Berlin - recenzja serialu

Dom z papieru: Berlin (2023) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. O jeden serial za daleko

Iza Łęcka | 31.12.2023, 10:01

Berlin nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i szykuje jeden z największych skoków w swojej złodziejskiej karierze. Do tego zadania bierze jednak nieco nieogarniętą zgraję, która niczym dzieci we mgle nastręcza więcej problemów niż pożytku – a i sam główny zainteresowany wydaje się zdecydowanie za mało skupiony na robocie. Jak Pina poradził sobie z nowym serialem dostępnym na Netflixie? Zapraszam do recenzji „Berlina”.

Kilka lat temu, kiedy Netflix jeszcze nie miał tak wielu hitowych IP w swoim portfolio, „Dom z papieru” przyciągał przed ekrany kolejnych widzów i zyskał światowy rozgłos. Wykupienie produkcji szybko opłaciło się włodarzom platformy, autor serialu nawiązał bliższą współpracę z SVOD, co poskutkowało nie tylko kolejnymi sezonami „La casa de papel”, ale również następnymi projektami. Kiedy już mieliśmy na dobre pożegnać się z Profesorem, Lizboną, Tokio i resztą, stało się jasne, że gigant za szybko nie wypuści tak dochodowego ptaszka z rąk – ogłoszenie spin-offu z Berlinem nie było zbyt dużą niespodzianką, bo choć z tym bohaterem pożegnaliśmy się znacznie wcześniej, to zdążył on zaskarbić sobie sympatię widzów. Jego psychopatyczne skłonności, bezwzględność i charyzma zostały niezwykle umiejętnie połączone w całkiem interesujący rys postaci, dlatego też jego historia miała przynieść odpowiedzi na pewne pytania. Czy jednak było na co czekać? Dowiecie się tego w dalszej części recenzji „Berlina”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dom z papieru: Berlin (2023) – recenzja serialu [Netflix]. Skok... w bok?

Dom z papieru: Berlin (2023) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Berlin i Profesor

Zanim Berlin wspólnie z Profesorem wykonali największy skok w historii Hiszpańskiej Mennicy Narodowej, Andres rządził w innych częściach Europy, gromadząc własną ekipę speców do zadań specjalnych. Na jednej z takich akcji koncentruje się fabuła „Berlina”, najnowszego spin-offu stworzonego przez Alexa Pinę i Esther Marinez Lobato. Rzecz dzieje się w bliżej nieokreślonej przeszłości, kiedy główny bohater jeszcze nie wiedział o śmiertelnej chorobie, natomiast jego ciało i duszę zaprzątały miłość, fizyczne uciechy oraz kobiety. Po zobaczeniu ośmiu odcinków śmiało mogę stwierdzić, że to kwestia, która wręcz za mocno zajmowała jego myśli... Wracając jednak do rzeczy – Berlin miał chrapkę na biżuterię i klejnoty rodowe szlachetnie urodzonych rodzin z różnych części Europy, które miały być wystawione na aukcji w Paryżu. Zdobycie cennych przedmiotów o wartości ponad 40 mln euro do najłatwiejszych zadań nie należy, dlatego Hiszpan niezwykle sprawnie zaprosił do tego niepewnego przedsięwzięcia kilku ryzykantów. Jak się okazuje, ich entuzjazm oraz pewien brak przewidywalności nie są gwarancją emocjonującego i niezwykle sprawnego skoku – twórcy zdążyli nas jednak przyzwyczaić, że w produkcjach o hiszpańskich złodziejach nie brakuje kilku zbędnych motywów, z których nie omieszkali skorzystać i tym razem.

W „Berlinie” nieco brakowało mi samego Andresa – oczywiście, wcielający się w niego Pedro Alonso z rolą radził sobie naprawdę przyzwoicie, kiedy był już na ekranie, a widzowie bardzo polubili jego bohatera, głównie ze względu na charyzmę i wdzięk aktora. Miałam jednak nadzieję, że najnowszy serial nieco bardziej pozwoli nam poznać psychikę mężczyzny – jakie powody stały za jego wybuchową naturą, bezwzględnością i patologicznymi cechami, które w „La casa de papel” wywoływały takie poruszenie. Tymczasem twórcy poszli w zdecydowanie innym kierunku, sympatyzując z bohaterem, nieco go ugrzeczniając i wybielając jego przewinienia. Nawet jeżeli Berlin postępuje nieetycznie, wszystkie jego motywy są tłumaczone jednym powodem – potrzebą miłości, co nijak nie pasuje do jego kreacji w pierwowzorze. Jednocześnie zbyt często odwracamy wzrok od głównego wątku, by przyjrzeć się nowym postaciom – nie tylko zespołowi rabusiów, który wydaje się aż nadto stereotypowy oraz sztampowy, ale i Camille, żonie prowadzącego dom aukcyjny w Paryżu. Problem jednak w tym, że każdy z tych bohaterów wydaje się interesujący tylko na chwilę, przy zapowiedzi, a wraz z upływem kolejnych odcinków traci na atrakcyjności, decydując się na szereg głupich poczynań. Tym razem w obrazie Piny mężczyźni dorównują kroku kobietom – postępują pochopnie, są pozbawieni mocnych cech charakteru, dają się szybko zapędzać w kozi róg, a łut szczęścia sprawia, że wychodzą cało z opresji. Po tych „specjalistach do zadań specjalnych” z pierwszego epizodu nie ma już śladu.

Naturalnie, podczas seansu „Berlina” nasuwają się porównania z „Domem z papieru”. Tak więc ponownie obserwujemy przygotowania i makietę miejsca kradzieży, nie brakuje także scen retrospekcji z omawiania wszelkich założeń przedsięwzięcia. O ile wraz z upływem kolejnych sezonów „La casa de papel” dobitnie przekonaliśmy się, że mocno naciągana formuła coraz mniej się sprawdza, tak najnowszy serial Netflixa w ogóle nie przekonuje. Jeżeli czekaliście na całkiem przystępną historię w stylu „heist”, mocno się zawiedziecie. Obietnice utrzymania najnowszego projektu w nieco lżejszym tonie nie są niczym innym jak tylko nastawieniem na kilka humorystycznych scen, durnych zwrotów akcji oraz jeszcze większą ilość bzdur scenariuszowych. Plan Berlina i profesora Damiana miał być dopięty na ostatni guzik, niezwykle szczegółowy i uwzględniający nawet najbardziej niemożliwe przeciwności, jednakże pozostaje bajeczką,w której nie brakuje bezsensownych akcji. Oczywiście, złodzieje wszystko przemyśleli, miało być sprawnie, lecz w trakcie seansu raz za razem zastanawiamy się, czy ta zabawa jeszcze ma sens, bo rabusie są kompletnie nieskoncentrowani na robocie, niczym wypuszczone z klatek zwierzyny wyłącznie szukają kontaktu z drugim człowiekiem, bawią się i przez swoją bezmyślność wpadają w kłopoty. Wszystko to sprawia, że nawet tak nieprawdopodobna opowieść traci na atrakcyjności i klimacie.

Dom z papieru: Berlin (2023) – recenzja serialu [Netflix]. Założenia dobre, reszta pozostawia wiele do życzenia

Bohaterowie „Dom z papieru: Berlin” nie są zbyt interesujący – co prawda, podążając tropem oryginału, mamy tutaj doświadczonego profesora, który w wolnym czasie para się różnego rodzaju kradzieżami i skokami, dziewczynę z problemami psychicznymi, która z wiadomych tylko Berlinowi powodów, dołączyła do ekipy, technologiczną geniuszkę, kolesia od otwierania nawet najbardziej wymagających zamków oraz speca „od wszystkiego”. Prowadzący akcję jednak nie przemyślał zbyt dobrze, że ekipę będzie trzeba pilnować jak dzieci. Tak jak wspominałam we wcześniejszych akapitach recenzji, skok zdecydowanie spada na drugi plan, a naszą uwagę przykuwają osobiste historie Keili, Cameron, Roia czy Damiana – taki jest styl twórców, nie mamy co do tego wątpliwości, lecz przy którymś już serialu z kolei aż prosiłoby się, by nieco wytężyć pomysłowość i pokazać ludzi wielowymiarowych, solidnie osadzonych w pokazywanej rzeczywistości. W innym przypadku mamy do czynienia trochę z wydmuszką gatunkową.

Entuzjaści „Domu z papieru” na pewno nie darują sobie „Berlina”, natomiast pozostałym subskrybentom Netflixa niekoniecznie polecam ten seans. Połączenie słabej telenoweli z niewielką ilością produkcji o napadzie nie dało satysfakcjonującego efektu – Pina w znacznym stopniu skupił się na uczuciowości bohaterów, nawciskał wątków miłosnych, które ani nie uwodzą przekazem, ani nie są zbyt wciągające, w związku z czym recenzowany serial nierzadko nuży. A sprawy nie ułatwiają niedociągnięcia i bzdury scenariuszowe, których nie brakowało już w jego wcześniejszych produkcjach, natomiast obecnie były one dla mnie nie do zniesienia. Osiem odcinków dłuży się niemiłosiernie, akcji jak na lekarstwo, a gdy już historia zyskuje na dynamice, odrzucają wszelkie przerywniki, wątki sztucznie wydłużające fabułę. Sądzę, że niekoniecznie jest to powrót charyzmatycznego bohatera, na jaki czekaliście, ale do seansu nie zniechęcam – pamiętajcie, że jednak ostrzegałam.

Netflix po raz kolejny próbuje wycisnąć soki z marki, która już przyniosła miliony, lecz po końcowym efekcie widać, że to już ostatnie krople i pomysłowości głównego autora, i cierpliwości. A miało być tak pięknie...

Atuty

  • Charyzmatyczny Pedro Alonso,
  • Pojawienie się postaci z wcześniejszych produkcji Piny,
  • Scenografia i francuski klimat.

Wady

  • Pina zrobił z tego serialu telenowelę,
  • Mało interesujące przedstawienie postaci,
  • Przez wątki osobiste serial raz za razem traci tempo i nie przykuwa uwagi,
  • Za mało Berlina w „Berlinie”,
  • Szereg scenariuszowych nieścisłości i bzdur w „planie doskonałym”,
  • Dialogi.

To nie jest powrót Berlina, na jaki czekali jego fani z „Domu z papieru”. Alex Pina miał okazję dostarczyć całkiem obiecujące widowisko z rabusiami, tymczasem serialowemu „Berlinowi” brakuje pomysłu i dozy kreatywności – najnowsza produkcja wydaje się mniej udaną kalką wcześniejszych projektów.

4,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper