Pracownik miesiąca (2022) - recenzja, opinia o filmie [Galapagos]. Urzędnik też człowiek
Francuski urzędnik państwowy musi opowiedzieć historię swojego życia ekwadorskim Indianom, jeśli chce opuścić ich teren w jednym kawałku. Jego tłumaczem jest taksówkarz. Serio.
Kiedy aktor bierze się nagle za reżyserię i pisanie scenariusza, w dodatku obsadzając samego siebie w głównej roli, do końcowego produktu należy podchodzić z ostrożnością. Jasne, raz na jakiś czas dostaniemy kogoś pokroju Clinta Eastwooda, Bena Afflecka, cxy Matta Damona i nic tylko cieszyć zmysły ich talentami rozlewającymi się na kolejne stanowiska, ale częściej jednak okazuje się że lepiej by było, gdyby osoba od udawania przed kamerą kogoś kim nie jest, po prostu dalej robiła swoje i nie twierdziła, że o reżyserii wie wszystko, bo przecież pracuje z reżyserem. Talentu nie nabiera się przez osmozę. Reżyser, scenarzysta i gwiazda dzisiejszego widowiska, Jerome Commandeur sprawia wrażenie całkiem sympatycznego faceta, ale czy to samo można powiedzieć o jego filmie?
Pracownik miesiąca (2022) - recenzja filmu [Galapagos]. Urzędnik z powołania
Vincent Peltier (Commandeur) od zawsze wiedział kim chce być w życiu – pracownikiem budżetówki. Praca lekka, pełna bonusów, dodatków, trzynastek, okazji do przyjmowania dobrowolnie rozdawanych prezentów od obywateli (nie łapówek!), do kompletu ciesząca się szacunkiem wszystkich dookoła. W swoim otoczeniu Vicnent jest niemal bogiem. Ma zapatrzoną w niego dziewczynę, równie zakochanych w nim jej rodziców, ale i tak miłością jego życia pozostaje jego własna mamusia. Przyniesie śniadanko do łóżka, wyprasuje koszulę, zabierze swojego na oko czterdziestoletniego synka na lody. Tak, życie jest dobre dla Vincenta. Przynajmniej do momentu, w którym pewien polityk zapowiada cięcia etatów w urzędach, bo połowa pracowników i tak nic tam przecież nie robi. Nasz bohater dostaje propozycję – czternaście tysięcy odprawy, albo przeniesienie na stanowisko, którego nikt inny nie chciał – a ponieważ budżetówka to całe jego życie, postanawia się nie poddawać. Od tego momentu jego życie z miesiąca na miesiąc będzie stawać się coraz bardziej zwariowane.
Osobą odpowiedzialną za rozprawienie się z Peltierem jest panna Isabelle Bailliencourt (Pascale Arbillot), urzędniczka o bardzo ciasno spiętym tyłku, odpowiadająca bezpośrednio przed autorem reformy. Jej postać to niemal od początku do końca po prostu manekin w ładnym ciuchu, podsuwający Vincentowi kolejne czeki, których ten nie przyjmuje. A nie przyjmuje ich za namową bohatera związków zawodowych, Michela Gougnata (Christian Clavier), człowieka którego życiową misją jest niezgadzanie się z każdą jedną proponowaną przez rząd zmianą. To kolejna rola ograniczająca się do jednego, powtarzanego do znudzenia żartu, na koniec zajechanego już do tego stopnia, że widzowi nie chce się już nawet choćby uśmiechnąć.
Jedyną prawdziwą postacią poza Vincentem jest Eva (Laetitia Dosch), badaczka i ekolog, którą poznajemy po tym, jak Vincent zostaje przeniesiony na Grenlandię. Nasz bohater natychmiast zakochuje się w jej uśmiechu, pogodzie ducha i werwie. Po pewnym czasie poznaje też jej dzieci. Eva lubi zwiedzać świat i pomagać w różnych jego zakątkach, a z każdej takiej wyprawy wraca... z ciążowym brzuchem. Ale obiecuje, że nie ma chłopaka! Nie jest może przesadnie szeroko rozpisaną postacią, ale ma przynajmniej swój charakter, jakieś cele, zalety i przywary. Nie kupuję natomiast w ogóle łączącego ją z Vincentem uczucia. Bardzo długo nie byłem w zasadzie pewien, czy oni są w ogóle parą, czy nie, czy powinienem ją lubić, czy tylko wykorzystuje naszego głównego bohatera. Film kiepsko komunikuje tego typu niuanse. I nie tylko to.
Pracownik miesiąca (2022) - recenzja filmu [Galapagos]. Ledwo ciepłe żarty
Nie ma nic gorszego od miałkiej komedii, a dokładnie tym jest dzisiejszy film. Spora część gagów sprawia wrażenie, jakby wymyślił ją dziesięciolatek, dla którego szczytem komedii są żarty o Jasiu. Problemem jest również timing. Pierwsze minuty filmu to Vincent jadący gdzieś taksówką w Ekwadorze. Martwi się, czy samochód jest w dobrym stanie, ale taksiarz uspokaja go, że to niezawodna bryka. Cięcie. Samochód jest zepsuty. Ale przynajmniej nie pada! Cięcie. Ulewa. Do kompletu są na terenie Indian, ale o tej porze nigdy się na nich nie trafia. Zbliżenie. Indianie nieporadnie wychodzą zza drzew.
Zdarzają się oczywiście i dobre żarty. Cały film opatrzony jest narracją Vincenta opowiadającego Indianom swoje życie, a ponieważ po prostu musi zaprezentować się w jak najlepszym świetle, czasami zdarza mu się mówić rzeczy... niepasujące do wydarzeń na ekranie. Prosta zagrywka, ale wciąż bardzo skuteczna. Film ochoczo korzysta z niej w pierwszych minutach, kiedy widzimy jak Vincent dojeżdża do pracy, jak ciężko pracują wszyscy jego koledzy i koleżanki. Później jednak na dłuższy czas o niej zapomina, wracając jeszcze tylko na chwilę na przełomie drugiego i trzeciego aktu historii, ale w zupełnie nieśmieszny sposób.
Nabijanie się z absurdów pracy w firmie skarbu państwa zawsze jest dobrym pomysłem – żarty w końcu same się piszą – o nie inaczej jest w przypadku „Pracownika miesiąca”, choć odnoszę wrażenie, że film zdecydowanie bardziej docenią osoby znające tamtejszą codzienność. To, albo żarty zaproponowane przez Commandeura są zwyczajnie nieśmieszne. Wielokrotnie miałem wrażenie, że rozumiem na czym polega żart, ale po prostu mnie nie rozbawił. W ogóle przez cały film zaśmiałem się może ze trzy razy, poza tym jedynie sporadycznie się uśmiechając.
„Pracownik miesiąca” to drugi film w reżyserii pana Commandeura i pierwszy przez niego napisany. Biorąc to pod uwagę wypada przyznać, że mogło być znacznie gorzej, co nie znaczy, że dostaliśmy świetny film. Widać, że zamysł był ciekawy – z jednej stronie pokazanie absurdów budżetówki, z drugiej zbudowanie historii transformacji głównego bohatera ze skupionego wyłącznie na czubku własnego nosa bufona, w osobę empatyczną, pragnącą rzeczywiście pomagać innym. Ale ciekawy temat to jeszcze nie wszystko. Komedia ma przede wszystkim bawić, a tej udaje się to raczej rzadko. Kiepska reżyseria i płaskie postacie też wcale nie pomagają, a już obsadzenie w tym samym filmie oryginalnych Asterixa i Obelixa, ale nie napisanie im choćby jednej wspólnej sceny, powinno być karane grzywną... albo przeniesieniem chociaż. Na Grenlandię.
Atuty
- Gagi wynikające z faktu, że narratorem jest sam główny bohater;
- Ciekawy, choć umiarkowanie dobrze zrealizowany temat;
- Krótki i ze żwawym tempem.
Wady
- Sporo żartów jak z podstawówki;
- Kiepska reżyseria;
- Tylko Vincent i Eva mają jakikolwiek charakter i można ich nazwać postaciami.
„Pracownik miesiąca” zdecydowanie nie jest równocześnie komedią miesiąca. Byle jakie żarty w ustach byle jakich postaci, byle jak wyreżyserowanych. Temat był dobry, ale samo wykonanie to niemal definicja przeciętności.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych