Sonic Frontiers – recenzja i opinia o grze [PS5, XBOX, PS4, PC]. Niebieski Jeż znowu w gazie
Sonic to jedna z tych marek, które w branży gier mają już wyrobioną renomę i zdają się nieodłącznym elementem tego świata. Dziś trudno znaleźć fanów popkultury, którzy nie kojarzyliby Superszybkiego Jeża - zarówno pod kątem starszych odsłon, jak i tych nowszych, gdzie bohater przeszedł z dwóch wymiarów na pełne trzy. Gra, którą dziś zrecenzuję - Sonic Frontiers - spróbowała w pewnym sensie czegoś nowego, bazując na historii.
I był to pomysł, który już od samego początku zdawał się kontrowersyjny. Wszak sam niebieski wariat od zawsze miał przypisaną łatkę gatunkową, a gdy tylko próbowano choć lekko od niej odbić, okazywało się, że doszło to kompletnej pomyłki. Umówmy się - w dziejach ukazało się tak wiele złych gier o Sonicu, że pewnie nie wystarczyłoby całego tekstu, aby je wszystkie wymienić i pokrótce opisać.
Zastanawiacie się jednak, jak wyszło w tym przypadku? Ile jest Sonica w Sonic Frontiers i czy ryzyko twórców skończyło się fiaskiem, czym może lampką szampana? Jeśli tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do lektury samej recenzji. Postaram się w niej odpowiedzieć na większość pytań, które mogą Was nurtować i przede wszystkim napisać po prostu, czy jest to dobra gra. Zacznijmy od początku.
Sonic Frontiers - wymyślić koło na nowo
Recenzowany Sonic Frontiers jest najnowszą odsłoną przygód maskotki firmy SEGA, za którą odpowiada oczywiście Sonic Team. Co ważne, nie mamy w tym przypadku do czynienia z odświeżeniem, tudzież nowym spojrzeniem na starsze tytuły, ale czymś zupełnie nowym - zarówno pod względem fabularnym, jak i mechanicznym. Ekipa deweloperów podjęła się bardzo trudnego zadania.
Zamiast dostarczyć nam produkcję, w której najważniejszym elementem będzie klasyczne pokonywanie tras na czas, zaoferowano grę, gdzie bieganie - owszem - jest kluczowe, ale w żadnym wypadku nie służy wyłącznie do bicia rekordów swoich i swoich kumpli. Tu wszystko obudowano w sposób bardzo pomysłowy, przykładając spory nacisk również na samą fabułę. Choć…
Cóż, trzeba wspomnieć, że nie jest to nic nadzwyczajnego i przełomowego. Choć w Sonicu zazwyczaj warstwa historii była raczej pretensjonalna i niekiedy stworzona wyłącznie w formie spoiwa pewnych wątków. Tu jest nieco lepiej - nasz Niebieski Jeż w niewyjaśniony sposób przenosi się na archipelag Starfall Islands, będący zalążkiem pradawnej i w dużej mierze wymarłej cywilizacji.
Do innego wymiaru trafia również odwieczny wróg garstki przyjaciół - Dr Eggman. Ów bardzo szybko odkrywa tajemnice, które spoczywając w nieodpowiednich rękach mogą przynieść spore zagrożenie nie tylko dla Sonica i jego ekipy, ale dla całego multiwersum. Zadanie jest więc proste - uratować wszystkich znajomych wessanych przez tajemniczy wir, rozprawić się z licznymi wrogami i ponownie pokrzyżować plany złego doktorka.
Mieszanka wybuchowa
W recenzowanym Sonic Frontiers większości czasu nie spędzamy jednak na przechodzeniu kolejnych czasowych etapów. Tu lwią część godzin poświęcimy na zwiedzanie wyspy, walkę z mniejszymi i większymi potworami, a także na rozwiązywaniu zagadek środowiskowych i przeróżnych misjach pobocznych (choć nie liczcie na coś przesadnie wyszukanego).
Oczywiście nie mogło zabraknąć różnego rodzaju trampolin, ramp, a nawet specjalnych poręczy, po których Superszybki Jeż może się swobodnie poruszać. Dodaje to odpowiedniego poczucia swobody, umożliwia błyskawicznie przedostawanie się z jednego końca wysp na drugi, a także oferuje ciekawe bonusy, które następnie przydają się przy okazji odblokowywania nowych zdolności i postępu fabularnego.
Nie bójcie się jednak, fani klasycznych odsłon! W Sonic Frontiers wyścigi czasowe rzeczywiście mają mniejsze znaczenie, ale bynajmniej nie oznacza to, że ich zabraknie. Na każdej z wysp znajdziemy kilka specjalnych przejść do tzw. „Międzywymiarów”, z których wydostać możemy się wyłącznie poprzez ukończenie tras. A te oczywiście czasem trafiają się w formie 2D, a niekiedy w 3D.
Wszystko to sprawia, że przechodząc „czasówki”, czułem się jak w najlepszych chwilach spędzanych w Sonic Generations. Wiem, że dla wielu nie jest to skrajnie udana część marki, ale ja wspominam ją dobrze i być może właśnie z tego względu tak świetnie bawiłem się, realizując wszystkie dostępne zadania na trasach. Za przejście otrzymujemy oczywiście specjalne nagrody - najważniejsze są jednak klucze, które odblokowują nam skarbce z kryształami.
Świat w Sonic Frontiers robi wrażenie
Bo nie mogło przecież rzeczonych kryształów zabraknąć - tutaj służą w pewnym sensie jako miara postępu. Na każdej wyspie musimy zebrać wszystkie, aby następnie móc zamienić się w Super Sonica i rozprawić się z ostatecznymi bossami. Dzięki temu przechodzimy, dalej i dalej, a kolejne miejsca stają przed nami otworem. I już samo to bardzo motywuje, aby jak najprędzej czyścić mapę.
Trzeba bowiem przyznać, że Sonic Team zrealizował w recenzowanym tytule świat na piątkę z plusem (zrzuty ekranu zamieszczam wyłącznie z dwóch pierwszych wysp - nie chcę za wiele zdradzać :)). Wszystko wygląda tu bardzo dobrze. I choć sam jeszcze jakiś czas temu pisałem tekst, iż po materiałach z rozgrywki odnoszę wrażenie, że mamy tu do czynienia z technologicznym demo, to moje słowa z zakończenia tamtego wpisu okazały się prorocze. Wspomniałem wszak, iż aby racjonalnie to ocenić, trzeba po prostu zagrać.
Zrobiłem to i przyjemność śmigania Niebieskim Jeżem w Sonic Frontiers jest na najwyższym poziomie. To trzeba poczuć samemu i przekonać się, jak przyjemnie jest śmigać po tych wszystkich platformach, wzniesieniach i rampach. Kompletnie traci się upływ czasu, wykonując zwykłe akrobatyczne kombinacje. Powiem więcej - z autopsji zdradzę, iż da się zwyczajnie zasłuchać w cudownej muzyce z gry (świetnie dopełnia warstwę wizualną) i biegać bezmyślnie naokoło wysypy.
Bieg nie bez potknięć
Zdaję sobie sprawę, że wszystko to, co opisałem wyżej, daje obraz produkcji niemal na mityczną dyszkę. Nie jest jednak tak kolorowo, albowiem Sonic Frontiers cierpi na pewne potknięcia, które ostatecznie będą musiały rzutować na ocenie. Po pierwsze - a o czym już wspomniałem - sama fabuła wciąż jest pretensjonalna. Wiem, że maskotka SEGI nigdy nie oferowała nic wybitnego, ale można było to pchnąć dalej.
Po drugie - w pewnym momencie, pomimo ogromnej przyjemności z eksploracji, można poczuć znużenie i monotonię związaną z powtarzającym się schematem przechodzenia wysp. Na plus na pewno starcia z wrogami - do każdego trzeba się przygotować inaczej. Niestety, prócz tego i warstwy graficznej, same miejscówki nie różnią się od siebie w sposób, w jaki chciałoby się, aby było w rzeczywistości.
Po trzecie - Team Songi nie wystrzegł się w recenzowanym Sonic Frontiers mniejszych błędów. Niebieski Jeż potrafi czasem utknąć, w momencie przyspieszenia w locie potrafi zwariować, a aby przewinąć kwestię dialogową trzeba czasem nacisnąć „X” więcej razy, niż jest to wymagane. Detale i szczegóły, ale przy kilkugodzinnej sesji z grą dają się we znaki.
Sonic Frontiers - Podsumowanie
Reasumując, Sonic Frontiers jest grą bardzo dobrą. Nie jestem pewnie największym fanem Sonica i nie wychowałem się na setkach godzin w pierwszych odsłonach. Daleko mi więc do purysty. Uwielbiam jednak samą markę i przy wielu częściach spędziłem bardzo dużo czasu. Samą postać poznawałem ponadto przy okazji choćby seansów genialnego Sonic X na Jetixie. Wtedy zdążyłem się z nią związać i uczucie to trwa do dziś.
Od dawna brakowało mi w gruncie rzeczy czegoś takiego. Niebieski Jeż od zawsze miał potencjał na wyjście poza gatunkowe ramy i cieszę się, że wreszcie zdecydowano się na podjęcie takiego kroku. Swego czasu miało to miejsce przy okazji Dragon Balla (z Dragon Ball Z: Kakarot), a także Pokémonów (w Pokemon: Arceus). I oba te przypadki, choć nie były bezbłędne, okazały się dobrym kierunkiem w rozwoju całych marek.
Wierzę, że tak będzie również w tym przypadku. Recenzowany Sonic Frontiers przetarł szlak dla potencjalnych następców, którzy bez wątpienia mogą okazać się nawet lepsi i bardziej dopracowani. Jednak jako „ten pierwszy”, zawsze będzie przez wielu dobrze wspomniany. Ja bawiłem się fantastycznie - znacznie lepiej, niż mógłbym się tego spodziewać.
Na zakończenie muszę więc napisać jedno - twórcy podjęli bardzo poważne ryzyko i postawili na konsekwencje, które mogły być bolesne w skutkach. Zrobili to i dziś na pewno nie muszą chować się po kątach przed opinią publiczną - zamiast tego mają pełne prawo, żeby otworzyć butelkę szampana. Albo kilka.
Ocena - recenzja gry Sonic Frontiers
Atuty
- Przyjemność z biegania na najwyższym poziomie
- Kapitalne projekty bossów i mniejszych przeciwników
- Świetnie rozplanowane wyspy
- Warstwa graficzna wypada bardzo fajnie
- Ciekawy pomysł na rozwój gier z maskotką SEGI
- Odpowiedni hołd dla klasycznych odsłon Sonica
Wady
- Fabuła wciąż przesadnie spłycona
- Zadania po pewnym czasie robię się monotonne
Sonic Frontiers pozytywnie mnie zaskoczył. Choć początkowo obawiałem się tego projektu, to przyjemność płynąca z dopieszczonych mechanik bardzo szybko rozwiała moje lęki. To bardzo dobry krok dla samej marki i przetarcie szlaków, którym bez wątpienia jeszcze niejednokrotnie będzie biegał nasz niebieski przyjaciel. Chapeau bas!
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (62)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych