Onimusha (2023) - recenzja i opinia o anime [Netflix]. Onimusha tylko z nazwy?
Gry zobaczyłem pierwszy trailer animowanej Onimushy od Netfliksa, przyznam się bez bicia - pozytywnie się nakręciłem. Stojące za produkcją wielkie nazwiska mówiły same za siebie, animacja i walki wyglądały efektownie, a sam powrót jednej z ulubionych marek z PS2, o której Capcom już dawno zapomniał, dorzucał do pieca zbyt wygórowanych oczekiwań. Dlaczego wygórowanych? Bo po seansie 8 odcinków pierwszego sezonu musiałem studzić niestety entuzjazm.
Ale zacznijmy od pozytywów. Za reżyserię anime odpowiada Takashi Miike i zdaję sobie sprawę z tego, że dla części osób może to być anonimowa postać, więc już spieszę z wyjaśnieniami. Miike nazywany jest azjatyckim Tarantino i odpowiada za takie genialne filmy jak „Gra Wstępna” (to nie jest to, o czym teraz myślisz), „Ichi the Killer”, „Crows Zero” czy „Visitor Q”. W swoich produkcjach zasłynął niepokojącym klimatem oraz dużą dawką brutalności i gore. Zdążył też zekranizować popularne w Japonii gry, że wspomnę Yakuzę, Ace Attorney czy Jojo's Bizarre Adventure. Choć nie kojarzę specjalnie, by zajmował się wcześniej reżyserią serialu anime, to jego rękę widać tutaj aż nadto. To ociekająca krwią produkcja, w której głowy i kończyny latają aż miło, a gore wchodzi momentami na absurdalny wręcz poziom, zwłaszcza podczas masowej eksterminacji nieumarłych.
Akcja Onimushy rozgrywa się w okresie Edo, i podobnie jak w grach, sporo tu nawiązań do historii, stoczonych w Japonii bitew czy szogunatu pod przywództwem Tokugawy. Buduje to ciekawe tło fabularne, choć trochę szkoda, że w żaden sposób nie zostało to lepiej nakreślone i pełni rolę „bohatera” piątego planu. Tyle, że postacią wiodącą w fabule jest również postać historyczna i mitologiczna - Musashi Miyamoto - który opracował swój własny styl walki dwoma mieczami i w trakcie życia (zmarł w 1645 roku) wygrał podobno ponad 50 pojedynków. Miyamoto to ważna persona dla japońskiej popkultury, pojawił się w wielu powieściach i filmach, a w jego rolę wcieliła się swego czasu jedna z największych gwiazd japońskiego kina - nieżyjący już Toshiro Mifune. I teraz uważajcie - w serialu w Musashiego gra właśnie Mifune, a raczej jego animowana postać przywrócona do życia, której głosem przemówiła inna gwiazda - Akio Ôtsuka. Nadaje to postaci wiarygodności i powagi. Wykonano tu naprawdę niesamowitą robotę. Ciekawostka dropsa - Miyamoto pojawił się też gościnnie w Onimusha: Blade Warriors, ale był to jedynie spin-off głównej serii w formie bijatyki.
Onimusha (2023) - recenzja i opinia o anime [Netflix]. Siedmiu Samurajów i Lemon
W anime słynny szermierz przyjmuje tajną misję mającą na celu stłumienie buntu w jednej z wiosek, za czym stoi oczywiście bardziej złożony wątek i tajemniczy jegomość imieniem Lemon. Wraz ze starzejącym się mistrzem Matsukim, jego uczniami, oraz mnichem z klasztoru, który strzeże tajemniczej rękawicy, Musashi rusza do wioski rozwiązać palący problem. Postacie początkowo są ciekawie nakreślone, czuć tu trochę inspiracje „Siedmioma Samurajami", a poza Musashim na pierwszy plan wskakują zwłaszcza nieco otyły Goro-Maru, który dowodzi w walce dwoma jastrzębiami czy Sahei, niezwykle inteligentny, choć słaby w walce zielarz. Twórcy starali się nadać relacjom między postaciami głębi, zwłaszcza gdy do składu dołącza dziewczynka imieniem Sayo, której rodziców porwano, ale wychodzi to różnie. Być może dlatego, że bohaterowie dość szybko odchodzą w strumieniach krwi, relacja skrzywdzonej przez życie Sayo z Musashim to zmarnowany potencjał (choć jest tu najwięcej chemii), a antagoniści, zarówno zniewieściały Lemon jak i historyczna postać Kojiro Sasakiego, nakreśleni są dość słabo. Niezbyt dobrze dla fabuły działają też ich motywacje. Ponadto jest kilka mocno naciąganych scen, które burzą wiarygodność wydarzeń, więc fabularnie anime zostaje w tyle za grami, które przecież również nie były żadnym arcydziełem.
Za produkcję anime odpowiada studio Sublimation, które wcześniej stworzyło dla Netfliksa ekranizacje Dragon's Dogma. I na poziomie wykonania trzeba przyznać, że Onimusha prezentuje się momentami znakomicie. Produkcja łączy elementy CG w pełnym 3D, z klasycznym 2D. W pamięć zapadają przede wszystkim piękne, kolorowe tła przypominające ręcznie malowane obrazy, efektowne sekwencje walk na miecze z dynamicznie pracującą kamerą oraz design postaci i części potworów. Nic dziwnego wszak za te projekty odpowiada Kim Jung Gi, projektant postaci i genialny koreański artysta, który niestety zmarł pod koniec zeszłego roku. Można wprawdzie zauważyć, że czasami połączenie 2D z 3D nie do końca działa, jakby twórcy nie zawsze wiedzieli jak umiejętnie żonglować tymi technikami, ale można na to przymknąć oko.
Onimusha (2023) - recenzja i opinia o anime [Netflix]. Wszystkie grzechy Onimushy
To jednak najmniejszy z grzechów netfliksowej animacji. Zaskakująco mało jest tu bowiem Onimushy w Onimushy. Jasne, mamy wątek klanu Oni i rękawice zbierającą dusze pokonanych demonów, ale Musashi używa jej sporadycznie, jakby był Onimushą (co w dosłownym tłumaczeniu oznacza „Demonicznego Wojownika") na 1/3 etatu. W dodatku Miyamoto dusze z pokonanych wrogów pieczętuje w rękawicy cały jeden raz na osiem odcinków. I choć wrogiem, podobnie jak w grach, jest Genma, to wątek ten nie został w żaden sposób rozbudowany. Skąd się wzięły demony? Dlaczego rywalizują z klanem Oni? Kto używał wcześniej rękawicy?
Pytań jest więcej. Nie wspominam o braku ikonicznych bossów i postaci z gier. W anime Musashi musi unicestwić demony, a jednocześnie pamiętać, by chronić swoje człowieczeństwo, gdyż każde użycie rękawicy może sprawić, że straci nad sobą kontrolę. Ten wątek nie był w grach eksploatowany zbyt mocno, twórcy anime poszli więc własną drogą tworząc nieco alternatywną historię ignorując przy okazji kanon. Czasami to dobra droga, ale tutaj wyszło przeciętnie. Co gorsza, ekipa nie skorzystała z możliwości dorzucenia do anime mocniejszych easter eggów nawiązujących do serii, jakby kupili IP, bo potrzebowali coś z demonami i samurajami. A wystarczyła choćby mała wzmianka o Samanosuke, głównym bohaterze gier, w którego w kolejnych częściach też przecież wcielała się japońska gwiazda kina - Takeshi Kaneshiro.
Ostatecznie kulminacyjny moment anime pozostawia spory niedosyt, zwroty akcji są nie tyle przewidywalne, co dość głupie, a brak jakiejkolwiek dodatkowej sceny po zakończeniu ósmego odcinka może prowadzić do wniosku, że twórcy celowali raczej w jeden sezon. Konflikt wszak również jest tu bardziej lokalny i trochę brakowało skali, budowania poczucia, że jesteśmy świadkami wydarzeń, które mogą wpłynąć na bieg historii w Japonii, co w grach było znacznie lepiej zobrazowane. Serialowi bliżej do wspomnianej ekranizacji Dragon's Dogma niż świetnie oddającej ducha gier Castlevanii. Fani będą raczej rozczarowani, choć paradoksalnie serial może spodobać się osobom postronnym gustującym w klimatach demonów siekanych na mizerię przez samurajów. Nie był to zmarnowany czas, bo sekwencje walk, wykonanie i powrót Toshiro Mifune robiły wrażenie, ale myślę, że lepszą rekomendacją w podobnych klimatach będzie „Blue Eye Samurai”, również dostępny na Netfliksie. Przy takich nazwiskach mogło i powinno być po prostu lepiej.
Atuty
- Główny bohater w postaci Toshiro Mifune
- Ciekawie zrealizowane pojedynki
- Połączenie animacji 3D z 2D robi wrażenie
- Część wykreowanych na potrzeby historii postaci
Wady
- Za mało Onimushy w Onimushy
- Motywacje antagonistów i pozostawiający niedosyt finał
- Zmarnowany potencjał relacji między postaciami
- Często nie czuć tu skali wydarzeń
Świetne wykonanie i dobrze nakreślony główny bohater to czasami za mało... Onimusha, która z materiałem źródłowym ma zaskakująco mało wspólnego.
Przeczytaj również
Komentarze (23)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych