Burmistrz Kingstown (2021) – recenzja i opinia o 1. sezonie serialu [SkyShowtime]. Ponad prawem
Bracia McLusky trzymają w garści całe Kingstown, miasto, które zostało zdominowane przez więziennictwo. Podczas kiedy 20 tysięcy kobiet i mężczyzn odsiadują najróżniejsze wyroki i otrzymują wątpliwe szanse na resocjalizację, sieć stworzona przez Mitcha i Mike'a zdaje się utrzymywać wszystko przy życiu w pewnej symbiozie i względnym spokoju – tutaj policjanci, strażnicy, dilerzy, innej maści przestępcy i bracia funkcjonują niczym jeden system bazujący na kasie, wspólnych interesach i przemocy. Kiedy nieoczekiwanie jeden z głównych trybików tej skomplikowanej maszyny „przestaje działać”, Mike musi utrzymać wszystko w ryzach. Tak przynajmniej mu się wydaje... Zapraszam do recenzji 1. sezonu serialu dostępnego na SkyShowtime „Burmistrz Kingstown”.
Lubimy badassów. Popularność i przyjęcie historii takich typów jak Dexter Morgan, Walter White czy nawet Tony Soprano dobitnie pokazują, że postacie mierzące się z własnymi demonami, które od dawna rozgościły się na drodze bezprawia lub musiały przystosować się do najgorszych warunków, pociągają widzów i cieszą się ich sympatią – niezależnie od tego, czy ich postępowanie można uznać etycznie za moralne. Z tego męskiego świata po raz kolejny korzysta Taylor Sheridan, posiadający w swoim portfolio już „Sicario”, „Bez skrupułów Toma Clancy'ego”, „Yellowstone” czy „Tulsa King”. Showrunner i scenarzysta tworzy kolejny do bólu przesiąknięty testosteronem świat, w którym nie ma miejsca na litość, a uwaga odbiorców skupia się na ultramęskich mężczyznach machających raz za razem gnatami. Aż momentami mamy wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie.
Burmistrz Kingstown – recenzja 1. sezonu serialu [SkyShowtime]. „Do wyboru mamy mniejsze zło”
Kingstown to miasto do szpiku kości zdemoralizowane. Policja chroni swoich pobratymców i wielokrotnie samodzielnie wymierza sprawiedliwość, nie czekając na wyroki sądu, na ulicach rządzą dilerzy i przedstawiciele gangów sięgający łapskami (oraz towarem) aż za mury więzień, w których pieczę sprawują żądni zemsty strażnicy. Nad tym wszystkim zdaje się górować Mike McLusky – człowiek, który pomimo przeszłości kryminalnej, ale z niezwykłą determinacją próbuje utrzymać wszystkie sznurki razem. Ten kryminalista pod przykrywką zapewnienia względnego spokoju w mieście, nieustannie wchodzi w układy z kolejnymi przestępcami. Na jego korzyść przemawia fakt, że ma po swojej stronie całą okoliczną policję, której funkcjonariusze w każdej palącej sytuacji stoją za nim murem.
Stworzonym przez Taylora Sheridana i Hugh Dillona światem rządzą mężczyźni nieustannie machający spluwami i próbujący pokazać innym ich miejsce w szeregu, przez co w serialu Paramount brakuje już przestrzeni dla kobiet. Co prawda one są, ale tylko jako matki, partnerki, pracownice seksualne czy striptizerki dbające o podejrzane interesy jednych i uciechy cielesne innych. Recenzowany „Burmistrz Kingstown” pod wieloma względami przypomina produkcje starego typu, w których śledzimy badassów bez uczuć, obserwujemy degenerację i ponurą wizję świata przepełnionego przemocą. Muszę jednak przyznać, że ten obraz, choć niezwykle przygnębiający, bardzo mi się podobał, bo nie było w nim miejsca na sentymenty. Twórcy nieustannie pokazują bolączki i problemy systemu więziennictwa, którego zdegradowani przedstawiciele nie mogą stać na straży dobra i odpowiadać za powrót przestępców do społeczeństwa – natomiast pogłębiają patologię, stają się rakiem atakującym od środka. Mike tylko korzysta z możliwości i wypracowanych kontaktów, niejednokrotnie uciekając się do korupcji.
Choć realizacja i budowa poszczególnych odcinków są trochę generyczne i przewidywalne, nie odbiera to przyjemności z seansu. Mike przede wszystkim gasi pożary i macza palce w kolejnych sprawach, a za jego plecami rozwija się znacznie większa intryga, której moment kulminacyjny obserwujemy pod koniec 1. sezonu. Sheridan i Dillon konsekwentnie realizują przyjętą koncepcję, dlatego jeżeli pierwszy odcinek recenzowanego „Burmistrza Kingstown” przypadnie Wam go gustu, to później powinno być równie przyzwoicie. Budowane napięcie eskaluje w drugiej połowie, kiedy jesteśmy świadkami naprawdę brutalnych i krwawych scen.
Burmistrz Kingstown – recenzja 1. sezonu serialu [SkyShowtime]. „Dałem wam wszystko, a teraz to odbieram”
Gwiazdą recenzowanego „Burmistrza Kingstown” jest znany z widowisk Marvela i roli Clintona Bartona Jeremy Renner, który bardzo stara się wykazać w nowym zadaniu. Muszę przyznać, że z jego dotychczasowych kreacji zdecydowanie największą sympatią zapałałam do sierżanta Williama Jamesa z „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, lecz Mike McLusky wbrew pozorom nie jest słabo napisanym bohaterem. W jego głowie nieustannie dochodzi do walki – w trakcie całego 1. sezonu dowiadujemy się, że on również siedział w więzieniu, gdzie nie tylko zdążył nawiązać intratne kontakty, ale przede wszystkim nauczył się unosić na powierzchni. Nieoficjalny burmistrz Kingstown otwarcie przyznaje, że by utrzymać całe miasto przy życiu i nie doprowadzić do wojny kryminalistów nieustannie nagina prawo i przekracza linię – tym samym nieuchronnie zbliżając się do jeszcze większych kłopotów.
Renner radzi sobie całkiem dobrze ze swoją rolą, ukazuje człowieka mierzącego się z kompleksem boga, który chciałby uciec z beznadziejnego miasta i rozpocząć nowe życie, lecz poczucie obowiązku i ogromna niepewność mu na to nie pozwalają. Dlatego trwa w beznadziei, zyskuje, by za moment ponownie ruszać na ratunek – nie czerpie on ze swojego doświadczenia aż tak mocno jak Mitch, który umiejętnie balansował między układami, obietnicami i przemocą. Mike jest jak dynamit, szybko się podpala i rozwala wszystko wokół, często nie zwracając uwagi na konsekwencje, które mogą być dramatyczne. Jednocześnie nie powstrzymuje go to przed ratowaniem słabszych. Po bardzo mocnej końcówce 1. sezonu aż jestem ciekawa, jak potoczą się jego następne losy. Nie mogę jednak powiedzieć, że z tą samą skrupulatnością scenarzyści zarysowali inne postacie. Co prawda, inni przedstawiciele rodziny McLusky otrzymują swoje 5 minut, a młodszy brat Mike'a, Kyle, który jest funkcjonariuszem okolicznej policji, wydaje się naturalnym jego przeciwieństwem, lecz w obliczu wszystkich okoliczności ten rachunek nie jest tak oczywisty. Wybory scenarzystów bezpośrednio wpływają na aktorów zaangażowanych do serialu, bo nie pozwalają im się za bardzo wykazać.
„Burmistrz Kingstown” posiada kilka wad, ale w gruncie rzeczy jest to serial, który warto sprawdzić, ja bawiłam się na nim znakomicie. Mike McLusky nie jest bohaterem, jaki byłby w stanie porwać miliony, ale jego perypetie są całkiem interesujące – przede wszystkim jest brutalnie, agresywnie i nie ma miejsca na współczucie. Jeżeli lubicie seriale w starym stylu, Kingstown stoi przed Wami otworem. Pozostaje jednak pytanie, czy dacie radę poradzić sobie w tym pozbawionym empatii i dobra świecie.
Atuty
- To typowo męski świat,...
- Wskazanie wielu bolączek amerykańskiego systemu więziennictwa
- To ponury i brutalny obraz
- Mocna końcówka sezonu
- Całkiem dobry występ Rennera
Wady
- … w którym niestety nie ma miejsca na mocne i znaczące kobiece postacie
- Bardzo generyczna budowa odcinków
- To serial trochę w starym stylu
- Słabo zarysowane psychiki postaci, ich pobudki i cele
„Burmistrz Kingstown” jest jedną z czołowych produkcji debiutującego w Polsce SkyShowtime, którą warto sprawdzić. Chwytliwy scenariusz, brutalne obrazy i wszechobecna przemoc sprawiają, że będzie to przede wszystkim serial dla fanów gatunku – przyzwoita rola Rennera sprawi jednak, że powinniście być zadowoleni.
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych