Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection - recenzja i opinia o grze. Pizza Time!
Wojownicze Żółwie Ninja zaczęły wychodzić z kanałów przeszłości, jednocześnie bez zmiany środowiska naturalnego w growych perypetiach. Bez kolejnych, wielowymiarowych eksperymentów, marka TMNT kojarzy się graczom przede wszystkim z erą kilku i kilkunastu bitów. W czasach gdy Konami rosło w siłę, mocarnych gier z udziałem podopiecznych Sprintera mieliśmy bez liku. Korzystając z okazji, firma przekazała ekipie z Digital Eclipse kolejne zamówienie na kolekcję klasyki.
Bujny katalog zawiera trzynaście pozycji wyjętych z czasów NES, Game Boya oraz Super Nintendo, które przemierzymy w czterech barwach. Zawsze sięgałem po niebieską opaskę i dwa miecze. Ten stan umysłu nie zmienił się do dziś, gdy na rynek trafiła Teenage Mutant Ninja Turtles: the Cowabunga Collection. Pakiet załadowany nostalgią, historią marki kształtującej niejedno dzieciństwo oraz dobrą, lecz już nieco archaiczną zabawą. Czy poza wspomnieniamy znajdziemy tutaj coś więcej? Zapraszam do recenzji.
Teenage Mutant Ninja Turtles: the Cowabunga Collection - w skorupie czasu
Recenzowana produkcja otwiera się niczym komiks z piękną oprawą. Ręcznie naszkicowane, ożywione kolorami sylwetki bohaterów i antybohaterów uniwersum TMNT motywują do zagłębienia się w te trzynaście grywalnych historyjek o waśni armii Shreddera z wyrośniętymi żołwiami. Całość spięta w trzy gatunki - najbardziej klasyczne, sidescroll'owe platformery, beat'em upy i turniejowe bijatyki podążające stylem legendarnego Street Fighter II. Digital Eclipse przygotowało się do tej lekcji historii. Przy wyborze danej gry, otrzymujemy możliwość selekcji regionu (JP/US) co najczęściej skutkuje innymi wersjami cyfrowych okładek, oraz nieznacznie przekłada się na wydajność, lecz tylko w kilku przypadkach. Wszystkie tytuły działają poprawnie, chociaż TMNT z ery NES mają tendencje do freezowania, co wynika z błędów na stopie emulacji.
Deweloper wzorem z poprzednich odświeżeń (wolumeny Castlevanii oraz Contry w zbiorczych pakietach) nie ingeruje w mechanike, skupiając się na aranżacji kosmetycznych poprawek. Gry uruchomimy w trzech opcjach wyświetlania obrazu - klasycznej przekątnej ekranu, full screen oraz wide, jeśli lubimy zapełnić ekran. Wówczas odświeżenie idzie w parze z czymś na kształt pixel-artu, ponieważ obiekty postaci drastycznie się "pikselują". Preferowałem to ustawienie podczas sesji m.in. w TMNT IV: Turtless in Time (1992), lecz to jeden z młodszych roczników, bowiem "najnowsza" produkcja wywodzi się z 1993 roku. Który rodzaj wyświetlania mógłbym polecić? Wszystko zależy od naszych preferencji, lecz optymalną jakość zapewni tryb oryginalny, gdzie rozdzielczość jest oczywiście dostosowana do współczesnych standardów przy oryginalnym, pomniejszonym formacie ekranu. By poczuć magię tamtych lat, twórcy proponują interesujące filtry obrazu - CRT TV, Monitor lub efekt LCD. Zawsze to szczypta dodatkowej immersji.
To ledwie początek atrakcji w recenzowanej Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection. Na ekranie wyboru, otrzymujemy dostęp do informacji nt. konfiguracji sterowania, wyboru poziomu trudności, choć dla spragnionych wyłącznie edukacyjnego doświadczenia, przygotowano możliwość oglądania zapisu z przejścia konkretnego tytułu. Uprzedzam, że wcale tak lekko nie będzie. Te gry odzwierciedlają brutalną mechanikę wczesnych lat 90., gdy rozgrywka nie wybaczała błędów, czasem nawet frustrowała i spuszczała graczom nieustanny łomot. TMNT z 1989 roku to prawdziwy klon Castlevanii pod kątem poziomu wyzwania. Podobnie jak Foot Clan z Game Boya, gdzie sterowanie opiera się na konfiguracji adekwatnej do legendarnego handhelda Nintendo.
Czas zadziała tutaj na naszą niekorzyść. Cowabunga Collection debiutuje ponad dwa miesiące po świetnym Shredder's Revenge, które w zakresie mechaniki, posiada wszystko by uczynić grę sprawiedliwą do pokonania. Dostępne w składance beat'em upy są o wiele bardziej surowe, rygorystyczne. Weźmy pod lupę TMNT Arcade w wersji NES, gdzie pojęcie uników nie istniało, a walki z bossami okazują się bardziej niewdzięczne niż starcia z serii Dark Souls. Wraz z każdym uruchomionym tytułem z danej podserii, widzimy skromne ewolucje, gdy zamiast maksymalnie trzech przeciwników, poziom zalewały już dziesiątki wrogich jednostek. Moim bezapelacyjnem faworytem z listy pozostaje TMNT IV: Turtless in Time ze SNES. Nic dziwnego, że ekipa z Tribute Games mocno inspirowała się tytułem przy realizacji Zemsty Shreddera, najlepszej gry o żółwiach ninja.
Teenage Mutant Ninja Turtles: the Cowabunga Collection - podróż do przeszłości
Recenzowane Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection to skarbnica wiedzy nt. historii uniwersum. Prócz trzynastu gier, mamy możliwość przeglądania archiwalnych materiałów w postaci komiksów, choć jedynie w formie okładek, gdybyście pytali o całą zawartość. Kolekcja waży ponad 8 GB, więc upchnięto tutaj całkiem spory kontent. Prócz dania głównego o smaku gier, pakiet zawiera masę dodatków. Mamy wgląd do galerii ciekawych posterów reklamowych, całkiem ostrych, adekwatnych do lat 90. Zawarto biuletyny, notki prasowe, jednym słowem - kopalnię wiedzy na temat wydawnictw Konami. Jest jeszcze coś extra, w postaci obrazkowych streszczeń seriali animowanych, gdzie uwagę skupia przede wszystkim show z 1987 roku, przy najlepszej kresce na tle reszty.
Na dokładkę, warto przejrzeć zeskanowane pudełka do każdej gry dostępnej w kolekcji. Kartony mają nawet charatkerystyczne zagięcia i widoczne ślady użytkowania. Niby detal, a bardzo cieszy. No to jak z tym poziomem wyzwania? Począwszy od TMNT z 1989 roku aż po ostatnie pozycje z listy, dedykowane przenośnej konsolce Nintendo, gracz musi przebrnąć przez brutalne realia tamtej epoki. Zdecydowanie największy fun płynie z beat'em upów, gdzie całość zdecydowanie polecam ogrywać w trybie współpracy, kanapowo lub online. Przy wciśnięciu R1 (wersja PS5) pojawia się dodatkowe sub menu, w którym zapisujemy grę w dowolnym momencie, uruchamiamy poziom God Mode lub Nightmare Mode, sięgniemy po oficjalną instrukcję danej gry. Istnieje możliwość nadawania ilości żyć, lecz nie wszędzie. Ta sztuka przejdzie podczad rozgrywki w TMNT III The Manhattan Project, lecz Turtless in Time nie oferuje już takich udogodnień. Na szczęście, pozostaje opcja przewijania o kilkanaście sekund wstecz. Czasem ratuje sytuację.
Po świetnym przyjęciu TMNT: Shredder's Revenge dostajemy potężny ładunek nostalgii dzięki tej recenzowanej kolekcji. Z jednej strony, to produkcje mocno przestarzałe, nie wybaczające błędów, rzadko sprawiedliwe. Uniki działają dopiero w dalszych grach, choć o responsywności rodem z gry Tribute Games zapomnijcie. Tutaj musicie przywyknąć do tzw. tank control, choć z czasem dodano możliwość biegu, nie pomaga, gdyż łatwiej wpaść na wychodzących zza krawędzi ekranu popleczników Shreddera. Ale czego się nie robi dla powrotu do wspomnień? Graficznie, część produkcji zyskała dodatkowego retro-uroku. Mowa o bijatykach z cyklu Tournament Fighters, które wymagają niemal żółwiej zręczności, by uporać się z rywalami na wyższym poziomie trudności.
Teenage Mutant Ninja Turtles: the Cowabunga Collection demonstruje jak trudne bywały niegdyś gry. Odpowiadając na pytanie czy warto - warto. Dzisiaj, aby dostać jakikolwiek tytuł z tego katalogu, w oryginalnym wydaniu, należy liczyć się z wydatkiem rzędu kilkuset złotych. Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection kosztuje obecnie 179 złotych, więc cena wydaje się uczciwa, zwłasza że pudełkowe wydanie prezentuje się bardzo okazale. Kuszą również trofea, które wpadają za ukończenie gry, więc do wydobycia platyny wystarczy jedynie ukończyć każdy tytuł z osobna. Tylko, żeby to było takie proste jak się wydaje. Pizza time! Aha, zawsze grałem tym samym Leonardo.
Ocena - recenzja gry Teenage Mutant Ninja Turtles: The Cowabunga Collection
Atuty
- Zawartość
- Przejrzystość menu
- Spore wyzwanie
- Klimat lat 90.
- Cena
Wady
- Czasem mocno dropi animacja
- Problematyczne wyszukiwanie graczy online
TMNT: the Cowabunga Collection to kolejna wycieczka do złotej ery gier wideo. Leonardo, Raphaello, Michealangelo i Donatello najlepiej czują się w swoim środowisku naturalnym, w retro. Trzeba na nowo zaakceptować brutalną prawdę zawartą w ówczesnych mechanikach rozgrywki i po prostu dobrze się bawić, powracając do czasów, gdy jedyne czego pragnęliśmy, to stać się przerośniętym żółwiem ninja. Polecam wszystkim fanom uniwersum i nie tylko.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych