The Cub - recenzja gry. Ludzkie szczenię przemierza postapokaliptyczny świat Marsjan i Golfistów
Kiedy świat się kończył, mały chłopiec nie dał rady opuścić planety wraz ze swoją mamą. Uciekł więc do lasu, gdzie wychował się wśród wilków, w zgodzie z naturą. Nie wiedział jak bardzo wyjątkową jest osobą. Wszyscy inni oszaleli, zmutowali, zamienili się w bezmyślne potwory. Na niego jednak skażenie zdaje się nie działać, co szybko sprowadza na niego uwagę "marsjańskich golfistów"...
"The Cub" od Demagog Studio to zasadniczo spin-off ciepło przyjętego "Golf Club: Wasteland", później przemianowanego na "Golf Club: Nostalgia" z 2018 roku. W tamtej grze Igora Simicia wcielaliśmy się w golfistę z Marsa, czilującego się na skażonej Ziemii, grającego sobie w golfa i słuchającego marsjańskiego radia, pełnego nostalgicznej muzyki i wspominek. Bo widzisz, ci Marsjanie to tak naprawdę żadne tam zielone ufoki, a wspomniani już ludzie, którzy uciekli z umierającej planety. Tym razem obserwujemy akcję z innej perspektywy. Nasze ludzkie szczenię musi uciekać przed pragnącymi schwytać go i gruntownie przebadać ludźmi w kolorowych skafandrach...
Fabułę poznajemy stopniowo na jeden z trzech sposobów: słuchając radia, do którego mamy dostęp poprzez hełm, który nasz główny bohater znajduje na samym początku zabawy; czytając e-maile i nagłówki znajdowanych gazet oraz słuchając samego szczeniaka, kiedy dzieli się z nami swoimi wspomnieniami pomiędzy kolejnymi rozdziałami tej historii. Nie jest to może ani najbardziej zajmująca ani najbardziej oryginalna fabuła, z jaką miałeś kiedykolwiek do czynienia, ale powolne składanie do kupy przebiegu wydarzeń i dopowiadanie sobie szczegółów konfliktu między rządzącymi, a powstańcami potrafi być całkiem wciągające i nierzadko również szczerze zabawne.
The Cub - recenzja gry. Nostalgiczny gameplay, nostalgiczna muzyka, nostalgiczne wszystko
Rozgrywka przypomina odrobinę klasyczne gry na licencji filmów Disneya - tak przynajmniej sugeruje wydawca, Untold Tales, chociaż mi osobiście natychmiast do głowy przyszedł inny tytuł: "Inside" od duńskiego Playdead. Zwłaszcza te momenty, w których nasz bohater musi uciekać przed ścigającymi go Marsjanami, chować się za murkami, czekać aż pójdą dalej. W razie zostania zauważonym, mamy dosłownie sekundę, może nawet mniej, aby ponownie zniknąć przeciwnikom z oczu, bo inaczej młody zarobi strzałkę usypiającą w tyłek i po zabawie. Checkpointy na szczęście rozstawione są dosyć gęsto, więc ani się obejrzysz, a będziesz mógł spróbować się z daną sytuacją ponownie.
Poruszamy się po ślicznie namalowanym, dwuwymiarowym świecie, animacja naszego głównego bohatera jest bardzo dokładna i szczegółowa i zasadniczo chodzi po prostu o to, aby w jednym kawałku dotrzeć na drugi koniec mapy. Zakres ruchów naszego malucha nie jest przesadnie wielki - biegamy w lewo i w prawo, wspinamy się na dostępne krawędzie, z rozpędu można zrobić wślizg (nie od samego początku), a stojąc w miejscu, ten sam przycisk odpowiada za kucnięcie. Wciskając kwadrat można na chwilkę przyspieszyć, na przykład aby uciec przeciwnikom, a żeby nie było zbyt trudno, do dyspozycji mamy też podwójny skok. Możemy też przesuwać niektóre przedmioty, aby zrobić z nich stopnie, pozwalające dostać się do wyżej położonych miejsc. Zasadniczo podstawa podstaw, jeśli chodzi o platformówki. A co z mechanikami unikalnymi dla tej konkretnej gry? Cóż, zabrakło. Mogłoby się zdawać, że gra będzie w takim razie piekielnie wymagająca - proste założenia, za to trudna egzekucja - staroszkolny sposób na wydłużenie czasu zabawy i podniesienie ogólnej miodności. Nic z tego. Większość sytuacji spokojnie można ogarnąć za pierwszym podejściem, ewentualnie drugim, czy trzecim, jeśli zaskoczy nas na przykład aligator wyskakujący z wody albo wielka ciężarówka spadająca w przepaść, kiedy akurat na niej stoimy albo źle wymierzymy skok między wózkami kopalnianymi/zwierzętami w późniejszych rozdziałach. Przeszedłem całą grę w niecałe trzy godziny, znajdując po drodze większość opcjonalnych gratów (nie wszystkie, bo z początku nie wiedziałem czego dokładnie wypatrywać). Po skończeniu gry dostajemy w nagrodę możliwość ponownego rozpoczęcia przygody od dowolnego rozdziału, ale co z tego, skoro przy ich nazwach nie wyświetla mi się, czy coś tam ominąłem, czy nie?
The Cub - recenzja gry. The Son of No one
Tak więc największą (jedyną?) zachętą do ponownego przejścia gry pozostaje jej klimat, acz trzeba przyznać, że jest to klimat przez wielkie K. Każdy z ośmiu rozdziałów (plus prolog) rozgrywa się w odrobinę innym otoczeniu. Zaczynamy od "jaskini", czyli jakiegoś tunelu, czy innego starego parkingu podziemnego, z którego przedostaniemy się do lasu pod znanym z poprzedniej gry miastem Alphaville. Później zwiedzimy kopalnie, w których poza pięknymi kryształami zobaczymy też beczki pełne radioaktywnych odpadów i masę śmieci pływających na powierzchni wody, zdezelowaną autostradę, fabryki, jeziora, biurowce, parkingi, a nawet dachy samego Alphaville. Już samo otoczenie, z odzyskanym przez naturę terenem, wszechobecną zielenią i wielkimi, zmutowanymi zwierzętami robi robotę, a kiedy jeszcze dodać do tego nastrojową, nostalgiczną, a miejscami po prostu dojmująco smutną muzykę Shane'a Berry'ego i CEO Demagog Studio, Igora Simicia, naprawdę łatwo zagubić się w efekcie końcowym. Muzyka zawsze wie, kiedy wjechać, aby wywrzeć wrażenie na graczu. Sama reżyseria dźwięku też została ciekawie pomyślana - z dźwiękami radia znikającymi, kiedy schodzimy pod ziemię, bo tam sygnał radia nie dociera. Widać, że każdy szczegół zabawy został przemyślany w najdrobniejszych detalach, co nie dziwi jakoś bardzo, biorąc pod uwagę niewielki rozmiar gry.
Ostatecznie jednak trudno jest mi jednoznacznie zarekomendować wszystkim "The Cub". To pięknie wyglądająca, bardzo nastrojowa, a miejscami także zabawna produkcja, jasne, ale przy tym również raczej nietrudna, ekstremalnie krótka i nie dająca zbyt wielu powodów aby ponownie ją całą przechodzić. Powiedziałbym więc, że wiele zależeć będzie od ceny i tego, jak wiele Ty osobiście jesteś w stanie zapłacić za ładnie przygotowaną przygodę długości "Czasu Krwawego Księżyca" Martina Scorsese.
Ocena - recenzja gry The Cub
Atuty
- Piękne tła i klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
- Szczegółowa, miła dla oka animacja głównego bohatera;
- Specyficzny humor;
- Zróżnicowane tematycznie poziomy.
Wady
- Bardzo krótka;
- Raczej niewielki poziom wyzwania;
- Niskie replayability.
Piękna sfera audiowizualna łączy się z unikatowym poczuciem humoru Demagog Studio w tej intrygującej, ale zdecydowanie zbyt krótkiej i nieprzesadnie wymagającej platformówce 2D w starym stylu.
Przeczytaj również
Komentarze (10)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych