Batman: Zagłada Gotham (2023) - recenzja, opinia o filmie [HBO]. Grzechy ojców obciążają synów
Bruce Wayne jest bogatym odkrywcą, podróżującym po świecie z garstką przygarniętych sierot, poszukującym odpowiedzi na dręczące go pytania. Podczas wyprawy, której celem było odnalezienie zaginionego bogacza, Oswalda Cobblepota, odkrywa zamrożonego w lodowcu, przedwiecznego demona. Czy Batman, Green Arrow i Etrigan dadzą radę powstrzymać zagrożenie tego kalibru, czy może Gotham czeka zagłada?
W 2000 roku autor "Hellboya", Mike Mignola stworzył z Richardem Pace'em historię rozgrywającą się na początku alternatywnego dwudziestego wieku, w której to Batman musi stawić czoła nadprzyrodzonym mocom, wykraczającym daleko poza jego zimny, skalkulowany, logiczny sposób postrzegania świata. Niemal ćwierć wieku później ktoś postanowił przerobić to nietuzinkowe połączenie komiksu superbohaterskiego i prozy H.P. Lovecrafta na film i choć cieszę się, że w ogóle dostaliśmy kolejny elseworldowy projekt i pod wieloma względami naprawdę mi się on podobał, tak parę rzeczy całkiem mocno mi nie podeszło - część z nich to problemy samego komiksu, a część sposobu w jaki został zaadaptowany.
Lovecraft i jego przedwieczni są trudnym, ale i tak w miarę regularnie podejmowanym przez wszelkiej maści twórców tematem. W ubiegłym wieku w giereczkowie mieliśmy "Prisoner of Ice", tytuł Infogrames na podstawie lovecraftowego "W górach szaleństwa". Dwudziesty pierwszy wiek to natomiast projekty, takie jak "Zew Cthulhu", czy bardziej nieoficjalnie "the Sinking City" i "Bloodborne". Kinematografia też co jakiś czas próbuje przedstawić Howarda szerszej publiczności, ale z raczej mieszanym skutkiem. Filmy w stylu "Kolor z przestworzy", czy "Re-Animator" dorobiły się wiernej grupy fanów, ale na przebicie się do mainstreamu raczej nigdy nie miały szans. Temat wraca jednak jak bumerang, tym razem manifestując się pod postacią Mrocznego Rycerza Gotham. Batman mierzył się już parę razy z okultystycznymi przeciwnikami, ale nigdy dotąd z czymś tak wielkim. Mariaż to na pewno ciekawy, ale czy na pewno odpowiedni dla tej marki?
Batman: Zagłada Gotham (2023) - recenzja, opinia o filmie [HBO]. Czuć klimat
Zdecydowanie wypada pochwalić sposób, w jaki autorzy budują intrygę. Szybko dowiadujemy się, że głęboko w arktycznym lodzie rzeczywiście coś jest. Coś wielkiego i niewyobrażalnie groźnego. Później jednak Batman zasiewa w naszych umysłach zwątpienie, racjonalizując istnienie potworów i wszystko to, co się dookoła niego dzieje. Z czasem wydarzenia coraz bardziej wymykają się logicznym wytłumaczeniom, ale przez dłuższy czas nie możemy mieć pewności, co się właściwie dzieje. Oczywiście do momentu, w którym wszystkie karty lądują na stole, a fabuła dewoluuje we względnie standardowy, superbohaterski finał.
Oglądając film można odnieść wrażenie, że kłócą się w nim o pierwszeństwo dwa zgoła inne podejścia do opowiadania historii. Z jednej strony mamy powoli odkrywaną intrygę, zabawę mitologią bohaterów DC i niebanalnie napisanych bohaterów, jak choćby tutejsza wersja Olivera Queena. Z drugiej zaś pojawiające się na pół sekundy postacie - byle tylko móc odhaczyć, że w ogóle były - czy bezsensowne dialogi, wrzucone do filmu dla fanów postaci, a nie ponieważ mają jakikolwiek sens w opowiadanej historii, jak Talia al Ghul mówiąca Batmanowi, że w innym świecie mogliby być przyjaciółmi albo nawet kimś więcej. Każdy fan Batmana rozumie o co chodzi, ale w kontekście filmu ta kwestia nie ma żadnego sensu, bo obie postacie znają się tyle, że dosłownie dwa razy chwilę się ze sobą pobiły.
Batman: Zagłada Gotham (2023) - recenzja, opinia o filmie [HBO]. Nie wszystko się udało
Najbardziej irytujące wypada jednak ciągłe powtarzanie wcześniejszych dialogów w drugiej połowie filmu. Parę razy na przestrzeni całego filmu ktoś, czy to Etrigan, czy magiczny nietoperz rozmawiający z Bruce'em ludzkim głosem, rzuca tekstem, który w pierwszej chwili może wydawać się być jakąś dziwną metaforą albo kompletną bzdurą. A ponieważ twórcy filmu absolutnie nie pokładają żadnej wiary w inteligencję widza, czują się w obowiązku przytoczyć te dialogi w formie echa odbijającego się od ścian pustej głowy Batmana zawsze wtedy, kiedy akurat zaczynają nabierać sensu. Mało co drażni mnie tak, jak i tak już prosta fabuła czująca potrzebę wytłumaczenia się przed widzem.
Nowe wersje znanych postaci wypadają zwykle raczej ciekawie, jak demoniczny Mr. Freeze, czy Harvey Dent. Część praktycznie bez zmian wpisuje się idealnie w lata dwudzieste zeszłego wieku, jak Alfred, Oliver Queen, czy antagonista, którego nie będę tu na wszelki wypadek wymieniał z imienia. Nie rozumiem jednak po co było zmieniać nazwiska, pochodzenie i generalnie całą osobowość niektórych postaci. Wspomniany Freeze nie jest już naukowcem, nie ma żony, o życie której walczy. Nazywa się zupełnie inaczej i po prostu "zamienił się" w coś na wzór lodowego zombie. Tak naprawdę to nie jest Mr. Freeze, tylko jakiś tam jego niewyraźny cień. Cassandra Cain to teraz Kai Li Cain prócz nazwiska nie ma za wiele wspólnego z oryginałem, a Jason Todd to teraz hinduski chłopiec imieniem Sanjay (dla przyjaciół Jay) Tawde i znowu - prócz nazwiska nie ma w nim niczego z tej klasycznej wersji postaci. Takie odniesienie dla samego odniesienia. Dobrze chociaż, że Batman to wciąż ta sama postać, co zawsze. Niemal dosłownie ta sama, z tym, że z gadżetami odpowiednimi dla epoki.
"Batman: Zagłada Gotham" jest kolejną solidnie wyglądającą i świetnie zagraną animacją DC, która nie jest w stanie w pełni wykorzystać drzemiącego w niej potencjału. Pierwsza połowa filmu, może nawet więcej, to piękny, intrygujący i wciągający mariaż Mrocznego Rycerza z Lovecraftem, ale im bliżej końca, tym płytsza się staje. To wciąż całkiem solidny film i spokojnie można go sobie puścić jako ciekawostkę, chociaż nie potrafię pozbyć się wrażenia, że jest to bardziej skrót oryginału, niż pełnoprawne przeniseienie komiksu Mignoli na mały ekran.
Atuty
- Solidna animacja i projekty postaci;
- Dobra obsada, a zwłaszcza ciekawy Oliver Queen;
- Pierwsza godzina to ciekawa, klimatyczna, trzymająca w napięciu zagadka;
- Połączenie Batmana z Lovecraftem - come on.
Wady
- Scenariusz nie ufa, że widz zapamięta sens dialogu sprzed trzydziestu minut i musi mu go powtórzyć;
- Zakończenie wyraźnie słabsze od reszty filmu;
- Masa nie zmieniających niczego zmian;
- Postacie pojawiają się na sekundę i znikają;
- Ostatecznie trochę mało Lovecrafta.
"Batman: Zagłada Gotham" nie jest najlepszą animacją w historii DC, ale solidne podwaliny w postaci oryginalnego komiksu Mike'a Mignoli i dobra obsada sprawiają, że warto dać mu szansę.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych