Ostatnia wieczerza (2022) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Demony polskie
Przełom października i listopada to tradycyjnie czas zwiększonej intensywności premier spod znaku horroru. Jedną z nich jest najnowsza propozycja Bartosza M. Kowalskiego “Ostatnia Wieczerza”, która trafiła do oferty Netflixa zupełnie niespodziewanie. Świeżutka produkcja tego twórcy eksploruje kolejny podgatunek kina grozy, kierując uwagę widzów w stronę tytułów wykorzystujących wątki nadnaturalne.
Przypadek najnowszego obrazu Bartosza Kowalskiego zakrawa na niezłe kuriozum. Mimo idealnej pory na reklamowanie tego typu pozycji Netflix wcale nie bombarduje widzów informacjami na jego temat. Dość powiedzieć, że sama produkcja nie doczekała się nawet zapowiadającego ją trailera. Czyżby ktoś przestraszył się recepcji dwóch poprzednich filmów tego reżysera i tym razem postawiono na zupełnie inną strategię marketingową? Prawdą jest, iż w Polsce Kowalski uchodzi za twórcę nieomalże awangardowego, który za sprawą swych dwóch wcześniejszych filmów naraził się zarówno widzom którzy nie rozumieją, a może nawet nie lubią horrorów, jak i tym, którzy zjedli na tym gatunku wszystkie zęby i obie jego propozycje przywitali, w najlepszym wypadku, wzruszeniem ramion. Tymczasem dylogia “W lesie dziś nie zaśnie nikt” ujawniła zarówno to, że artysta dobrze rozumie prawidła rządzące kinem grozy, jak i fakt, iż potrafi do niego wnieść kilka interesujących elementów. Czy tak jest i tym razem?
Ostatnia wieczerza (2022) - recenzja filmu [Netflix] Motywy demonologiczne i okultystyczne
Film zaczyna się sekwencją z 1957 roku, w której pewien ksiądz porywa dziecko, by w kościele dokonać rytualnego morderstwa, twierdząc, że ów niemowlak jest inkarnacją groźnego demona i stanowi zagrożenie dla świata. Następnie akcja przenosi się do 1987 roku, kiedy do pewnego klasztoru - jak się okaże słynącego z obrzędów egzorcyzmów - przybywa młody ksiądz, który na pierwszy rzut oka wydaje się po prostu nowym członkiem zgromadzenia. Od początku jednak wiadomo, że pojawił się tu w zupełnie innym celu, a w dodatku pewne elementy wskazują na to, że jest on związany z wydarzeniem sprzed 30 lat. Wkrótce okazuje się, że w zakonie dzieją się niesamowite rzeczy…
O ile w swym pierwszym filmie, stworzonym dla Netflixa, Bartosz Kowalski zabawiał się podgatunkiem slashera, przedstawiając widowni duet niesamowitych braci, mordujących młodych ludzi przebywających na bardzo specyficznych koloniach, a drugi był swoistym body-horrorowym love-story, trzecia produkcja eksploruje motywy demonologiczne i okultystyczne, dodając do tego szczyptę egzorcyzmów. Aż dziw bierze, że w kraju mającym tak wspaniałe tradycje mało który reżyser podejmował podobne wątki. Pierwszym nazwiskiem jakie przychodzi na myśl jest Andrzej Żuławski, choć Kowalskiemu oczywiście bliżej do zupełnie innego podejścia, znanego choćby z “Egzorcysty” Williama Friedkina, serii “Omen”, a nawet “Hereditary” Ariego Astera. Brak oryginalności nie jest w tym wypadku żadną wadą, szczególnie że najnowsza propozycja Netflixa ma inne, istotne atuty.
Jest nim przede wszystkim cierpliwie budowana atmosfera grozy, którą udało się osiągnąć głównie dzięki znakomitym zdjęciom wnętrz wspomnianego klasztoru, jak i podniosłej, ale też niespecjalnie narzucającej się muzyce, która dobrze komponuje się tu z miejscem rozgrywania akcji. Brawa należą się twórcom za to, że zamiast epatowania typowymi jumpscare’ami, które da się tu policzyć na palcach jednej ręki, a choć absolutnie nie wytrzymują porównań do mistrzowskiego pod tym względem w tym sezonie “Uśmiechnij się”, nie można na nie narzekać, wybrali raczej kreowanie odpowiedniego nastroju, co udało się tu bardzo dobrze.
Ostatnia wieczerza (2022) - recenzja filmu [Netflix] Sprawnie wykreowana filmowa rzeczywistość
W roku, w którym na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni nareszcie zaczęto doceniać twórców castingu, warto wspomnieć również o obsadzie. Piotr Żurawski jest tu bardzo dobry w roli człowieka, który nawet nie przeczuwa w co wdepnął, a znany już z poprzednich filmów Kowalskiego, Olaf Lubaszenko całkiem nieźle sprawdza się jako główny antagonista, który od czasu do czasu potrafi również zaskoczyć w sekwencjach pastiszowych. Choć bowiem większość obrazu utrzymana jest w posępnej, a czasem wręcz pompatycznej atmosferze, w końcówce udało się znaleźć moment oddechu. Ten gwarantuje, także obecny w obsadzie, Sebastian Stankiewicz, również znakomicie tu pasujący.
Niestety najsłabszym elementem tego całkiem udanego filmu jest jego scenariusz, którego rozwikływanie przypomina układanie puzzli, z maksimum 30 kawałków. Każdy element ma swoje miejsce, absolutnie każdy wątek już gdzieś widzieliśmy i nie ma mowy, by cokolwiek mogło tu zaskoczyć, nawet średnio zaawansowanego w śledzeniu najnowszych horrorów widza. Być może to właśnie z tego powodu netflixowy opis zdradza sporą część fabuły, co mimo wszystko wygląda dziwacznie. Streszczenia, które można znaleźć w sieci, wyraźnie pogrywają również z pewnymi stereotypami, narosłymi wokół kasty duchownych, również znajdującymi tu częściowe pokrycie w zaskakująco sprawnie wykreowanej filmowej rzeczywistości.
Czy zatem mamy tu do czynienia z najlepszym, dotychczasowym filmem polskiego reżysera? Parafrazując znane internetowe porzekadło: jeden duchowny powie tak, inny nie. Jako zwolennik tezy o tym, że każdy interesujący horror powinien mieć w sobie szczyptę absolutnego szaleństwa “Ostatnia Wieczerza” powinna mnie zawieść. Stało się jednak inaczej, bo jest to kawał pierwszorzędnej produkcji, która może się pochwalić posępną, gęstą atmosferą i świetnym zakończeniem, prowokującym do porównywania jej ze wspomnianym już dziełem Ariego Astera. I choć amerykański obraz gra w zupełnie innej lidze, należy się cieszyć, że i u nas są tacy twórcy jak Bartosz Kowalski, którym chce się tworzyć tak sprawne i niemal perfekcyjnie zrealizowane horrory. W oczekiwaniu na lepsze czasy radujmy się tym co mamy.
Atuty
- Piękne zdjęcia
- Bardzo dobra muzyka
- Solidni Żurawski, Lubaszenko i Stankiewicz
- Kapitalnie zrealizowany finał
Wady
- Absolutnie przewidywalna fabuła
- Film nie wnosi w zasadzie nic do kina grozy
“Ostatnia wieczerza” to nieźle zrealizowany horror, który nie grzeszy oryginalnością, ale za to potrafi wciągnąć za sprawą umiejętnie wykreowanej atmosfery grozy. Tylko tyle. I aż tyle.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych