60 minut (2024) - recenzja i opinia o filmie [Netflix]. Liczy się czas
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, co byście zrobili, gdybyście mieli tylko godzinę na uratowanie tego, co najważniejsze w Waszym życiu? Czy ryzykowalibyście wszystko, co macie, by zdążyć na czas? Czy potrafilibyście stawić czoła niebezpieczeństwom, które czyhają na Was na każdym kroku? A co, jeśli to wszystko byłoby częścią gry, w której stawką jest nie tylko Wasze szczęście, ale i życie?
Takie pytania zadaje sobie główny bohater filmu „60 minut”, niemieckiej produkcji akcji, która w styczniu zadebiutowała na platformie Netflix. Octavio Bergmann (Emilio Sakraya) jest zawodowym fighterem MMA, który walczy nie tylko dla sławy i pieniędzy, ale i dla swojej córki. Jego była żona, wiedząc, jakim jest ojcem, chce odebrać mu prawa rodzicielskie. Octavio ma tylko jedną szansę, by temu zapobiec - musi dotrzeć na urodziny Lili, które odbędą się za godzinę. Jeśli się spóźni, straci ją na zawsze.
Jednak droga do celu nie jest prosta. Octavio zostaje wplątany w niebezpieczną intrygę, w której uczestniczą jego rywale, gangsterzy i tajemniczy organizator, który steruje wszystkim z ukrycia. Musi pokonać nie tylko swoich przeciwników, ale i własne słabości, by udowodnić, że jest nie tylko dobrym ojcem, ale i zwycięzcą.
60 minut (2024) - recenzja filmu [Netflix]. „60 minut” walk i szalonego pościgu po Berlinie
Film „60 minut” to dynamiczna opowieść o walce o to, co najcenniejsze. Reżyser Oliver Kienle stworzył film, który trzyma w napięciu, ale nie jest to produkcja, która nie pozwala widzowi na chwilę oddechu. Stylistyczne przypomina nieco dzieło „Good Time”, ale jest to bardziej skrzyżowanie filmów „Biegnij, Lola, biegnij” i „Wojownika” z Tomem Hardym.
Scenariusz nieco zawodzi zwłaszcza pod względem dialogów, ale Sakraya, prawdziwy wojownik, dostarcza na tyle nieskomplikowanych emocji i wystarczająco dobrze wyglądającego wymagającego fizycznie występu, aby całość trzymała pewien atrakcyjny poziom akcji, którą ogląda się całkiem przyjemnie. Trzeba otwarcie przyznać, że przedstawiona tu historia, a właściwie jej struktura jest naprawdę marginalna. Reżyser Oliver Kienle po cichu liczy, że widz zostanie zbyt pochłonięty tempem akcji i obfitymi sekwencjami walk, aby nie przejmować się tym, że więcej budżetu zostało wdane na choreografię niż na scenariusz. Mamy więc do czynienia ze średniakiem, któremu brakuje naprawdę sporo do tak widowiskowych produkcji, jakim jest m.in. seria John Wick.
60 minut (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Tłem dla filmu jest piękny, choć czasem brudny Berlin
W „60 minut” zastosowano proste, acz skuteczne założenie, aby dostać się z punktu A do punktu B. Waga tego założenia jest również prosta do zrozumienia - jeśli Octa dotrze do celu, jakim są urodziny córki, zachowa prawo do opieki nad nią, ale jeśli nie zdąży, prawdopodobnie nie będzie mógł jej nigdy zobaczyć, a córka Leonie prawdopodobnie do końca życia będzie żywić do niego urazę, tudzież zwyczajnie go znienawidzi. Daje to naszemu „bohaterowi” niejako impuls do działania, gdyż w pewnym momencie zdaje on sobie sprawę z tego, co w jego życiu powinno mieć największy priorytet. Być może to także lekcja dla wszystkich nieodpowiedzialnych mężczyzn.
Emilio Sakraya zagrał rolę Octavio z pasją i energią, pokazując jego determinację, odwagę i wrażliwość. Dennis Mojen jako jego przyjaciel i menedżer, Paul, był niewiernym, ale ciekawie przedstawionym kompanem. Pozostali aktorzy również zrobili dobre wrażenie, tworząc barwne i zróżnicowane postacie. Film zachwyca za to swoją realizacją. Zdjęcia Berlina są piękne i realistyczne, pokazując zarówno jego urok, jak i brud. Sceny walki są widowiskowe i brutalne, pokazując prawdziwą sztukę MMA. Muzyka jest dynamiczna i pasująca do klimatu filmu, podkreślając jego tempo i emocje. Do tego dochodzą elementy akcji, które są po prostu świetne. Praca kaskaderów, oświetlenie, praca kamery, zaangażowanie aktorów, różnorodność scenerii, ogólne tempo, udźwiękowienie, montaż – wszystko wygląda naprawdę dobrze.
60 minut (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Podsumowanie i ocena
„60 minut” to film, który biegnie z czasem, tak jak jego bohater. Myślę, że Kienle i jego utalentowany zespół czerpał więcej inspiracji z „Dystryktu 13” i starych filmów akcji z Hongkongu niż z niektórych nowszych tytułów akcji, co nie było złym pomysłem, ale przydałoby się troszkę więcej czasu na wyjaśnienie pewnych spraw, więcej inteligentnych dialogów i ogólną rozbudowę scenariusza. Dla kogo jest to produkcja? Dla każdego, kto lubi oglądać proste, acz angażujące historie w typowych staroszkolnych filmach akcji. Ciekawa odskocznia od „przegadanych” produkcji, która może się podobać, ale też może mocno wynudzić zwłaszcza tych, którzy chcą czerpać z kina nieco więcej, bardziej rozbudowanej i inteligentnej wartości.
Atuty
- Sceny walki,
- Gra aktorska,
- Tempo akcji,
- Udźwiękowienie,
- Zdjęcia.
Wady
- Dialogi,
- Scenariusz.
„60 minut” to wyścig z czasem, podejmowaniem trudnych decyzji i konsekwentnym ich realizowaniu. Fani filmów akcji, MMA i niemieckiego kina powinni być zadowoleni, choć nie jest to produkcja dla każdego. A Wy, co byście zrobili, gdybyście mieli tylko godzinę na uratowanie tego, co najważniejsze w Waszym życiu?
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych