Three Pines (2022) – recenzja i opinia o serialu [HBO Max]. Kryminał w starym stylu
Zdążyliśmy już przywyknąć do produkcji w stylu true crime, które na pierwszy plan wysuwają postać mordercy. Za sprawą nowego serialu debiutującego na HBO Max, wkraczamy jednak do mieściny, w której nic nie jest dokładnie takie, jak mogłoby się wydawać – a z wszelkimi przeciwnościami zmierzy się zespół Armanda Gamache. Zapraszam do recenzji „Three Pines”.
Gatunki kryminałów i thrillerów mają się w telewizji bardzo dobrze. Po sukcesie netflixowegoo Dahmera, popularności, jaką zdobyła seria „Na noże” czy bardzo dobrym przyjęciu „Mare z Easttown” oraz wielu innych produkcji, twórcy idą jeszcze dalej, ekranizując kolejne historie – nie brakuje także adaptacji cieszących się sławą powieści. Od dłuższego czasu punktem ciężkości jest jednak osoba mordercy, psychopaty, który z zimną krwią jest w stanie pozbawić życia wiele osób. Poznajemy jego motywy, przeszłość, wczuwamy się w jego sposób myślenia. Najnowszy projekt Amazonu, który o dziwo jest dostępny w HBO Max, obraca fabułę o 180 stopni, ponownie zwracając uwagę na postać śledczego, detektywa, który podejmuje się rozwiązania spraw kolejnych morderstw. Kim zatem jest inspektor Armand Gamache, główny bohater „Three Pines”?
Three Pines (2022) – recenzja serialu [HBO Max]. Zmowa milczenia
Three Pines jest małym miasteczkiem znajdującym się w prowincji Quebec. Na pierwszy rzut oka to spokojna, kameralna mieścinka, w której każdy każdego zna – kolorowe, bardzo zadbane domy, pensjonat, kawiarnie, galeria sztuki oraz barwne uliczki skrywają jednak wielu ekscentrycznych, mających wstydliwe sekrety mieszkańców. Wydaje się, że każdy członek tej niezwykle różnorodnej społeczności to dobrotliwa, ale bardzo specyficzna osoba, która nigdy nie dopuściłaby się zbrodni. Czy jednak na pewno? Już pierwsza sprawa zabitej na domowej roboty krześle elektrycznym celebrytki dobitnie wskazuje, że wielu z nich lubi odwracać wzrok i zdawać się nie widzieć zła, które czai się za rogiem.
Recenzowane „Three Pines” to adaptacja cyklu powieści autorstwa Louise Penny, która zdaje się czerpać garściami z klasyków gatunku, zwracając szczególną uwagę na metodę dedukcji i skrupulatne zbieranie materiałów dowodowych. Pisarka sporo miejsca poświęca mieszkańcom kanadyjskiego miasteczka sprawiając, że aż chcemy w nim zamieszkać – po zobaczeniu pierwszego sezonu serialu jednak wstrzymałabym się z tym zamiarem ;) Główna scenarzystka, Emilia di Girolamo, próbuje iść podobną drogą, tworząc opowieść o bardzo niepokojącej atmosferze. Produkcja Amazonu, w przeciwieństwie do wielu ostatnio debiutujących kryminałów, sporo uwagi poświęca śledczemu Armandowi Gamache i jego zespołowi. Doświadczony detektyw to niezwykle błyskotliwy, wnikliwy i inteligentny człowiek, któremu nie brakuje empatii – dzięki niej nie tylko pozostaje wyczulony na wszelkie drobne niuanse będące cennymi wskazówkami w prowadzonych sprawach, zauważa to, co na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, jest dobrym nauczycielem i doradcą, ale również zdaje się odpowiadać na wezwanie potrzebujących.
Jego poczucie odpowiedzialności i sprawiedliwości sprawiają, że dostrzega tych, którzy zostali wyrzuceni poza system. Przez jedną z obietnic zostaje przydzielony do dochodzenia w zapyziałej dziurze, która wydaje się być azylem dla wielu osób, sposobem na rozpoczęcie nowego życia i odcięcie się od porażek z przeszłości. Przeszłość jednak nie daje o sobie zapomnieć – po cichu i perfidnie puka do drzwi, w najmniej oczekiwanym momencie przypominając, że upchnięcie jej w odmętach niepamięci jest złym pomysłem. Scenariusz recenzowanego „Three Pines” nie pozostawia złudzeń, że policjanci także mają pewne słabości i, podobnie jak pan inspektor, mierzą się z traumami. Im dalej w las, tym boleśniej się o tym przekonujemy. Tutaj nie mamy do czynienia z twardymi jak skały obrońcami prawa, na naszych oczach porządek próbują zaprowadzić ludzie z krwi i kości stawiający czoła samotnemu macierzyństwu, rozpadającym się związkom czy stracie najważniejszej osoby w życiu. Choć triumfuje sprawiedliwość, odbiorców i przedstawicieli władz przejmuje melancholia oraz uczucie niepokoju, bo za każdą sprawą stoją osobiste tragedie. Zarówno Alfred Molina grający głównego bohatera, jak i Elle-Máijá Tailfeathers oraz Rossif Sutherland wcielający się w jego pomocników, poradzili sobie z rolami bardzo dobrze, a mogę Was zapewnić, że oryginalnych występów jest w serialu znacznie więcej.
Three Pines (2022) – recenzja serialu [HBO Max]. Każdy z nas może stać się mordercą
W trakcie 8 odcinków recenzowanego „Three Pines” nie tylko podążamy krok w krok za śledczymi zajmującymi się czterema sprawami morderstw, ale obserwujemy niezwykle rozbudowany wątek kanadyjskiej, rdzennej ludności – tak jak wspominałam w recenzji „1923” i tym razem twórcy próbują się rozprawić z krzywdami kościoła katolickiego, dać głos tym, którzy przetrwali. Swego czasu w miasteczku działała katolicka szkoła, w której duchowni wspólnie z innymi pracownikami siłą i torturami próbowali wyplenić kulturę rdzennych ludów z indiańskich dzieci, zaprowadzając „nowy porządek”. Kanada wielu nam jawi się jako kraj bardzo gościnny i szanujący różnorodność, tymczasem tragedia, jakiej doświadczały pokolenia pierwszych mieszkańców tych ziem, jest niewyobrażalna, a opowieść o niej stała się integralną częścią serialu. Wydawać by się mogło, że Gamache jako przedstawiciel władzy próbuje wykorzystać dojścia i pozycję, by nieco poprawić obecną sytuację młodych kobiet z rdzennej ludności wyrzuconych na margines. Scenarzyści nie pozostawiają jednak złudzeń, że jedna osoba, i to w dodatku znajdująca się na niższych szczeblach hierarchii, nie jest w stanie zmienić całego systemu. To jedna z wielu bolesnych prawd, jaką poznajemy w trakcie seansu „Three Pines”.
Ofertę HBO Max zasiliła naprawdę solidna produkcja przywodząca na myśl wiele klasyków gatunku opowieści kryminalnych. Armandowi Gamache jednak trochę daleko do Sherlocka Holmesa czy Herculesa Poirot, choć został on wyposażony w ważną we współczesnym świecie kompetencję – inteligencję emocjonalną, która pozwala mu sięgnąć nieco dalej. Jeżeli tylko szukacie interesujących historii o ludziach, sprawdźcie „Three Pines”. Co prawda, nie przypadło mi do gustu zakończenie, część dialogów oraz scen wydaje się sztucznie przedłużać czas, jaki musimy spędzać przed ekranem, a uczucie melancholii może odrzucić niektórych widzów, lecz te mankamenty nie powinny mocno popsuć Wam zabawy. Finał sezonu daje autorom spore pole do popisu, a ja chcę wierzyć, że z mieszkańcami kanadyjskiej mieściny jeszcze się spotkamy.
Atuty
- Interesująca kreacja Alfreda Moliny
- Niezwykle różnorodne i barwne postacie – zarówno te pierwszoplanowe, jak i drugoplanowe
- Wątki dotyczące rdzennej ludności
- Przejmujący i bardzo niepokojący klimat produkcji, który uzupełnia przygnębiająca muzyka
- Sprawna realizacja
- Dopracowane ujęcia kanadyjskich krajobrazów
Wady
- Spora koncentracja na problemach i trudnościach ekipy Gamache mogą odrzucić niektórych widzów
- Zbyt dużo scen będących odwołaniami do świata fantazji czy podświadomości
- Niektóre dialogi wydają się zbędne
- Bardzo ckliwe zakończenie
„Three Pines” to bardzo sprawnie i solidnie opracowany serial bazujący na intrygującej historii. Szczerze kibicowałam inspektorowi Gamache, moją ciekawość wzbudzał niemal każdy mieszkaniec małego miasteczka, a budowa pierwszego sezonu zachęcała do seansu. Liczę na więcej.
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych