Zdrada (2022) - recenzja, opinia o miniserialu [Netflix]. Kiedy nie możesz ufać nikomu
Adam Lawrence przejmuje obowiązki dyrektora MI6 po tym jak jego szef zostaje otruty podczas obiadu. Próbując ustalić kto i dlaczego targnął się na życie sir Martina Angelisa, trafi na trop szeroko zakrojonego spisku, w centrum którego znajduje się również... On sam.
Męczy mnie już poleganie w kółko na tych samych schematach przy pisaniu political fiction. Ostatnio udało mi się w końcu przejść kampanię w zeszłorocznym "Call of Duty Modern Warfare II" i rany jaka ona była niemożliwie głupia. Jeden idiotyzm goni drugi, popędzany przez trzeci i tak właściwie do napisów końcowych. Mógłbym o tym napisać cały tekst (może jest to jakiś pomysł?), ale nie o jakość pisania mi teraz chodzi, a o wykorzystane motywy. Są oczywiście bliskowschodni terroryści, Rosjanie i nawet meksykański kartel narkotykowy. Święta trójca historii umiejscowionych we względnie dzisiejszych czasach. A dlaczego by nie wyjść poza schemat? Dlaczego raz na sto lat nie można napisać, że to ambitny i przebiegły wojskowy/głowa państwa z tego takiego niewielkiego, niepozornego kraju gdzieś tam? Kurde, nawet gdyby z nas zrobić czarnych charakterów byłoby to znacznie ciekawsze niż jak zwykle niedobra i cholernie przez to przewidywalna Rosja. Bo dokładnie o tym opowiada dzisiejszy miniserial. Znowu.
Zdrada (2022) - recenzja miniserialu [Netflix]. Żwawa, wciągająca fabuła
Adam Lawrence (Charlie Cox) buduje swoją pozycję w MI6 od dobrych piętnastu lat. Odznaczył się bohaterstwem na froncie, co i raz podejmował trafne decyzje za biurkiem i przy tym jest zwyczajnie miłym, rodzinnym człowiekiem, o czym chętnie opowie jego żona, Maddy (Oona Chaplin). Logicznym jest więc, że kiedy jego szef (Ciaran Hinds) zostaje otruty, Adam przejmuje stery. Lecz właśnie wtedy kontaktuje się z nim dawna znajoma, rosyjska agentka imieniem Kara (Olga Kurylenko) i tłumaczy, że potrzebuje jego pomocy, a jeśli odmówi, puści w świat informację, że to dzięki niej i jej ciężkiej pracy kariera Lawrence'a rozwinęła się w tak dynamicznym tempie, a on sam szybko dostanie łatkę podwójnego agenta. Życie jego i jego rodziny zostanie właściwie zakończone. Nie mając wyboru, Adam godzi się na współpracę, jednocześnie starając się zapanować nad sytuacją w której się znalazł. Nie będzie lekko, ponieważ poza tym przygląda mu się również CIA, a jego żona jest przyjaciółką jednej z ich agentek. Gdzie leży prawda i czy Adamowi uda się do niej dotrzeć zanim będzie za późno?
Po obejrzeniu "Zdrady" jestem przekonany, że potrzebuję w swoim życiu większej ilości miniseriali. Nie żeby dzisiejsza propozycja Netflixa była najlepszym, co w życiu widziałem, ale jest coś przyjemnie odświeżającego w historii, która cały czas, od początku do końca jest hiper skupiona na tym co istotne, bez dziwnych wątków c, d, e, f, których jedynym zadaniem jest rozdmuchanie materiału do ośmiu, może nawet dwunastu odcinków. No i ponieważ mamy do czynienia z zakończoną historią, nie ma mowy o kretyńskich cliffhangerach, które nigdy nie doczekają się rozwinięcia, bo Netflix skasował serial. "Zdrada" to pięć, około czterdziestominutowych odcinków i koniec. Wszystko, co mieliśmy wiedzieć, zostało powiedziane. Można się rozejść.
To powiedziawszy, mam wrażenie, że niektóre elementy intrygi mogłyby zostać przedstawione trochę jaśniej. Ostatecznie jestem w stanie zrozumieć i dopowiedzieć sobie wszystko, co najważniejsze, lecz na przykład skoro wydarzenia sprzed piętnastu lat w Baku są tak istotne dla całej historii, to dobrze byłoby zobaczyć chociaż pewne ich fragmenty, rozsiane to tu, to tam - tak żeby nie zdradzać za dużo o samej fabule, ale jednak dokładać ten kontekst. Telewizja to jednak medium wizualne, więc lepiej pokazać, niż opowiadać. Podobnie znajomość Maddy i Dede Alexander (Tracy Ifeachor). Z rozmów między nimi łatwo wywnioskować skąd ta ich mocna więź, ale byłbym nawet bardziej zadowolony, gdybym mógł zobaczyć, nie wiem, pięciominutowy fragment pokazujący jak ich przyjaźń się zaczęła. W ogóle postaciom pobocznym przydałoby się bardziej solidne rozwinięcie. Biorąc pod uwagę, że szukamy kreta w wywiadzie, utrzymanie pewnej dozy tajemniczości jest skuteczną taktyką ukrywania zwrotów akcji przed widzem, ale z drugiej strony, kiedy w ostatnim odcinku w końcu wszystko staje się jasne, nie potrafiłem zmusić się do poczucia jakiejkolwiek ekscytacji. To zdecydowanie największy minus dzisiejszej produkcji.
Zdrada (2022) - recenzja miniserialu [Netflix]. Inteligentnie wykorzystuje aktorów
Charlie'ego Coxa uwielbiam jeszcze od czasów "Zakazanego imperium", gdzie grał względnie krótką ale jakże intensywną i niejednoznacznie sympatyczną rolę Owena Sleatera. Później tę samą mieszankę grozy i miłej buźki dał radę wykorzystać na swoją korzyść również w "Daredevilu", a teraz dokładnie ten sam miks działa na jego korzyść tutaj. Adam jest przesympatycznym człowiekiem, ale łatwo jest zrozumieć i zaakceptować fakt, że w razie potrzeby władowałby ci dwie kulki w korpus i dla pewności jedną w głowę, następnie umył ręce i poszedł zjeść z dziećmi obiad. Sprawia to, że kiedy dowiadujemy się o tym, że ktoś próbuje go wrobić, w głowie widza sama zapala się lampka, że może coś w tych pomówieniach jednak jest. Bardzo udana decyzja castingowa. Oby więcej takich dla Charlie'ego. Zasługuje na nie.
Podoba mi się sposób w jaki przedstawiona jest Kara - postać Olgi Kurylenko. Bez dwóch zdań jest to niebezpieczna kobieta, która zabiła podczas swojej kariery już wiele osób, ale nie jest przedstawiana jako niepokonany superżołnierz, który bez trudu rozprawi się z całym batalionem rosłych chłopów nie psując sobie nawet fryzury, jak jakaś Czarna Wdowa, czy ktoś. Jej taktyką jest dywersja i kamuflaż, a bronią choćby trucizna. Nie oznacza to, że w serialu nie uświadczymy scen walki wręcz - w jednej bierze nawet udział właśnie Kurylenko, ale cała choreografia rozplanowana jest mądrze, biorąc pod uwagę wielkość i możliwości osoby. Na duszenie, czy cios w krtań jeszcze się twardy nie znalazł.
Tak naprawdę dobre cztery i pół z pięciu odcinków przygotowane są świetnie,nawet jeśli do logiki części wydarzeń można by się przyczepić - jak to zwykle w fikcji. Kamera zgrabnie przesuwa się z miejsca w miejsce, regularnie oferując całkiem szerokie ujęcia, kiedy aktorzy mają grać całym ciałem i duże zbliżenia, kiedy ważne jest to, co kto kryje w oczach. Tych kilka scen akcji które dostajemy nakręcone zostały równie pewną ręką, tak abyśmy zawsze widzieli co się dzieje, a nie zastanawiali się w którym stadium choroby Parkinsona znajduje się obecnie operator. Co innego montaż, który miejscami potrafi solidnie to dobre wrażenie zepsuć, na przykład stwierdzając, że wspomnianą już scenę walki przetnie z podobnym pojedynkiem między kimś innym, gdzie indziej - ale za to w tym samym czasie, więc teoretycznie czemu nie. Problem w tym, że wydarzenia łączą się wtedy w taki chaos, że po wszystkim po prostu podrapałem się po głowie i powiedziałem "aha", zaprzestając prób zrozumienia co właściwie obejrzałem. Tak naprawdę jednak jedynym poważnym zarzutem, który mam wobec "Zdrady" jest ten wspomniany już zawód elementami scenariusza i rozwiązaniem całej intrygi i to też nie sam fakt, co się wydarzyło, ale w jaki sposób zostało nam to przedstawione. Ostatecznie jednak powiedziałbym, że jest to ciekawa, odświeżająco krótka propozycja, której warto dać szansę.
Atuty
- Dobra obsada;
- Szybko wciąga i trzyma w napięciu praktycznie do końca;
- Bardzo mocny, imponujący zwrot akcji w finale;
- Dobre tempo.
Wady
- Kilka elementów scenariusza trochę naiwnych;
- Zakończeniu brakuje mocy.
"Zdrada" to pięcioodcinkowy miniserial od scenarzysty "Mostu szpiegów". Mocna obsada i wciągająca intryga skutecznie przykuwają do ekranu, ale scenariuszowi przydałoby się kilka dodatkowych szlifów.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych