Reklama
Beat Cop - recenzja gry

Beat Cop - recenzja gry

Igor Chrzanowski | 02.04.2017, 20:00

Amerykańskie kino policyjne lat 80-tych ma swój unikalny styl, który w dzisiejszej dobie poprawności politycznej byłby nie do zaakceptowania przez duże koncerny. To były filmy ostre, brutalne i mocno wulgarne. I właśnie w tym kierunku poszli deweloperzy ze studia Pixel Crow, którzy podjęli bardzo odważną próbę odtworzenia tej atmosfery w grze Beat Cop. Uwaga, tekst zawiera ostre słownictwo!

Każdy kto oglądał swego czasu Gliniarza z Beverly Hills czy też Zabójczą Broń wie, że produkcje tej klasy nie oszczędzały absolutnie nikogo i nie miały prawie żadnych granic. W Beat Cop jest podobnie. Swoją przygodę krawężnik rozpoczynamy jako Jack Kelly, oskarżony o zabójstwo i kradzież diamentów z domu ważnego senatora, detektyw kryminalny. Nasze zadanie jest proste, udowodnić swoją niewinność oraz odnaleźć zwinięte przez kogoś błyskotki. Mamy na to tylko 21 dni, gdyż później, nikt i nic nas już nie uratuje.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jako krawężnik pracujemy na wydziale o numerze 69 i jako swój rewir mamy tylko jedną, stosunkowo krótką ulicę na Brooklynie w Nowym Jorku. Tutaj też zaczyna się cała heca. W naszej grupie wydziałowej znajduje się blond policjantka, podrywacz Cortez, nieporadny grubasek, dupowłaz McNab no i oczywiście nasz komisarz, który wzorem kilku filmów z tamtego okresu, jest czarny. Już pierwszego dnia podczas odprawy pokazuje nam gdzie nasze miejsce. Z racji, że dopiero zaczynamy, to mamy taryfę ulgową i dopiero poznajemy ulicę, ale będzie nas przy tym niańczył Gruby Mike, bo taki „obsrany świński cyc” jak my, nie da sobie rady.

Wy..chodzimy na patrol i witamy się z okolicznymi sprzedawcami. W naszym rewirze mamy włoską pizzerię, sex shop, aptekę, restaurację typu dinner, lombard, sklep RTV, sklep z ubraniami, warsztat samochodowy, pralnię, kino i kilka kamienic. W sumie obejmuje to numery od 601 do 633. Niech rozmiary was nie zmylą, bo dzieje się tutaj znacznie więcej niż w nie jednym dużym mieście. Po jednej stronie rządzą makaroniarze z mafii rodziny Tatagalia, po drugiej gang czarnuchów handlujący drugami, a my jako dzielnicowy możemy ich zwalczać, pomagać we wzajemnym wybijaniu się bądź robić dla nich małe przysługi.

Fabuła także zaczyna się z grubej rury, gdyż już pod koniec pierwszego patrolu zostajemy napadnięci i nasza niańka w postaci Mike'a ginie. Dzień drugi. Tutaj już zaczyna się przypisywanie codziennych obowiązków, które mamy wykonywać pomiędzy próbami oczyszczenia swojego nazwiska z zarzutów. Zadanie jest proste, 5 mandatów za parkowanie, bez nich możemy nie wracać. Nasi kumple z wydziału podwożą nas (codziennie) na rewir i przypominają co mamy wykonać. Teraz tylko od nas zależy, co tak naprawdę zrobimy i jak potoczy się nasza kariera na ulicy.

Dobra rada od nowych kolegów jest taka: „Nie rób wszystkiego, bo zwariować idzie, tak dużo się dzieje.”. I muszę przyznać, że mają rację. Każdego dnia na zabawę mamy czas od 8 rano do 17 po południu, gdzie każda godzina to jedna minuta czasu realnego. W tym okresie musimy wystawiać mandaty, spotykać się z ludźmi, robić przysługi, zarabiać na cholernie wysokie alimenty ściągane co kilka dni, a także łapać złodziei, wandali, no i rozwiązywać naszą delikatną sprawę.

Szybko okazuje się, że tu chodzi o coś więcej niż durne diamenty, a nasz kochany Kelly siedzi w gównie po same uszy. Żeby za bardzo nie spoilerować, wspomnę tylko, że z dnia na dzień zarazem wyjaśnia się coraz więcej, ale robi się też coraz gorzej i w pewnych aspektach bardzo tajemniczo. Afera aferę aferą pogania.

Rozgrywka jest tu banalnie prosta i bardzo intuicyjna, za co należą się deweloperom gromkie brawa. Całą grę obsługujemy wyłącznie myszką, a ekran mamy podzielony na dwie sekcje – ulicę i pasek policyjny. Na pasku mamy zegarek, radio policyjne, bloczek mandatów, kajdanki, broń i notes. Gdy musimy wystawić mandat podchodzimy do auta, sprawdzamy stan parkometru (gdy jest wyczerpany widnieje na nim czerwony kolor), patrzymy czy delikwent nie ma uszkodzonych świateł, czy zmienił opony, a w szczególnych przypadkach, jaka ma rejestrację.

Musimy jednak uważać, bo za źle wystawione mandaty dostajemy skargi, a jeśli nie wyrobimy się w dziennym limicie, dostajemy srogi opieprz od komisarza. Z drugiej zaś strony jeśli zrobimy 200% normy, dostajemy podwójną wypłatę, a to się bardzo opłaca, bo za marne 50 dolców dziennie, nie da się żyć. Zwłaszcza jak co 5 dni trzeba bulić po 600 dolców na alimenty. A jeśli ich nie zapłacimy, to wylatujemy z roboty i kończymy grę.

Wspomniałem już o dużej swobodzie jaką daje Beat Cop. Poza samymi zadaniami dziennymi, mamy też czas na to, aby troszkę dorobić na boku u mafii bądź w gangu, gdyż obie strony codziennie mają dla nas jakąś mniej lub bardziej ryzykowną fuchę. Jeśli sprawimy się dobrze, dostaniemy od 50 do 150 zielonych i punkty do reputacji u danej frakcji. Policja, mieszkańcy, makaroniarze i czarnuchy mają własny pasek ukazujący relacje z naszym bohaterem. Gdy spadnie on na niepokojąco niski poziom, mamy mocno przesrane i na pewno czeka nas lekcja szacunku w ciemnym zaułku.

Podczas swojej przygody jako Kelly zaprzyjaźniałem się z Włochami, bo uznałem ich za bardziej przydatnych od gangsterów spod lombardu. Choć trzeba przyznać, że czasem grałem na dwa fronty i braciom z Afryki też nieco pomogłem. Niestety i tak doprowadziłem nasze relacje do bardzo złych i niemalże każdego dnia dostawałem od bambusów lepe na dziąsło.

A jakie to ciekawe zadania dostajemy w ramach pracy łapówkarskiego krawężnika? Czasem trzeba kogoś zakapować, podrzucić prochy, sprawdzić czy ktoś jest lojalny wobec rodziny, pomóc w wymianie zakładników bądź wykazać się jako kurier. Aby tego było mało, centrala również zleca nam misje, za opuszczenie których obcinają nam 50% dniówki. Czasem trzeba będzie zrobić partol, złapać rabusi, zapobiec ściąganiu haraczy, przeszukać wóz bądź wziąć udział w jednej z bardzo wielu nietypowych akcji. Musicie pamiętać jednak o tym, że każdy ruch ma swoje konsekwencje. Zastopujemy haracz, mamy -15 do relacji z Włochami, zgarniemy wesołego ćpuna, zaczynają nas nienawidzić czarni.

Beat Cop poza fabułą i realizmem pracy krawężnika, stawia bardzo mocno na klimat i humor. Wielu tekstów nie wypada przytaczać na łamach portalu, ale jednak opowiem o paru fajnych sytuacjach. Podczas każdej odprawy możemy posłuchać ciekawych historyjek z życia naszych kumpli z wydziału. Tak zatem dowiedziałem się, że Cortez w liceum stukał anglistkę, pierdołowaty grubasek pewnego dnia rano strzelał w kuchni do karaluchów, McNab jest dupowłazem i lizusem najgorszego sortu, a jedyna koleżanka musiała wyjmować dziecko z piekarnika na interwencji u ćpunów.

Pewnego dnia McNab zaczął wypytywać Cortaza skąd pochodzi – i to tak mega nachalnie, aż doszło do tekstu „A to jak twoi rodzice trafili do Ameryki?”. Na co wtrącił się nasz czarnoskóry szef. „McNab, chcesz wiedzieć skąd ja jestem? Jak moja rodzina dostała się do Ameryki?”. Nie mam serca, aby psuć wam zabawę w odkrywanie tego co przyniesie kolejny dzień i kolejna odprawa, więc na tym zakończę.

Jeśli zaś chodzi o same interwencje i „przysługi” dla mieszkańców naszej dzielni, to tutaj dzieją się istne cuda na kiju. Raz musiałem wytępić gadające karaluchy rozmiarów dorosłego człowieka, innym razem zgarnąć aktora porno do filmu, którego przeleciała emerytka, a pewnego dnia musiałem opiekować się agentem KGB z ZSRR o imieniu... Igor. Ów jegomość sprawił, że błagałem o koniec dnia. Już o 9 rano schlał się jak świnia, potem w dinerze tańczył na stole do Katiuszy (taka radziecka pieśń), potem zabił czarnucha w pornobudzie, a na koniec pobiegł na murzyńskie dziewoje, bo jak stwierdził „u nich takich nie ma”. A no i był ubrany we wsiowaty różowy dres.

Wbrew pozorom sama gra nie jest taka „prostacka”, bo czasem zmusza nas do myślenia, podejmowania ważnych decyzji pod presją czasu, a nawet sprawdza naszą moralność. Jak uratować psa z pożaru, czy jednak zakapować kogoś, kto nie zasługuje na kłopoty, a może odpuścić mandat biednej osobie kosztem niezmieszczenia się w normie? Te i wiele innych pytań zadacie sobie podczas nieco ponad 10 godzinnej przygody na ulicy.

Dzieło Pixel Crow to także jeden wielki festiwal easter eggów. Jeśli mocno siedzicie w tych klimatach, będziecie łapać smaczki jak zarazki w przedszkolu. W kinie co dnia leci inny film z okresu lat 80-tych, nazwiska na domofonach nawiązują (czasem nawet bezpośrednio) do postaci z kultowych filmów jak A. Foley czy M. Riggs, a jeszcze mocniej oczko w stronę gracza puszczają poszczególne misje i osiągnięcia. Ba, czasem gra sięga nawet po nowsze tytuły jak na przykład Breaking Bad, gdzie wspólnie z Walterem Blackiem pichciłem w szopie narkotyki, o składzie tak „magicznym”, że latające słonie to przy tym pikuś.

Jak zauważyliście Beat Cop jest grą niezwykle odważną i nie bez powodu w całym tekście używam ostrych słów. Tutaj nie ma poprawności politycznej. Włoch to typowy makaroniarz i mafiozo, czarnuch to po prostu zaćpany, wulgarny, biedny bandzior. Jak spierniczymy jakieś zadanie, to dostajemy opieprz w najgorszych słowach. A to, że na ulicach pojawia się fala zbrodni, to oczywiście wina tego, że jesteśmy leniwymi ćwokami i zamiast wyjść na ulicę to pasiemy dupska darmowymi pączkami. I tak, wszystkie powyższe zwroty są używane w grze bez żadnej cenzury.

Jeśli chodzi o stronę graficzną, ta bardzo fajnie wpływa ona na wyobraźnię. Minimalistyczny, symboliczny pixelart sprawiał, że wizualizowałem sobie w głowie to, czego gra nie ukazuje, do tego design ulicy i jej zaułków jest bardzo sugestywny. Aż czuć, że jest się na najgorszej ulicy w mieście. Muzyka zaś to istne mistrzostwo świata! Cała ścieżka dźwiękowa nawiązuje do najpopularniejszych motywów tamtego okresu, a główny motyw jest wprost genialny i aż sprawia, że chce się troszkę „pogibać” jak czarnuch przy boomboksie. Do tego każdy lokal ma własną nastrojową nutkę, a kiedy nastaje odpowiedni moment, panuje zwracająca uwagę cisza, sygnalizująca, że chyba coś się zaraz będzie dziać.

Oczywiście dwuosobowe studio nie może dokonać rzeczy niemożliwych, dlatego też w grze zdarzają się błędy, zwłaszcza w skryptach. Jak będziecie działać i klikać za szybko, interfejs się zawiesi i trzeba będzie cały dzień zacząć od nowa – zdarzyło mi się to tylko raz jak już bardzo mi się śpieszyło do wyjścia. Do tego teksty postaci potrafią się zapętlić, pojawiają się w nich literówki, a nawet ich kolejność aktywuje się nieprawidłowo. Raz komisarz gadał o ilości mandatów na dziś, potem o zadaniu pobocznym, a następnie znów w połowie zdania wtrącił „nie chcę widzieć ich mniej”.

Podsumowując Beat Cop jest jedną z najlepszych gier niezależnych w jakie grałem. Jest też najlepszą, najbardziej realistyczną i zarazem pokręconą grą policyjną, a do tego wylewa tony miodu na serca osób, które wychowały się na policyjnym kinie lat 80-tych. No i od dawna się tak nie uśmiałem podczas grania.

Dobra, to teraz wyjmijcie notesy, bo nie będę się powtarzał. Macie iść zakupić tę grę i nie pokazujcie mi się na PPE bez niej, bo was zbanuje. No, na co czekacie... Wypad do sklepu!

P.S.X – recenzja nie ma na celu nikogo urazić. Jej charakter podyktowany jest chęcią ukazania klimatu oraz humoru tej produkcji.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Beat Cop

Atuty

  • Klimat wylewa się z ekranu
  • Odważny, czarny humor
  • Fantastyczna muzyka
  • Kopalnia smaczków
  • Prosta intuicyjna rozgrywka
  • Wciągająca intrygująca opowieść
  • Symulator życia krawężnika

Wady

  • Zdarzają się błędy techniczne
  • Po pewnym czasie teksty przechodniów powtarzają się

Beat Cop to jedna z najlepszych gier niezależnych tego roku. Idealnie spełnia postawione sobie zadanie i nie boi się wiernie odtworzyć klimatu policyjnego kina lat 80-tych. Pozycja obowiązkowa!
Graliśmy na: PC

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper