający i został mu niecały rok i z każdym mijającym dniem, wyduszenie jej z siebie jest coraz trudniejsze, nie mówiąc już nawet o pogodzeniu się z faktem, że jedyna rodzina, jaką Wally ma za chwilę odejdzie na zawsze. Widz wkurza się oglądając ten upierdliwy brak komunikacji i czeka tylko kiedy „to” uderzy w wiatrak. Cho i Isaac tworzą piękny duet, bardzo przekonująco grając ojca i córkę. Czuć łączące ich uczucie, strach, ból, czasem radość. Bez tej ich chemii film nie miałby prawa zadziałać. Tylko, znowu, gdyby nie to zakończenie!
Nie opuszczaj mnie 2022 recenzja - To co w końcu z tym zakończeniem?
Reżyserka filmu, Hannah Marks, wykrzesała ze swoich głównych bohaterów żywe uczucia, za co należą jej się pochwały, ale to nie wszystko. Jej film to również bardzo sympatyczna ścieżka dźwiękowa, pełna wykonawców takich jak Iggy Pop, the Strokes, czy No Doubt, doskonale nadających rytm całej podróży. Niestety, dobre aktorstwo, piękne, miejscami lekko artystyczne zdjęcia Jarona Presanta i wpadające w ucho nuty to jeszcze nie wszystko. Nie z tym zakończeniem. W kolejnym akapicie zamierzam zdradzić całe zakończenie filmu, więc jeśli mimo wszystko stwierdzisz, że może warto dać „Nie opuszczaj mnie” szansę, to sugeruję go ominąć.
[SPOILERY]
Tak tanie zwroty akcji nie powinny mieć prawa bytu w dzisiejszych czasach, a już na pewno nie w profesjonalnych produkcjach z budżetem i znanymi nazwiskami. Ja wymyślałem takie „świetne” zwroty jak byłem głupim dzieciakiem w liceum (teraz za to jestem głupim dorosłym i tylko czasami w liceum). Wspominałem już, że film zaczyna się od narracji Wally, która mówi, że nie spodoba się nam finał tej historii. To dlatego, że to nie Max, a ona nagle umiera, ponieważ miała niewykrytą nigdy chorobę, a ta jej narracja, która ciągnie się do samego końca filmu, bierze się, nie wiem, zza grobu? Poczułem się spoliczkowany tym twistem, wyjeżdżającym tak zupełnie z lewej strony, do kompletu nieuczciwie ukrytym za pomocą tej pozaziemskiej narracji. Oczywiście po całym filmie rozrzucono kilka wskazówek, że coś jest nie tak, na które jednak nie zwracaliśmy uwagi, bo dało się je wytłumaczyć w inny sposób, lecz nie uważam aby miało to znaczenie, kiedy cały film opowiada o czymś zupełnie i kompletnie innym. To tak, jakby w „Nowej Nadziei” Imperium zabiło bliżej końca Hana, Luke'a, Leię i całą resztę, a my dostalibyśmy epilog o tym, że Imperium dokończyło wybijanie rebeliantów i po kres czasów niepodzielnie panowało nad całą galaktyką, w pokoju i dobrobycie. Niby spoko, ale to nie o tym był cały dotychczasowy film. Dlatego widzę zakończenie „Nie opuszczaj mnie” jako tani chwyt, chęć stworzenia emocji, poruszenia widza, zszokowania go. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby film zapracował na nie, a nie po prostu zrzucił na koniec bombę i robota zrobiona.
[KONIEC SPOILERÓW]
Nie mam bladego pojęcia jak ocenić ten film. Z jednej strony jest w nim sporo serca, co zawdzięczamy dobrej grze aktorskiej duetu głównych bohaterów i paru zabawnym sytuacjom wpisanym w scenariusz. Muzycznie i wizualnie również jest bardzo dobrze – może nie żeby od razu rozpływać się nad kunsztem twórców i obsypywać ich nagrodami, ale bardzo satysfakcjonująco i miejscami wybijając się ponad przeciętność. Niestety, pod kątem żerowania na uczuciach widza, scenariusz jest biedny i nastawiony na tanie szokowanie. Jasne, finał jest mocny i raczej depresyjny, lecz scenarzyści nie doszli do niego w organiczny, uczciwy sposób, przez co, ja przynajmniej, poczułem się zdegustowany i retroaktywnie znielubiłem całą resztę filmu. Nie polecam, choć na pewno znajdą się i tacy, dla których zaproponowane przez twórców zakończenie nie będzie problemem. Dla nich ostateczna ocena może plątać się nawet i w okolicach ósemki.
Atuty
- Świetnie zagrany;
- Chemia między Johnem Cho, a Mią Isaac;
- Kilka pięknych kadrów;
- Dobra ścieżka dźwiękowa;
- Dużo ciepła i sporo śmiechu.
Wady
- Zakończenie jest tak beznadziejne, że kładzie się cieniem na całej reszcie filmu.
„Nie opuszczaj mnie” to piękny film o miłości, przemijaniu i więziach rodzinnych ubrany w płaszczyk kina drogi, który byłby naprawdę świetnym kawałkiem kina, gdyby nie absolutnie nienadające się do niczego zakończenie, psujące w efekcie cały seans.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych