Tylko nie ty (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Wiele hałasu o nic
Bea i Ben wpadli sobie w oko już przy pierwszym spotkaniu, lecz niefortunne nieporozumienie sprawia, że obecnie dosłownie nie są w stanie wytrzymać z tym drugim w jednym pomieszczeniu. Może to być problem, biorąc pod uwagę, że zostają zaproszeni na to samo wyjazdowe wesele do Australii.
Świat w komediach romantycznych to (prawie) zawsze jest jakaś alternatywna wersja rzeczywistości, w której wszyscy są świetnie sytuowani, młodzi i piękni, a zorganizowanie wesela na innym kontynencie, z imprezą na jachcie i prywatną ceremonią w plenerze nie jest najmniejszym problemem. A może by tak od czasu do czasu zrobić komedię o tym, że ona zasuwa jako kelnerka po 15 godzin, on gnije w korpo i przez większość filmu nie mogą się dogadać, bo są permanentnie zmęczeni i pod koniec dać im awans, aby przestali żyć w ciągłej depresji i nagle zrozumieli, że w sumie to zawsze ich do siebie ciągnęło? Byłaby nie tylko komedia romantyczna, ale i krytyka dzisiejszego rynku pracy. Nie wiem, ja bym oglądał.
Trzeba jednak przyznać, że odpowiedzialni za scenariusz Ilana Wolpert i Will Gluck (również reżyser filmu) i tak dali z siebie więcej, niż niezbędne minimum. Historia "Tylko nie ty" to zasadniczo bardzo luźna adaptacja słynnej, szekspirowskiej komedii, pod tytułem "Wiele hałasu o nic". Ogólna koncepcja się zgadza, od czasu do czasu filmowcy raczą nas cytatami z oryginału - czy to w formie tekstu na ścianie/piachu, czy dialogów włożonych w usta postaci. Przyznam, że to trochę dziwne, tak mieszać angielskiego barda z żartami o seksie, pokazywaniu dupy i tak dalej, ale, psia mać... Ma to swój urok.
Tylko nie ty (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Zmusić kogoś do zakochania się
Zwyczajowo raczej nie jestem fanem komedii romantycznych. Uważam że wszystkie po kolei robione są na jedno kopyto, że rzadko kiedy zaskakują widza czymkolwiek nowym czy w inny sposób świeżym. Może mieć to jednak związek z tym, że zwykle chadzam na seanse sam – ktoś tam jednak z dzieckiem musi zostać – więc może zwyczajnie brakuje mi odpowiedniego kontekstu. Lecz mimo że na dzisiejszym filmie byłem z żoną, wolę myśleć, że jednak po prostu twórcy postarali się i przygotowali naprawdę niezły, zabawny film, któremu warto dać szansę. Jeśli miał jakiś wybór, to nie rozumiem dlaczego dystrybutor stwierdził że lepiej będzie puścić na walentynki "Madame Web" niż to.
Fabularnie, jak to zwykle bywa w przypadku komedii romantycznych, możesz sobie dopowiedzieć resztę filmu mniej więcej po 10-15 minutach. Bea (Sydney Sweeney) i Ben (Glen Powell) poznają się czystym przypadkiem w kawiarni. On ratuje ją z operacji, ona trochę przypadkiem zaprasza go na randkę, spędzają ze sobą miły dzień, który przechodzi w noc. Lecz chwilę później oboje są świadkami kompletnego nieporozumienia, które sprawia, że wzajemne, ciepłe uczucia do tego drugiego kompletnie znikają. I to mógłby być koniec tej historii, gdyby nie to, że siostra Bei i przyjaciółka Bena mają za chwilę brać ślub. I oboje są, z wiadomych przyczyn, zaproszeni. Przeczuwający, że tamci zepsują całe wesele, rodzina i znajomi postanawiają zmusić ich do zakopania topora wojennego wbrew ich woli.
Tylko nie ty (2023) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Miła - nie tylko dla oka - para
Esencją każdego filmu tego typu są postacie. Jeśli jesteś w stanie uwierzyć, że oni naprawdę mogliby się w sobie zakochać, to kupisz cały ten szajs wokół nich. Wiadomo, że oczywiście warto aby film komediowy był również zabawny, lecz ostatecznie wszystko rozbija się o chemię głównych bohaterów. Miło mi donieść, że Powell i Sweeney wypadają na ekranie naprawdę bombowo. Widziałem zarzuty widzów, którzy nie rozumieją czym tu się zachwycać, ponieważ główni bohaterowie wyglądają jakby się w ogóle nie lubili. No ale przecież dokładnie o to chodzi w fabule filmu! Oni mają się nie lubić i stopniowo się w sobie zakochać. I zarówno w scenach w których ich bohaterowie gardzą sobą, jak i tych kiedy zaczynają wreszcie rozumieć swoje uczucia względem siebie, oboje są jak najbardziej przekonujący. Ważne jest jednak to, że w tych scenach pomiędzy oboje zachowują się tak, jakby ta ich wzajemna nienawiść była jedynie cienkim płaszczykiem, pod którym znajdują się rzeczywiste uczucia. Naprawdę od początku do końca bez problemu kupowałem to, jak ta ich obecna relacja wygląda i w jaki sposób dalej ewoluuje.
Sydney Sweeney pokazywała już w zeszłym roku, że potrafi grać, ale potrzebny jest jej do tego odpowiedni reżyser. W "Reality" grała cały szereg emocji, od lekkiego rozbawienia, po kompletną desperację ale tutaj albo nie miała odpowiedniego reżysera albo zwyczajnie się jej nie chciało, ponieważ jej Bea jest tak sztuczna, jak to tylko możliwe. Jasne, w fizyczno-humorystycznych scenach wypada całkiem fajnie, ale to bardziej dlatego, że sama sytuacja jest śmieszna, a nie ponieważ aktorka jest tak świetna. Najgorsze jest to, że po seansie "Reality" wiem, że ona potrafi grać, więc mamy tu po prostu do czynienia z kiepską reżyserią. Jej koledzy z planu wypadają odrobinę lepiej, więc nie wiem na ile była to wizja reżysera, a na ile jej talent, ale ostateczne wrażenie często jest takie, jakbyśmy oglądali amatorów. Pochwały za to należą się raperowi Gacie i aktorowi, który grał ojczyma panny młodej, a którego nazwiska nie mogę teraz znaleźć. To wielka sztuka być beznadziejnym aktorem, kiedy tak naprawdę potrafi się grać - tak samo nigdy nie przestanę chwalić świętej pamięci Ani Przybylskiej za jej rolę w "Superprodukcji". MVP filmu pozostaje jednak Joe Davidson, rodowity Australijczyk, grający tu uber rdzennego mieszkańca kontynentu, do kompletu wyglądającego jak jeden z braci Hemsworth, ale kompletnie nie zdającego sobie z tego sprawy albo tym faktem niezainteresowanego. Facet jest przekomiczny i wyłem ze śmiechu, kiedy jego mokra, goła dupa przytulała się do Glena Powella.
Tym co mi się nie podobało był praktycznie cały trzeci akt filmu. Nie dość że cała sytuacja jest cholernie naciągana – kompletnie od czapy mówi się o rzeczach, które zdecydowanie wywołują wielkie poruszenie, ale nigdy nie powinny były się wydarzyć (niby zostają wyjaśnione później, ale to nie tłumaczy dlaczego ktokolwiek w nie wierzy wtedy, kiedy mają miejsce) - to jeszcze do kompletu pewne rzeczy dzieją się, mimo że nigdy nie zostały odpowiednio przygotowane. Po prostu reżyser chciał happy end dla każdego, nie ważne czy miało to sens czy nie. Nie psuje to moim zdaniem odbioru całego filmu, ale wyraźnie spłyca jego ostateczny odbiór.
"Tylko nie ty" jest pod wieloma względami komedią bardzo generyczną. Doskonale rozumiemy dokąd zmierza historia, nie znajdziemy tu ambitnej pracy kamery ani ścieżki dźwiękowej - która składa się przede wszystkim z waniliowych, ale wpadających w ucho szlagierów - ale film Glucka ma jednak duszę. Naprawdę dobrze bawiłem się na seansie, raz za razem wybuchając gromkim, prawdopodobnie lekko irytującym dla innych widzów śmiechem. W dzisiejszych czasach mało która komedia romantyczna jest w stanie wywołać taki efekt, więc nie pozostaje mi nic innego jak polecić ci seans – zwłaszcza, jeśli masz z kim się wybrać. Regularnie chadzam na znacznie, znacznie gorsze filmy.
Atuty
- Sympatyczna para głównych bohaterów;
- Jest się z czego pośmiać;
- Sensownie zaadaptowane elementy Szekspira;.
Wady
- Tak samo przewidywalny, jak wszystkie inne komedie romantyczne;
- Trzeci akt - zwłaszcza wielką drama przed pojednaniem - bardzo naciągana;
- Kilka wątków potraktowanych bardzo po macoszemu.
"Tylko nie ty" to niby komedia romantyczna, jak każda inna, ale ciekawa chemia między głównymi bohaterami i naprawdę zabawne, nawet jeśli nieprzesadnie ambitne żarty sprawiają, że jest to film, który warto polecić. Jeśli ktoś wybiera się na późne walentynki, a "Diunę" już widział, to nie jest to zła propozycja.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych