Piękna katastrofa (2023) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Bardzo trafny tytuł
W wieku ledwie kilku lat Abby została mistrzynią pokera. Z czasem jednak żyłka, czy raczej cały układ krwionośny hazardzisty jej ojca zaczął ciążyć jej na sumieniu. Nie chciała dalej tak żyć. Pewnego dnia spakowała się i wyjechała z Vegas, aby rozpocząć nowe życie gdzie indziej - pójść na studia, zakochać się, znaleźć pracę. Więc oczywiście już pierwszego dnia trafia na nielegalny klub walk bokserskich, gdzie poznaje piekielnie przystojnego Tylera.
Komedia romantyczna zwykle oznacza ten sam schemat - główni bohaterowie poznają się, mają się ku sobie, choć nie mogą obecnie ze sobą być (albo nienawidzą siebie nawzajem, do wyboru, do koloru), powoli rozpoczynają swój romans, który zostaje brutalnie przerwany, kiedy na jaw wychodzi jakaś prawda o którymś z zainteresowanych (to może być wszystko, od dawnego partnera, przez błędy młodości, na głupim nieporozumieniu kończąc), po którym następuje chwila melancholii, obowiązkowo zmontowana pod jakiś rzewny kawałek, wielkie pojednanie, happy end i napisy końcowe. Niemalże wszystkie scenariusze rom-komowe da się opisać w ten sposób. Zdaje się, że twórcom "Pięknej Katastrofy" należą się brawa za choć niewielkie przełamanie schematu, choć są i dwa "ale". Po pierwsze, większość tego szkieletu została jednak zachowana. Po drugie, to jedna z bardzo niewielu zalet dzisiejszego filmu.
Piękna katastrofa (2023) - recenzja filmu [Monolith]. Kto to pisał, gimnazjalista?!
Fabularnie rzecz jest tak podstawowa, jak to tylko możliwe, co samo w sobie nie jest wcale takie złe. Od początku widzimy w którą stronę pójdzie historia, że ta udawana niechęć Abby (Virginia Gardner) do Tylera (Dylan Sprouse) szybko przerodzi się w romans - zwłaszcza, że dziewczyna przegrała zakład i ma mieszkać z nim przez miesiąc w jednym pokoju. Wiemy też, że jej tata, Mick (Brian Austin Green) ma problem z hazardem, więc bankowo prędzej, czy później córka zostanie wciągnięta w jego kłopoty, ale dzięki Tylerowi wszystko ułoży się tak, jak trzeba. Prosta, nierozpraszająca historia, która idzie sobie niespiesznie przez lekko ponad półtorej godziny do mety, pozwalając widzowi skupić się na romansie, zabawnych dialogach i takich tam. No właśnie...
"Piękna katastrofa" nie jest zabawna. Przynajmniej nie zazwyczaj i raczej nie wtedy, kiedy zaplanowali to sobie twórcy. W kilku miejscach faktycznie ryknąłem szczerym śmiechem, choć za każdym razem było to spowodowane brakiem naturalności interakcji, czy absurdem sytuacji, a nie świetnym tekstem, czy momentem zaplanowanym przez twórców. Osobiście nie bawi mnie, że główna bohaterka w swoim zabieganiu wychodzi na egzamin w piżamie albo przypadkiem zaczyna masturbować swojego współlokatora przez sen, myśląc, że głaska kotka. Kto normalny głaska koty ruchem góra-dół, w dodatku zaciśniętą dłonią?! No i nie zapominajmy o klasykach, w stylu sympatyczny pan doktor jest gigantyczną ciapą, dosłownie BOI SIĘ Tylera, absolutnie nikt go nie szanuje i przypadkiem dostaje po jajkach frisbee, bo Abby nie widzi, gdzie rzuca. Śmiejemy się już?
Piękna katastrofa (2023) - recenzja filmu [Monolith]. Sztuczne dialogi, sztuczny konflikt, wszystko sztuczne
Ale nawet ten humor rodem z podstawówki byłby do przyjęcia, gdyby nie fakt, że całość dialogów i często gra aktorska głównych bohaterów jest tak piekielnie niezręczna. Kilka razy dosłownie chowałem twarz w dłoniach, aż tak boleśnie źle było to wszystko nagrane. Wrzutki w stylu "Jeśli tam wrócę, nie będę w stanie się powstrzymać" (przed seksem) albo "Ale on jest seksowny", wypowiedziane na głos podczas przeglądania zdjęć chłopaka w trakcie wykładu, to nie są dobre teksty, skutkiem czego i śmiać się nie ma z czego.
W ogóle cały ten problem głównych bohaterów, że ona go wcale nie chce, chociaż tak naprawdę chce, jest nieziemsko sztuczny. Przecież dosłownie nic nie stoi na przeszkodzie aby mogli być razem, czego ewidentnie oboje chcą. Ta dzieląca ich bariera, to tylko wymysł Abby, tak więc widzowi ciężko jest wczuć się w sytuację i przeżywać ich wzloty i upadki. Podobnie nijaki jest problem, w którym główna bohaterka znajduje się bliżej końca filmu. Tak naprawdę to nawet nie jest jej konflikt, tylko innej postaci, której my właściwie nie znamy. Do tego, jak okazuje się sekundę później, nie jest to w ogóle problem, ponieważ Abby jest dosłownie maszyną do zarabiania pieniędzy - dobrze chociaż, że Gardner mogła przy okazji pokazać, że generalnie to umie grać, jeśli ma co.
"Piękna katastrofa" to tytuł wręcz idealnie pasujący do dzisiejszego filmu - główni bohaterowie są piękni, cała reszta filmu to istna katastrofa... Albo inaczej - sceny walk i montaż dźwięku potrafią miejscami być piękne, a cała reszta filmu, jak wspomniałem, to istna katastrofa. Szanuję sensownie przygotowaną choreografię walk i niezły, żwawy montaż podczas gdy Tyler tłucze kolejnych przeciwników po łbach, a kiedy jego oponent dostał w zęby i muzyka nagle wyłączyła się, pozostawiając naszym uszom jedynie pusty wokal, byłem pod naprawdę sporym wrażeniem, bo było to zagranie powyżej czegokolwiek, co spodziewałem się dostać od filmu, takiego jak "Piękna katastrofa". Gdzieś w tej papce, którą dostaliśmy kryje się być może sensowny film, ale na pewno nie jest nim wersja, którą można oglądać w kinach.
Atuty
- Niezły montaż dźwięku;
- Całkiem solidnie nakręcone (choć miejscami głupie) walki;
- W jednym momencie można nawet wczuć się w ten romans.
Wady
- W większości drewniane aktorstwo;
- Okrutnie złe dialogi;
- Naciągana, niezbyt wciągająca fabuła;
- Poziom humoru szoruje gdzieś po dnie Rowu Mariańskiego;
- Ciągnie się niemiłosiernie.
"Piękna katastrofa" potrafi być miejscami całkiem romantyczna, ale komedia z niej żadna. Okropne dialogi i drętwe aktorstwo jeszcze jakoś bym zniósł, ale ten film jest zwyczajnie nudny! Zrób sobie prezent na majówkę i omijaj szerokim łukiem.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych